SKAZANY NA ŻENADĘ
Wczorajsza poznańska premiera „widowiska teatralno-muzycznego” „Skazany na Bluesa”, to jedna z największych porażek teatralnych jakie przyszło mi w ostatnim czasie oglądać. Rozczarowanie jest tym większe, że za adaptację i reżyserię odpowiedzialny jest Arek Jakubik, którego lubię, szanuję i uważam za jednego z najbardziej utalentowanych polskich aktorów.
Czerwony jak… wino?
Pierwsze co uderzyło mnie w „widowisku teatralno-muzycznym”, to nagłośnienie. Przez większość spektaklu charczało i zgrzytało. Aktorów oraz wokalistów słychać było niewyraźnie, szczególnie w pierwszym akcie. Ale ten zarzut należy się raczej obiektowi, o słabościach Areny wiadomo nie od dziś. „Skazany na Bluesa” tylko kolejny raz potwierdził, że jakość dźwięku w tym miejscu jest po prostu słaba. Na szczęście magicy dźwiękowcy już w połowie spektaklu zorientowali się, że coś jest nie tak i to naprawili. Albo po prostu przestałem zwracać na to uwagę, bo były rzeczy gorsze.
Nie potrafię zrozumieć co stało się z zachwalanymi aktorami Teatru Śląskiego. Przed spektaklem nasłuchałem się wiele o ich występach i były to same pozytywne rzeczy. Natomiast, publiczność w Poznaniu zobaczyła jakąś średnio udaną próbę generalną zamiast prawdziwego widowiska! Gra aktorska przypominała raczej nieporadny występ młodzieży na szkolnych jasełkach. Na ich tle Dariusz Chojnacki, odtwórca roli Idianera, był prawdziwym objawieniem. Trudno jednak stwierdzić, czy był to jego wyjątkowy talent, czy może jako jedyny potrafił swoją rolę zagrać. Naprawdę chciałbym znaleźć wyjaśnienie na to co zobaczyłem. Może cała obsada zatruła się groźnym ostatnio w Poznaniu smogiem? Może zaszkodziły im Poznańskie pyry? Albo trema przed najwspanialszą na świecie publicznością Poznańską zablokowała wspaniałych aktorów? Co tam się stało?
Złote jajo
„Najtrudniejsze zadanie czekało jednak Macieja Lipinę, który co prawda nie jest zawodowym aktorem, ale charyzmatycznym liderem wielokrotnie nagradzanej grupy bluesowej Ścigani, wokalistą, gitarzystą, autorem piosenek i pedagogiem muzycznym. Ryśka Riedla raczej każdy kinoman utożsamia z ekranową kreacją Tomasza Kota. Tymczasem Maciej Lipina starał się interpretować tę postać nieco inaczej. I to właśnie on jako odtwórca głównej roli stał się bez wątpienia najmocniejszą stroną spektaklu.” pisze o spektaklu portal „Dziennik Teatralny” (czym organizator poznańskiego wydarzenia nie omieszkał się pochwalić).
Bez wątpienia Lipina jest najmocniejszą stroną spektaklu, ale wcale nie dla tego, że aktorstwo idzie mu lepiej niż śpiewanie. Po prostu przerywniki muzyczne z wykorzystaniem największych przebojów Dżemu, to jedyne momenty spektaklu, w których nie odczuwałem zażenowania. Jako zdeklarowany fan twórczości Riedla, a teraz Balcara (pod warunkiem, że ten drugi gra z Dżemem a nie solo), muszę przyznać, że muzycy w spektaklu jako jedyni wychodzą z niego z tarczą nie na niej.
Problem polega jednak na tym, iż nie jest to recital Maćka Lipny, ani finałowy występ najlepszej grupy coverującej zespół Dżem, a „widowisko teatralno-muzyczne”. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Maciej Lipina wraz z zespołem objechali Polskę podczas trasy koncertowej „Skazany na Bluesa – najlepsze covery Dżemu”, byłby to szczery i nie wprowadzający w błąd przekaz, bo to co zobaczyłem wczoraj w Poznaniu właściwie do czegoś takiego się sprowadzało. Zresztą bisy na zakończenie spektaklu powinny zaniepokoić chłopaków z Dżemu, bo ktoś widocznie zabiera im robotę.
Naiwne pytania
Co w Poznaniu poszło nie tak? Dlaczego przedstawienie było słabe? Skąd tyle pozytywnych recenzji tego widowiska w Katowicach? Chciałbym takich pytań nie zadawać. Jestem wielkim fanem Dżemu i bardzo kibicuję Arkowi Jakubikowi, którego niezwykle cenię jako aktora (nie ma sensu wymieniać tylu wspaniałych ról, w które się wcielił), jako reżysera (za „Prostą historię o miłości”) oraz jako muzyka (Dr Misio). Całym sercem wierzę, że ten spektakl na Śląsku grany jest w sposób genialny i porywający.
Niestety, to co zobaczyłem w Poznaniu przypominało raczej skróconą wersję filmu z wydłużonymi fragmentami muzycznymi i bez Tomka Kota. Było za to dużo słabego aktorstwa i bohaterów bez charyzmy. Stęsknionym dobrych opowieści odsyłam do filmu, a jeśli ktoś chce otrzymać pocztówkę ze słabą podobizną Ryśka, to zapraszam na „widowisko teatralno-muzyczne”.