POZNAŃ W KORKU
Nie dalej jak w czwartek pozwoliłem sobie na mało oryginalną impresję, że korki w Poznaniu są niesamowite i że – to już oczywiście subiektywna ocena ‒ nawet w stolicy Wielkiej Brytanii są one mniejsze niż w stolicy Wielkopolski. Potem zdążyłem być w Chorwacji i Czarnogórze – tam korki są na pewno mniejsze, ale przy całym szacunku dla Zagrzebia i Podgoricy – to nie są akurat dla nas punkty odniesienia.
Prawda jest taka, że można jechać z Warszawy do Poznana w 2h45' ‒ 3h, a potem godzinę stracić na korki w stolicy regionu. Można się oczywiście pocieszać statystyką, że to wcale nie Poznań jest czerwoną latarnią na mapie „korków Rzeczypospolitej”: na pierwszym miejscu bowiem jest Wrocław, na drugim Kraków, a Poznań, owszem jest na tym niechlubnym podium, na trzecim miejscu, ale ex aequo z Łodzią.
Sprawdziłem: przeciętna prędkość poruszania się po mieście wynosiła w czerwcu 2014 raptem 35 km/h! Można zapytać o przyczyny tego stanu rzeczy. Wbrew wyobrażeniom o Anglikach, ponoć flegmatycznych do bólu, korki w Londynie nie wynikają z „brytyjskiej flegmy”. Powody paraliżu komunikacyjnego i w Londynie i Poznaniu nie tkwią bynajmniej w charakterze kierowców. Jako powód owego paraliżu Poznania można wskazać opóźniający się już kilka lat remont Ronda Kaponiera oraz rozsypującą się Estakadę Katowicką. Nie można jednak pominąć także fatalnej kondycji transportu publicznego plus opóźniająca się budowa tramwaju na Naramowice, ogromne zamieszanie z biletem elektronicznym PEKA oraz bardzo drogie bilety komunikacji publicznej (choć w ostatniej audycji telewizyjnej, w której uczestniczyłem waz z moim imiennikiem prezydentem Grobelnym, transmitowanej skądinąd z gmachu Politechniki Poznańskiej – pan prezydent był łaskaw dowodzić, że jedne bilety są drogie, za to drugie są tanie, czym otarł się o rekord księgi Guinnessa, gdy chodzi o sofistykę). Dodajmy do tego ograniczenie zeszłorocznej akcji w ramach „Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu” (podczas której Poznaniacy mogli za darmo przesiąść się na tydzień z samochodu do komunikacji miejskiej) do raptem jednego dnia w tym roku.
Nie dziwmy się zatem, że z tych wszystkich powodów lub przynajmniej części z nich, pozbawieni sprawnego i taniego transportu publicznego mieszkańcy Poznania wolą wsiąść do samochodów – których jest w związku z tym na ulicach znacznie więcej, co oczywiście zwiększa korki. A spirala się nakręca: opóźnione inwestycje drogowe owe korki jeszcze powiększają...