M.WALAS O CENZURZE W TEATRZE, PROTESTACH KOD I SPEKTAKLU "SPISEK SMOLEŃSKI"
Małgorzata Walas - dziś aktorka, reżyserka, instruktor teatralny. Kiedyś działaczka opozycji, współautorka audycji radia „S”, kolporterka prasy zakazanej. I wtedy i dzisiaj zwolenniczka zwalczania propagandy. W rozmowie z nami opowiada o realiach czasów komuny, nastrojach społecznych i o wyzwaniach, które dziś stoją przed teatrem.
Lata komuny i dzień dzisiejszy. Analogią społeczny protest
Marta Poprawa: Brała Pani udział w manifestacjach antyrządowych w 68 roku. Mija prawie 50 lat od tego czasu i ludzie znów licznie wychodzą na ulicę. Jak głęboka jest tego analogia?
Małgorzata Walas: W 1968 miałam 17 lat, nie byłam jeszcze na tyle świadoma tego, to nie była taka pełna świadomość. Dopiero dwa lata później nawiązałam współpracę z Teatrem Ósmego Dnia. Przerażające dla mnie jest to, że minęło prawie 50 lat, weszliśmy do wspólnoty europejskiej i teraz cofamy się, idziemy wstecz. Nie mówię już o Trybunale Konstytucyjnym. Przerażające jest to, że młodzi ludzie, teraz już bez kompleksów, jeżdżą po świecie, znają języki i nastanie czas, że będzie im się wstyd przyznać „Jestem Polakiem”. Człowiek pochodzi z pewnej społeczności, kraju, który się kocha bardziej lub mniej i nagle się okazuje, że zaczyna się tego po prostu wstydzić. Po 27 latach ta Polska jest „połamana”, jest jeszcze wiele do zrobienia, ale jest to robione. Powoli bo powoli, ale jest. To zaledwie 27 lat wolności a teraz następuje cofnięcie, mam wrażenie, do czasów komuny. I to przez tak małą grupę ludzi. Gdzie jest ta połowa, która nie poszła do wyborów? W tej połowie, która poszła, partia rządząca ma bardzo mało głosów. Na manifestacji KODu podjęłam się powiedzieć parę słów, bo ja nie mogę sobie pozwolić na to, aby ktoś niszczył moje życie i moja historię. Ja nie po to walczyłam, siedziałam w areszcie, robiłam radio „Solidarność”, żeby musieć znów zejść do podziemia, żeby się zacząć bać. A partia rządząca chce do tego doprowadzić. Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam.
Podobną retoryką i językiem braku szacunku posługuje się również opozycja.
Tak naprawdę obrażają się wszyscy. Po spektaklu „Spisek smoleński”, który zrobiliśmy, mogliby się obrazić na nas wszyscy: PO, PiS, wszyscy. To wszystko jest w internecie. Taki brak szacunku dla drugiego człowieka, który ma inne zdanie… A przecież on ma prawo je mieć! Mam wśród znajomych ludzi, którzy są za PISem. Są to również zwolennicy teorii, że wtedy w Smoleńsku i teraz na prezydenta Dudę był zorganizowany zamach. Mogę z nimi rozmawiać, kłócić się, co nie oznacza, ze przestaniemy się ze sobą spotykać. Co się dzieje w rodzinach gdy tatuś jest za jedna partią a mamusia za drugą? Oni kłócą się i niszczą. A ja nie chcę być bezradna. Nie chcę, by ktoś doprowadził do tego, że jestem bezradna, będę zmieniać zdanie i zacznę się bać, że przyjdzie zemsta.
Ruch Solidarność na początku lat 80- tych próbował się przeciwstawić rządzącym. Czy Pani zdaniem ówczesną Solidarność zastępuje dziś KOD?
Na pewno jest analogia społecznego protestu. Na pewno ta analogia będzie większa, gdy rządzący zaczną się mścić. Już teraz można to dostrzec, służby mogą zakładać podsłuchy, wchodzić bez nakazu do mieszkań. Nawet komuniści mieli nakaz gdy przychodzili przeszukać moje mieszkanie. KOD to ruch społeczny, co bardzo cenię. Gdy na manifestacjach zaczęli jako pierwsi przemawiać politycy to mnie to odrzucało. I teraz na ostatniej manifestacji KOD w Poznaniu pan Jaśkowiak był ze swoją flagą w tłumie. Chciał coś na końcu powiedzieć, proszę bardzo, za to go zresztą podziwiam. Nie na początku, to nie ma być dla polityków kolejnym forum. Tym bardziej, że jest to potem wykorzystywane przez druga stronę, która zamiast zajmować się zmianami, napada na rowerzystów, wegetarian, nasze stadniny.
Kolejna analogia, która się nasuwa związana jest z historią Polski 50 lat temu i obecnie. Dotyczy ona mediów…
Nie oglądam już teraz telewizji. Jest w tej chwili tak propagandowa, że tylko czekam, aż pojawią się mundury. Ten język, nawet tembr głosu… W telewizji publicznej jest cenzura. Nikogo nie tłumaczę, ale na początku lat 80-tych był stan wojenny, czołgi na ulicach, było niebezpiecznie. Teraz jeszcze tego nie ma ale widzę, że ludzie są bezwolni i się poddają. Pomimo tego, ze widać na ich twarzach, że nie wierzą w to, co mówią. To widać. Twarz ludzka jest bardzo wyrazista. Choć nie jest to na żywo tylko w telewizji, to pewne emocje da się wyczuć.
Współpraca z Herlingiem Grudzińskim
Na początku lat 80- tych była Pani kolporterką zakazanych wówczas pism m.in. dzięki kontaktom z Gustawem Herlingiem Grudzińskim i paryską „Kulturą”. Może Pani o tym więcej opowiedzieć?
W 1982 roku wzięłam ślub z moim obecnym mężem, Włochem. Rok później wyjechałam do Neapolu z paszportem w jedną stronę. Wyjeżdżałam w marcu z wiadomościami opisującymi sytuację w kraju. Tak się poznałam z Herlingiem. Najpierw wyjechał mój mąż Raffaele i on pierwszy wywoził mikrofilmy. Stan wojenny trwał już dwa tygodnie.
Herling Grudziński początkowo nieufnie podchodził do mojego męża obawiając się prowokacji, ale mąż powołał się na Teatr Ósmego Dnia, zaczęli rozmawiać… Jak ja przyjechałam w 83 roku, zaprzyjaźniliśmy się z Herlingiem Grudzińskim. Po latach zrobiłam zresztą wspólnie z Ewą Wanat film o nim. Woziliśmy nie tylko książki paryskiej „Kultury” ale różne pisma i książeczki. Miały one formę książeczek do nabożeństwa, po to aby można było ich przewieźć więcej i łatwiej. Woziłam również zdjęcia z Teatru Prowizorium, który zrobił w tamtym czasie „Inny świat”. Pamiętam, że Grudziński był bardzo tym wzruszony. Do Polski przywoziłam też książki „Pulsu” z Londynu, które dostawałam od niego. To był okres intensywny i niebezpieczny. Kilka razy nam rozwalili samochód, ale zawsze nam się udawało. Kiedyś DDRowcy rozłożyli nam samochód i kazali nam go złożyć. Powiedziałam, że nie umiem i jeśli go rozłożyli to niech teraz składają, Wtedy jakaś kobieta powiedziała: „Bo panią zamkną. Niech go pani złoży”. Teraz jest to śmieszne ale wtedy było niebezpieczne. Trwało to do początku lat 90- tych. Pamiętam, to było wcześniej, że przyszli do mnie zrobić przeszukanie. Tej nocy był przerzut ogromnej ilości „bibuły”. Przyszli o 5 nad ranem. Ja zawsze trzymałam te pisma w pokoju u mamy. Weszło ich trzech. Powiedziałam, ze to jest pokój mojej mamy i żeby jej nie niepokoili, przyszli przecież na rewizję do mnie. Zawołałam mamę, poprosiłam, żeby usiadła i mówię: „ Mamo, możesz być przy rewizji, żeby panowie mi niczego nie podrzucili”? Oni i tak weszli do pokoju mamy, ale niczego nie znaleźli. Mam chciała te papiery wyrzucić przez okno, ale dwóch stało na dole. Wzięła więc rajstopy, podomkę i wsadziła w to wszystkie dokumenty i założyła na siebie. Miała siniaki na ciele od tego. Potem wspólnie rozniosła te dokumenty z naszym listonoszem. Mnie wtedy zabrali. Siedziałam tydzień z nakazem aresztowania na trzy miesiące. Najbardziej im wtedy chodziło o moje prowadzenie audycji w radiu „S”.
Teatr może się dziś obawiać cenzury
A teatr i kultura? W jakich czasach przyszło im funkcjonować?
Na razie próbowano wpłynąć na kilka spektakli, co już jest niepokojące. Obecnie jest jeszcze tak, że teatry bardzo często dotowane są przez województwa. Jeśli PiS to zmieni to będzie to trudne nie tylko dla teatru ale w ogóle dla sztuki, filmu. PiS doprowadza do tego, że zostaje deprecjonowane słowo „naród”. Jakim prawem mówią „naród”, skoro narodu jest 40 milionów? Wszystko ma być narodowe, bohaterskie, że wśród nas są tylko bohaterowie. A nie są. Jest to wlewanie do głowy tylko jednej wizji Polski. Jeśli tego dzieci będą się uczyć w szkołach, to ta wizja jest przerażająca.
Czego teatr może się obawiać na dzień dzisiejszy?
Cenzury. Cenzury i protestów ulicznych przed spektaklami tak jak było przed „Golgotą Picnic” czy „Spiskiem smoleńskim”. Przed naszym spektaklem gdy graliśmy w Toruniu posłanka Anna Sobecka napisała list, w którym prosi dyrektora festiwalu, na którym miała być wystawiona sztuka, o odwołanie jej. Uzasadniała to tym, że jest bluźniercza, obrażająca uczucia. Posłanka spektaklu nie widziała, z czym się nie kryła. Dyrektor nie zgodził się z tym i sztuki nie odwołał. Nie wiem, na ile są silni ludzie, którzy będą bronili wolności. I tego się obawiam.
Właśnie, sami ludzie kultury i teatru poddają się autocenzurze.
Tak. Jest tak jak za czasów komuny, wtedy też była autocenzura. Jak graliśmy „Spisek” dostaliśmy dotacje aby w małych miasteczkach w Wielkopolsce pokazywać spektakl. Domy kultury płaciły jedynie za nasz przejazd, niewielkie koszty. Najpierw się zgadzały, a po kilku dniach dzwonili do nas, że niestety, ale spektaklu nie przyjmą u siebie, bo będą jakieś zawieruchy społeczne, protesty. Oni sami się autocenzurowali. Ze strachu. A strach jest najgorszym doradcą. Katastrofa smoleńska jest rzeczą potworną. Ale rok po śmierci czy po takim wydarzeniu jest koniec żałoby a to co się dzieje teraz, to jest fanatyzm i przeciąganie tej historii bez myśli o rodzinach ofiar.
Jakie w takim razie zadania stoją dziś przed teatrem?
Teatr powinien dalej robić swoje, nie stawać się teatrem politycznym. Pamiętam „Ósemki”. Mieliśmy poczucie, że nie robimy teatru politycznego ale on taki był, cokolwiek by się nie powiedziało, taki był. Reżyser filmowy czy teatralny, jeśli wierzy w to co robi, powinien dalej iść tą samą drogą nie rezygnując i robiąc dalej to, do czego ma przekonanie.
A jeśli chodzi o działania długofalowe?
Taki dłuższy zamysł to na pewno konsolidacja teatrów różnych. Już teraz protesty piszą filmowcy, różni artyści. Powinni się konsolidować i wspomagać, tak samo jak powinni to zrobić dziennikarze, których zwalniają. To jest takie działanie na przyszłość. Musi być solidarność. Absurdem by było gdyby znów dziś pojawiło się radio „Solidarność”. Teatr powinien również otworzyć się na prowadzenie warsztatów z młodymi ludźmi. Powinno być to ukierunkowane na wolność, na to by ci ludzie byli współtwórcami spektaklu, aby potrafili mówić to, co myślą, dyskutować ze sobą. Chodzi o taki walor edukacyjny.
Wysnułam taką teorię, że kultura, która ma spory zasięg, mnóstwo odbiorców, może być taką platformą, łącznikiem, przekaźnikiem dla zmian jakie obecnie zachodzą. Z drugiej jednak strony przypominam sobie o protestach przed „Golgotą”, „Spiskiem”, koncertem Behemota… Co Pani o tym myśli?
Zadaniem teatru powinna być edukacja i granie przedstawień. Nie tylko tych „narodowych”. Żeby zrobić taką platformę naprawdę potrzeba edukacji i to jest podstawa. Młodzi ludzie, dziś mało interesują się polityką i teatrem. Ostatnio prowadziłam warsztaty dla 30 młodych osób. Z całej Polski przyjeżdżają na nie ludzie, którzy są zainteresowani sztuką, robią różnego rodzaju działania teatralne. Jeśli tak się będzie działało to myślę, że teatr może zrobić dużo. Ale jako jeden z kierunków, sam nie da rady. Powoli wymiera nasza generacja, a młodzi ludzie nie pamiętają czasu komuny, gdzie nie można było dostać paszportu, nie było można wyjeżdżać, istniała cenzura. Dziś mamy taka wolność. Jeśli chodzi o teatr, to przede wszystkim edukacja, pokazywanie spektakli, ale nie tylko tego teatru „narodowego”. Niech to będzie i Mickiewicz i Słowacki tylko zrozumiały dla nich. Żeby dotarło do nich takie „dzisiaj”, nie tylko przeszłość. Choć ona jest bardzo ważna.
Jak Pani ocenia, w jakim kierunku idzie dziś teatr w Poznaniu?
Nie wiem, mało oglądam spektakli, to chyba choroba aktorów, którzy sami dużo pracują. O Malcie nie chce zbyt dużo mówić, Malta kiedyś żyła, teraz jest dla mnie martwa. Ściągane są wielkie spektakle podczas gdy wokół jest wiele amatorskich, alternatywnych grup, które mogłyby się prezentować a nie mają możliwości. Ucieszyłam się, że zmieniło się w Teatrze Polskim, że wszedł Maciej Nowak, ale odnoszę wrażenie, że jest trochę uległy. Bardzo się cieszę, że Adam Ziajski dostał budynek Olimpii. Tam się może z biegiem czasu zrodzić centrum teatralne, gdzie młodzi ludzie będą mieli miejsce, żeby coś robić. Może to być fajne miejsce dla tworzenia kultury w Poznaniu.