CYTADELA, BOŻNICA I TYGRYS – 23 LUTY 1945 WAŻNY DLA POZNANIA
Ochotnicy walczyli o Cytadelę? Jak Czerwonoarmiści zdobyli Bożnicę na Wolnicy? Dlaczego walki nie ustały 22 lutego tylko dzień później?
23 luty to dla naszego miasta szczególny dzień. W historii nazywany jest „Wyzwoleniem Poznania” i obecnie jest areną niesłabnącej, gorącej dyskusji o tym, czy walki w rejonie Cytadeli i na ulicach miasta to aby na pewno wyzwolenie. Pomogą nam w tym wspomnienia żołnierza radzieckiego, niemieckiego i Poznaniaka, walczącego o na ulicach miasta.
Żołnierze Radzieccy
- Wyzwolenie spod okupacji hitlerowskiej przyniosła miastu radziecka ofensywa, która rozpoczęła się 12 stycznia 1945 r. W kierunku Poznania parł I front białoruski pod dowództwem marszałka G.K. Żukowa, a 22 stycznia w okolice miasta dotarły oddziały I armii pancernej gwardii gen. M.I. Katukowa, które zaczęły otaczać miasto od południa. Miasto było też otaczane od północy. Okrążanie zostało zakończone 25 stycznia, kiedy wyzwolono Junikowo. Rozpoczęły się walki o zdobycie miasta, które od kilku miesięcy było przygotowywane do roli fortecy – wspomina Kronika Miasta Poznania. Sercem obrony miasta była twierdza Cytadela. Ten obiekt militarny, był także schronieniem dla rannych żołnierzy niemieckich, magazynem żywności i uzbrojenia. Jednym słowem zdobycie tego miejsca było gwarancją zdobycia miasta.
20 stycznia 1945 roku znienawidzony przez mieszkańców miasta Arthur Greiser zarządza ewakuację ludności niemieckiej. Szacunkowo, ucieka z miasta ponad 60 tysięcy osób. Generał Mattern, dzień później zasugerował to samo, rozkazem obejmując też ludność. Miasto szykowało się do walki. Oto jak przygotowania do zajęcia Festung Posen, wspomina starszy sierżant baterii armat Piotr Obido. - Nasz oddział wchodził w skład 62. Armii Czujkowa. Front wyruszył dalej, nad Odrę, a my, dwie dywizje, pozostaliśmy, aby zniszczyć poznańskie ugrupowanie. Później dowiedzieliśmy się, że w Poznaniu było 60 tysięcy Niemców. Stawiali oni zacięty opór w ciągu miesiąca. Ugruntowali swoje pozycje w twierdzy i fortach. Następnie, kiedy nie mieli już wyjścia, a dowództwo wciąż nie wydawało rozkazu do poddania się, dowódca ugrupowania zastrzelił się. Pozostawił list do naszych wojsk z prośbą, aby zaopiekowali się rannymi. Dopiero po tym Niemcy zaczęli się poddawać. 23 lutego Poznań został oczyszczony od wroga, a nasza dywizja otrzymała honorową nazwę Poznańskiej Dywizji Czerwonego Sztandaru – pisał sierżant. Te wspomnienia zdecydowanie mogą budzić kontrowersje. Po pierwsze sprawą dyskusyjną jest liczba żołnierzy rasy aryjskiej, a po drugie radziecki sierżant nie wspomina słowem o Cytadelowcach. Czyli Poznaniakach, w pierwszej linii zajmujących twierdzę.
Zniszczony Ratusz, fot. wikipedia.pl
Poznańscy bohaterowie.
Ich wspomnienia są zdecydowanie bardziej emocjonalne. Główny fort naszego miasta był ostatnim bastionem niemieckiej obrony. Generał Czujkow wiedział, że napotka tam opór. By ułatwić swoim wojskom zdobycie fortu wykorzystał wiedzę i umiejętności poznaniaków. Tu trwa spór. Czy byli to ochotnicy, nazywani tak przez radziecką propagandę, czy też byli to zmuszeni do budowania przepraw przez fosy i zdobycia twierdzy, młodzi mieszkańcy miasta, podążający przed radzieckimi żołnierzami?
Tu pozwolę sobie przytoczyć wspomnienia rodzinne, zdobyte dzięki „Magazynowi Miłośników Historii”. - Szczegóły walk o Poznań są mi znane z relacji mojej matki i jej brata, mieszkających podczas wojny na Starym Mieście przy ul. Wronieckiej 18. Był to rejon zaciętych walk, bo tędy właśnie, od południa, szło w lutym 1945 główne radzieckie natarcie w kierunku poznańskiej twierdzy, odległej od Starego Miasta o niewiele więcej niż kilkaset metrów. Podczas oblężenia Poznania zamieniono Bożnicę na Wolnicy i jej okolice w bastion, uniemożliwiający podejście pod Cytadelę od strony Starówki. Walki o ten rejon miasta trwały długo, bo Niemcy świetnie znali teren i bronili się umiejętnie, skutecznie kontratakując. Jak wspomina mama, cała ul. Wroniecka zasłana była trupami radzieckich żołnierzy, zmuszanych pożarami, wzniecanymi przez Niemców w kolejnych domach wzdłuż ulicy, do atakowania na wprost barykady z płyt chodnikowych, zamykającej ul. Wroniecką od północy. Rosjanie ginęli, niczego nie osiągając, nie tylko od morderczego ognia z barykady, ale także ostrzeliwani skutecznie z górnych pięter domów, w czym celowali nastolatkowie z Hitlerjugend - być może nawet rodowici poznaniacy.
Cytadelowcy, fot. wikipedia.pl
W zakończeniu walk o Stare Miasto, poprzedzających szturm na Cytadelę, ciekawą rolę odegrała grupka chłopców, z których najstarszy mógł mieć co najwyżej 14 lat, mieszkańców domu przy ul. Wronieckiej 18. Wykorzystuję okazję, aby o tym napisać (acz zrobię to pobieżnie), bo wcześniej nie uczynił tego nikt inny, a historycy ogólnikowo tylko piszą o pomocy, udzielanej przez Polaków Rosjanom podczas walk o Poznań. Otóż chłopcy ci pewnego dnia przyprowadzili piwnicami (pomiędzy którymi były przejścia, wybite przez mieszkańców w fundamentach domów podczas oblężenia Poznania) grupę radzieckich żołnierzy do domu przy Wronieckiej 18. Następnie przeprowadzili ich bardzo wąskim kanałem pod ul. Mokrą do piwnicy domu po drugiej stronie ulicy, stamtąd zaś piwnicami, niepostrzeżenie, na odległość ok. 30 m od piekielnej synagogi, stanowiącej centrum niemieckiego oporu w tej części miasta. Ominięto w ten sposób barykadę na ul. Wronieckiej, od kilku dni atakowaną przez Rosjan bezskutecznie i z dużymi stratami. Manewr ten, podziemiami Starego Miasta, przejściem znanym tylko chłopcom z Wronieckiej, uszedł uwadze Niemców.
Gwałtowny i niespodziewany atak zaskoczył popleczników Adolfa Hitlera. Budynek synagogi został zajęty przez radzieckich żołnierzy. Wybito wszystkich broniących, a ich ciała zostały wyrzucone przez okna. Na bruk.
We wspomnieniach, możliwych do opublikowania dopiero po roku 1989 znajdziemy też informacje o tym skąd „czerpano ochotników” pomagających zdobywać twierdzę.
- Gdy Rosjanie dotarli do kilkunastometrowej głębokości fosy Cytadeli Poznańskiej, wpadli na piekielny pomysł zasypania jej rękoma cywilów, wyciąganych siłą z piwnic Starego Miasta. Taki los spotkał moich krewnych i powinowatych: Jana Rakowskiego i jego syna Zbigniewa, a także Kazimierza Wilińskiego - męża kuzynki mojej matki, ojca kilkorga małych dzieci (po wojnie garderobianego Opery Poznańskiej i członka jej chóru). Wszyscy oni mieszkali na ul. Wronieckiej 18 i od przeszło miesiąca wegetowali wraz z rodzinami w piwnicach pod domem, gdzie podczas walk o Stare Miasto zabrakło nie tylko jedzenia, ale nawet wody. Otóż zmuszono tych mężczyzn, wycieńczonych fizycznie i psychicznie miesięcznym oblężeniem, ostrzałem i szalejącymi wokół od wielu dni pożarami, by szli pod Cytadelę przed Rosjanami (nazywam ich tu Rosjanami, choć mówiło się o nich wtedy, że to byli Ukraińcy), by tam pod silnym niemieckim ostrzałem, a także gęstym ogniem - zza pleców - żołnierzy ostrzeliwujących twierdzę, w kilkuosobowych grupach zasypywać ową fosę ciężkimi belkami i gruzem. "Potwornie się bali" - wspomina mama - "i stwierdzam zdecydowanie raz jeszcze, bo wciąż powracasz do tego pytania, że żadnymi ochotnikami oni nie byli". Nie wiem, jak blisko owi "ochotnicy", jak ich później nazywano, podchodzili ze swym brzemieniem do murów Cytadeli. Mama twierdzi - a relacje o tym miała wszak z pierwszej ręki - że fosę zasypywano gołymi rękoma i że radzieckie czołgi przeszły przez nią nie tylko po belkach, gałęziach, deskach i gruzie, ale też po ciałach martwych i rannych ludzi, którzy budowali ów nasyp, prowadzący przez fosę do wnętrza twierdzy – wspominał w 2007 roku piszący to pod pseudonimem, historyk Bielszym.
Niemcy walczyli z uporem
- Na północnych przedpolach Cytadeli, charakteryzujących się zupełnie innym ukształtowaniem terenu (w którym dominowały otwarte przestrzenie), Rosjanom wcale tak łatwo nie szło. Niemal całe teren znajdujący się na północ od Cytadeli, był pod kontrolą jedynego w Poznaniu "Tygrysa". Uszkodzony w wyniku ostrzału artyleryjskiego i nie zdolny do jazdy o "własnych siłach", "Tygrys" został przeholowany w okolice al. Za Cytadelą i z tego miejsca powstrzymywał rosyjskie ataki. Dowodem na jego skuteczność jest liczba czołgów i dział przeciwnika, które w tym rejonie jego celnym ogniem zostały zniszczone – wspominał o czołgu w opowiadaniu „Tygrys z Poznania” Richard Siegert, a także wzmiankował o tym na łamach portalu „Stowarzyszenie Pomost”, Michał Krzyżaniak.
Cytadela, fot. poznan.pl
Walki o Cytadelę miały jeszcze jedną cechę. Mogły zakończyć się 22 lutego. Na przeszkodzie nie stanęła wola walki ze strony żołnierzy III Rzeszy, a przypadające na 23 lutego święto Armii Czerwonej. Rosjanie odrzucili propozycję kapitulacji by „w boju” uczcić święto swojego oręża. Twierdza padła, gdy dowodzący nią generał Gonnel, w momencie wtargnięcia w pobliże IV reduty wojsk nieprzyjacielskich popełnił samobójstwo. By ukazać brutalność wojennej pożogi należy wspomnieć, że rannych pozostałych w forcie cytadela nie ratowano. Spalono ich żywcem, za sprawą miotaczy ognia.
Niemców poległo około 5000. Z blisko 2000 poznaniaków, którzy na różne sposoby pomagali przy szturmie Cytadeli życie straciło około 104. Wciąż jednak trudne do oszacowania są straty jakie ponieśli cywilni mieszkańcy Poznania. Dla porównania, żołnierzy radzieckich zginęło około 6000. Twierdza Poznań broniła się miesiąc.
Zadbajmy o to, by bohaterskie walki mieszkańców miasta, za kolejne 70 lat były bardziej powszechne w świadomości mieszkańców, niż obecnie. Czy Cytadelowcy byli ochotnikami? Być może pewna część tak. Patrząc z innej perspektywy. Ochotnikiem trzeba było się nazywać, by w poprzednim ustroju zostać uznanym za kombatanta. Inaczej dla władz, było się tylko postacią porównywaną do chłopa, pomagającego wypchnąć samochód wojskowy z błota.
----------
tekst pierwszy raz ukazał się w 2016 roku, autorem jest M.Szefer