INNOWACYJNA METODA W POZNAŃSKIM SZPITALU. TO PRZEŁOM
To przełomowy krok w leczeniu udarów w regionie. W miejskim szpitalu im. J. Strusia dotknięci nim pacjenci mogą już przejść mechaniczną trombektomię - czyli usunięcie skrzepu z naczyń w mózgu. To innowacyjna metoda, która znacząco zwiększa ich szanse na powrót do zdrowia.
Od 1 listopada Wielospecjalistyczny Szpital Miejski im. J. Strusia jest drugą placówką w regionie, w której pacjenci po udarach niedokrwiennych są leczeni tą metodą. To bardzo dobra wiadomość - mechaniczna trombektomia zwiększa szanse na powrót do sprawności i, co w przypadku udarów bardzo ważne, zapewnia lekarzom dłuższe "okno czasowe" na skuteczną interwencję.
Przełom w leczeniu udarów
Udar niedokrwienny mózgu to sytuacja, w której naczynie krwionośne zostaje znacznie lub całkowicie zablokowane - na przykład przez skrzep. Krew nie płynie, nie może też więc zaopatrywać mózgu w niezbędny mu tlen, a komórki zaczynają obumierać.
Lekarze znają wiele sposobów, by pomóc, ale dla każdego z nich kluczowy jest czas. Jeśli pacjent trafi do szpitala w ciągu 4,5 godziny od pierwszych objawów, może być leczony za pomocą tzw. trombolizy. To metoda polegająca na wprowadzeniu do naczynia krwionośnego specjalnego leku, który jest w stanie rozpuścić skrzep.
Zdarza się jednak, że pacjenci przyjeżdżają do szpitala później - lub skrzep jest zbyt duży, by tak podane leki mogły sobie z nim poradzić. I właśnie w takich sytuacjach z pomocą przychodzi trombektomia mechaniczna.
- To zdecydowanie najpoważniejsza broń w walce z udarem, nasz największy kaliber - mówi dr n. med. Adrian Dąbrowski, neuroradiolog ze szpitala im. J. Strusia. - Trombektomia mechaniczna pozwala nam fizycznie wyciągnąć skrzep, usunąć go z naczynia. Możemy to zrobić w ciągu sześciu godzin od wystąpienia pierwszych objawów udaru. Ale wiele wskazuje na to, że już wkrótce będzie można wydłużyć ten czas nawet do 18 lub 24 godzin.
Jak to wygląda w praktyce? Metody są dwie. Pierwsza z nich polega na wprowadzeniu do tętnicy cewnika - cieniutkiej rurki. Specjaliści umieszczają go tak, by końcówka wylądowała za skrzepliną, a potem poprzez cewnik wprowadzają stent. To niewielka konstrukcja przypominająca nieco sprężynkę w długopisie. Gdy zostanie uwolniony z cewnika, rozpręża się otacza skrzeplinę ze wszystkich stron. Tak złapany skrzep lekarze mogą mechanicznie wyciągnąć z naczynia krwionośnego. Druga opcja - częściej stosowana - to wprowadzenie do tętnicy grubszego cewnika. Doprowadza się do aż do samej skrzepliny, a następnie zasysa się zator za pomocą pompy lub dużej strzykawki.
- W swojej 30-letniej karierze widziałem trzy przełomy w leczeniu udarów - mówi dr n. med. Artur Drużdż, ordynator Oddziału Udarowego szpitala im. J. Strusia. - Pierwszym z nich było wprowadzenie rehabilitacji dla pacjentów po udarze, drugim tromboliza. Trzecim jest trombektomia.
Lekarze ze szpitala im. J. Strusia już wcześniej pilotażowo leczyli pacjentów trombektomią mechaniczną, ale dopiero teraz procedura zaczęła być finansowana przez NFZ.
- Wprowadzenie tej metody leczenia jest dla nas bardzo ważne - podkreśla dr n. med. Janusz Rzeźniczak, pełnomocnik dyrektora szpitala ds. lecznictwa, kierownik pracowni serca i naczyń. - Udary leczyliśmy tu od początku funkcjonowania szpitala, ale teraz pojawiły się nowe sposoby, skuteczniejsze dla chorych. Od wielu miesięcy zabiegaliśmy o to, by w ramach umowy z NFZ wprowadzić je i to się udało. Jesteśmy dobrze przygotowani i skomunikowani. Mamy doskonałych lekarzy, którzy ze sobą świetnie współpracują. Bezpośrednio obok budynku jest lądowisko dla helikopterów, blisko znajduje się zjazd z autostrady. To niezmiernie istotne, bo przy udarach liczy się każda minuta.
FAST - czyli czas jest kluczowy
Jak ważny jest czas, obrazuje przypadek pana Tadeusza, jednego z trojga pacjentów, którzy w listopadzie byli leczeni w szpitalu im. J. Strusia przy zastosowaniu trombektomii mechanicznej.
- Kilka dni temu pojechałem na urodziny do córki - mówi pan Tadeusz. - Gdy tylko tam zajechałem, zacząłem tracić świadomość. Córka od razu zauważyła, że ni stąd ni zowąd usta mi się wykrzywiły, oczy zapadły. Zdecydowała: szybko do szpitala. Z tego, co mi później powiedziała, wynika, że od momentu wezwania pogotowia do czasu, gdy znalazłem się na stole zabiegowym, nie minęło więcej niż półtorej godziny. Świadomość odzyskałem dopiero na drugi dzień - pomału. Dziś już chodzę, choć dla bezpieczeństwa jeszcze z wózkiem. Zapominam niektóre słowa, ale wiem, że jest już dobrze. Czeka mnie jeszcze rehabilitacja.
Jak rozpoznać objawy udaru? W zapamiętaniu ich pomocny może być akronim FAST - pochodzący od angielskiego słowa "szybko". Niemal każda literka oznacza w nim jeden z objawów.
- F to "face", czyli "twarz". Przypomina o objawach które są na niej widoczne - tłumaczy dr Artur Drużdż. - To może być niesymetryczny uśmiech, opadanie kącików ust, brak symetrii, wykrzywienie twarzy, problemy ze wzrokiem. "A" to angielskie "arm", czyli ramię, ponieważ kolejną grupą objawów jest zdrętwienie kończyny, ręki lub nogi, często po jednej stronie ciała.
Litera "S" to "speech", czyli mowa. Osoby przechodzące właśnie udar często mają z nią problemy - czasem nie rozumieją, co się do nich mówi, czasem sami nie potrafią składnie wypowiedzieć słów. Wreszcie "T" to "time" - czyli czas. To on jest najważniejszy przy leczeniu udarów.
- My naprawdę możemy zrobić dużo. Natomiast pacjent musi dostać szansę, byśmy mogli zadziałać - podkreśla dr Adrian Dąbrowski. - Jeśli nie trafi do nas w ciągu sześciu godzin od pierwszych objawów, to takiej szansy mieć nie będzie. Ogromna liczba osób nie kwalifikuje się do leczenia - trafiają do nas zbyt późno, za dużo czasu mija od pierwszego rozpoznania. Nie można powiedzieć sobie "dobra, poczekam godzinę, może przejdzie" - a takie podejście niestety zdarza się bardzo często. Tymczasem ta godzina może być kluczowa. Może zdecydować o tym, czy pacjent kwalifikuje się do leczenia i będzie mógł normalnie żyć, czy zostanie inwalidą do końca życia.
(źródło: poznan.pl)