B. WRÓBLEWSKI: „JESTEM POZNANIAKIEM OD URODZENIA I Z PRZEKONANIA”
Przez pierwsze lata mojej aktywności publicznej starałem się kłaść nacisk na działania merytoryczne, pracowitość i systematyczność, czyli cechy bliskie poznaniakom. Starałem się unikać zachowań, które mogłyby zostać uznane za mało poważne. Być może jednak nadchodzi czas, aby częściej pozwolić sobie na jakieś działania z przymrużeniem oka - mówi poseł Bartłomiej Wróblewski. Prywatnie miłośnik gór.
Anna Kowalewska: Od dawna wspina się Pan po górach?
Bartłomiej Wróblewski: Moja pasja górska tak na dobre zaczęła się w liceum, wówczas byłem harcerzem i wyjeżdżałem z moim szczepem harcerskim „Błękitna XIV”, również w góry; w Bieszczady, Tatry. Pod koniec szkoły średniej moje więzi z harcerstwem osłabły, ale nadal wyjeżdżałem w góry z osobami, które tam poznałem. Jednak były to już bardziej samodzielne wyjazdy. W czasie studiów natomiast zaczęła się moja przygoda z górami wysokimi, czyli szczytami powyżej czterech tysięcy metrów. W 1998 roku, a więc między czwartym a piątym rokiem studiów, zdobyłem pierwszą wielką górę. To był Elbrus na Kaukazie, 5642 m n.p.m.
A czy istnieje wspólny mianownik, który można by znaleźć dla polityki i wspinaczki? Czy są takie cechy, które przydają się osobie wspinającej się po górach i które można zarazem wykorzystać na scenie politycznej?
Na pewno da się znaleźć pewne analogie pomiędzy wspinaniem a polityką, chociaż nie są one konieczne. Niewielu polityków się wspina i niewielu wspinaczy zajmuje się działalnością publiczną, chociaż to się zdarza. Przykładem jest Janusz Onyszkiewicz, w młodości uczestnik wypraw wysokogórskich, później znany polityk, poseł i minister obrony narodowej, a obecnie szef Polskiego Związku Alpinizmu. Natomiast jakie rzeczy są wspólne dla polityki i wspinaczki...
Pewnie wspinając się można od tej polityki nieco odpocząć; od tych dyskusji, sporów. Nabrać do nich dystansu.
Na pewno i co dla mnie ważne: generalnie w górach można odpocząć i oderwać się od rzeczywistości. Lubię kontakt z przyrodą, a ta w górach jest dodatkowo majestatyczna. Może dlatego przeżycia są bardziej intensywne. Tym co pchało mnie w góry, to też chęć zmierzenia się z samym sobą, wysiłek fizyczny i w pewnym momencie także wyczyn, czyli chęć zrobienia czegoś niezwykłego.
We wtorek o godzinie 18.30 odbędzie się spotkanie z Panem na Politechnice Poznańskiej, zatytułowane „Everest. Do trzech razy sztuka”.
Tak, to kolejne takie spotkanie na Politechnice. Każde miło wspominam. Mam też wrażenie, że zainteresowanie górami na Politechnice jest większe niż na innych uczelniach. Być może dlatego, że funkcjonuje tam Akademicki Klub Górski „Halny”, którego działalność jest widoczna. Tym razem zaproszenie otrzymałem od Korporacji Akademickiej „Roma”.
„Dobrze czuję się w Warszawie, a mówiąc o tym, że wyjeżdżam za granicę kokietuję, bo my poznaniacy lubimy tak mówić i to podkreślać.”
Powiedział Pan kiedyś, że dla większości prawdziwych poznaniaków wyjazd do Warszawy kojarzy się z wyjazdem za granicę. To w takim razie teraz Pan dość często bywa za tą granicą.
Tak, teraz często wyjeżdżam za granicę (śmiech). Ale to prawda, od zawsze w Poznaniu żartujemy, że gdzieś na wschód od Konina nie tylko jest granica między państwami, ale i kontynentami… Mówiąc poważniej, rzeczywiście posłowanie jest związane z częstymi wyjazdami do Warszawy. Na szczęście nie są to zwykle bardzo długie wyjazdy.
Na szczęście, czyli do Warszawy wciąż nie jest Pan przekonany?
To nawet nie chodzi o Warszawę, ale o życie na dwa domy i dwa miejsca pracy. Nie sprzyja to intensywnej pracy, bo zabiera sporo czasu w związku z szeregiem drobnych niedogodności życia codziennego: podróże, zakupy, sprzątanie, dostęp do materiałów do pracy. Oczywiście praca w parlamencie jest i musi być związana z częstymi wyjazdami. Dobrze czuję się w Warszawie, a mówiąc o tym, że wyjeżdżam za granicę kokietuję, bo my poznaniacy lubimy tak mówić i to podkreślać.
I jak Pan ocenia dotychczas pracę w Sejmie, nie tylko swoją, ale także pozostałych posłów z Poznania?
Myślę, że kilku poznańskich posłów bardzo dobrze sprawdza się w Warszawie. Z nowych posłów zauważalni są Szymon Szynkowski vel Sęk – mój kolega z Prawa i Sprawiedliwości oraz Joanna Schmidt z Nowoczesnej. Szymon wykonuje bardzo dobrą pracę, zresztą wszyscy ci którzy znają go z rady miasta Poznania wiedzą, że jest osobą pracowitą. Podobnie pracuje w parlamencie, a przy tym poziomie zaangażowania jest skazany na sukces. Joanna Schmidt natomiast stała się postacią rozpoznawalną w polskiej polityce, jest jedną z twarzy nowego ugrupowania, często występuje w mediach. Ze starszych posłów na pewno zaangażowanym posłem jest Tadeusz Dziuba. Poza tym w parlamencie nie widzę poznańskich posłów.
Nie wymienił Pan nikogo z Platformy Obywatelskiej.
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej parlamentarnej aktywności poznańskich posłów czy senatorów z PO.
To dość ciekawe, w szczególności, że Poznań od wielu lat jest takim bastionem Platformy.
Popularność ugrupowania w jakimś regionie nie musi się przekładać na aktywność polityczną reprezentantów w parlamencie, czy tym bardziej skuteczność. Wprost przeciwnie może wręcz rozleniwiać.
„Moja przynależność do Prawa i Sprawiedliwości choć budziła pewne zdziwienie, nie stała się przedmiotem hejtu.”
A jak wygląda międzypartyjna współpraca poznańskich posłów? Wspólne działanie na rzecz Poznania? Pojawiają się w ogóle takie działania czy raczej tego kontaktu nie ma?
Kontakty między nami są słabe. Być może jest to związane z tym, że przez wiele lat mieliśmy w Poznaniu, powiecie poznańskim i Wielkopolsce monokulturę polityczną; jedno ugrupowanie, które czuło się na tyle pewnie, że nie widziało potrzeby rozmawiania z innymi. Osobiście obserwowałem to w Sejmiku Wielkopolskim i widzę to na co dzień w Radzie Powiatu Poznańskiego. Myślę, że to bardzo zaszkodziło rozwojowi miasta, powiatu poznańskiego czy województwa wielkopolskiego i szkodzi nadal. Współcześnie jest to raczej rzadka sytuacja, aby przez półtorej dekady, a nawet dłużej jedno ugrupowanie tak mocno dominowało w jednym regionie. Jednak tam, gdzie jest monokultura, tam ziemia szybko się wyjaławia. Tam, gdzie nie ma sporu, nie dochodzi do zmiany, tworzy się monopol. A monopol polityczny ma podobne konsekwencje jak monopol w gospodarce. Monopol jest zwykle drogi i nieefektywny, szkodzi rozwojowi.
Pan chyba jednak nie odczuł w sposób szczególny tego, że mieszka w regionie – mówiąc delikatnie, nie zbyt sympatyzującym z Prawem i Sprawiedliwością.
Jestem poznaniakiem od urodzenia i z przekonania. Całe moje życie jest związane z Poznaniem; najpierw z Winogradami, później z Piątkowem, teraz z Ratajami. Wszystkie miejsca, w których się uczyłem i działałem były bardzo poznańskie: Marcinek, Wydział Prawa i Administracji UAM, Instytut Zachodni, harcerstwo i korporacje akademickie. Rozpocząłem swoją działalność polityczną, będąc osobą mocno zakorzenioną w Poznaniu, w różnych środowiskach. Chyba osobom o poglądach konserwatywnych rzeczywiście jest trudniej w Poznaniu robić karierę czy awansować. Natomiast moja przynależność do Prawa i Sprawiedliwości choć budziła pewne zdziwienie, nie stała się przedmiotem hejtu. Pamiętam jak jedna z życzliwych osób, powiedziała mi w 2011 roku: „świetnie, że kandydował pan na senatora, ale dlaczego z PiSu?”. To było na swój sposób zabawne. Myślę jednak, że atmosfera się zmienia. Być może dlatego, że Platforma nie sprawdziła się zarówno na poziomie ogólnopolskim, jak i nie do końca sprawdza się w naszym regionie. Nie oznacza to, że w tym ugrupowaniu nie ma sensownych ludzi i że nic nie zostało zrobione. Ale bilans chyba nie jest zadowalający. Uważam, że Poznań znalazł się w pułapce średniego rozwoju, średnich aspiracji politycznych, gospodarczych i naukowych. To zagrożenie, ale może i dobra okazja na dokonanie rachunku zysków i strat, a być może i przewartościowania swoich przyzwyczajeń wyborczych. Ja traktuję tę sytuację jako wyzwanie, uważam, że powinniśmy chcieć czegoś więcej.
Skupmy się jednak na Pana działalności, tutaj w Poznaniu. „DudaPomoc Po Poznańsku” to Pana inicjatywa.
Tak, zainspirował mnie pomysł „DudaPomocy”, pomocy ludziom skrzywdzonym przez władzę publiczną i wymiar sprawiedliwości, zgłoszony przez Andrzeja Dudę w czasie kampanii wyborczej. Uważam także, że dobrze, abyśmy starali się w Polsce, aby hasła głoszone w kampaniach wyborczych miały swoje przełożenie w praktyce. Do prezydenckiego biura interwencji prawnej zgłosiło się już ponad 15.000 osób, i choć działa ono bardzo intensywnie, nie jest w stanie rozwiązać problemów wszystkich. Zaraz po kampanii prezydenckiej podchwyciłem hasło Prezydenta i opublikowaliśmy na ten temat artykuł w „Głosie Dobrej Zmiany” - gazetce PiSu powiatu poznańskiego. Jeżeli powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Po wyborach parlamentarnych czułem się w obowiązku, aby idea została skonkretyzowana także w Poznaniu i Powiecie Poznańskim. I powstała „DudaPomoc po Poznańsku”. Dzięki grupie adwokatów i radców prawnych przy moich biurach poselskich powstało sześć punktów pomocy prawnej: w Poznaniu, Swarzędzu, Luboniu, Koziegłowach, Buku i Tarnowie Podgórnym. Ponadto przy moim biurze poznańskim rozwinęliśmy jeszcze jedną inicjatywę „Dasz Radę. Doradztwo dla poszukujących pracy”. Zauważyłem bowiem, że do biura poselskiego przychodzi z prośbą o pomoc wiele osób, które mają trudności z odnalezieniem się na rynku pracy. Wcale nie dotyczy tylko ludzi słabo wykształconych, powiedziałbym raczej – że właśnie ludzi bardzo dobrze wykształconych. Zarówno osób młodych, jak i często w przedziale wieku 45-55 plus w momencie, kiedy po raz pierwszy w życiu nie mają pracy. Z headhunterką Magdaleną Jelinek uruchomiliśmy punkt wsparcia dla osób poszukujących pracy. Celem doradztwa jest ukierunkowanie osób szukających zatrudnienia w trzech formach: jak się przygotować i gdzie szukać pracy, jak napisać CV i list motywacyjny oraz jak dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej.
I to już ruszyło.
Tak. Jesteśmy po pierwszym miesiącu funkcjonowania. Trudno więc o ogólne wnioski. Co ciekawe, pierwsze osoby, które skorzystały były bardzo dobrze wykształcone i z ciekawymi doświadczeniami zawodowymi. Otrzymałem sygnały zwrotne, że były zadowolone z konsultacji.
„Trzeba znać miarę, ale odrobina dystansu jest konieczna. Tym bardziej, że w Polsce mamy tendencję do ciągłego oburzania się.”
Podobno jako student, gdy czegoś Pan nie wiedział, to swoją niewiedzę przelewał na papier w formie wiersza.
Prawda jest taka, że kiedyś napisałem kolokwium w formie wiersza.
A jaki przedmiot, pamięta Pan?
Tak, to było prawo spadkowe.
O proszę, a ja z tego pisałam magisterkę! Czy w dalszym ciągu wykorzystuje Pan tę umiejętność? Nie mam tutaj nawet szczególnie na myśli poetyckiego formułowania niewiedzy. Ale czy ogólnie zdarza się Panu do czegoś odnieść tak nieco z przymrużeniem oka, w formie podobnej jak na kolokwium?
Przez pierwsze lata mojej aktywności publicznej starałem się kłaść nacisk na działania merytoryczne, pracowitość i systematyczność, czyli cechy bliskie poznaniakom. Starałem się unikać zachowań, które mogłyby zostać uznane za mało poważne. Być może jednak nadchodzi czas, aby częściej pozwolić sobie na jakieś działania z przymrużeniem oka. Ostatnio na Facebooku jedna pani napisała, jak to jest w ogóle możliwe, że na jedna posłanka na drugą mówi myszka-agresorka, a ta w odpowiedzi mówi: słoń-agresor. I zadała mi pytanie, jak się do tego odnoszę. Napisałem, że nie przykładałbym szczególnej uwagi do takich sformułowań, ale sam ich nie używam, chyba że w autoironii. Podpisałem: Wasz Wróbelek.
Trzeba znać miarę, ale odrobina dystansu jest konieczna. Tym bardziej, że w Polsce mamy tendencję do ciągłego oburzania się. Słowa „skandal”, „hańba” padają zbyt często, a nierzadko dotyczą spraw błahych. Niedawno mówiono, że zmierzamy do dyktatury, czy wręcz że żyjemy w państwie totalitarnym. Historycy wiedzą, że Polska w okresie PRL, choć miała cechy państwa totalitarnego, szczególnie w latach 50., to państwem totalitarnym nie była. Używanie takich sformułowań do obecnych wydarzeń jest absolutnie nieadekwatne, ale ta przesada w polityce występuje. Zapewne jest to środek wynikający z potrzeby zwrócenia na siebie uwagi: „patrzcie, jestem – mam coś ważnego do powiedzenia!”
Manifestacje KODu też są takim zwróceniem na siebie uwagi?
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie chodzi o to, że wszystkie kwestie, na które zwracają demonstrujący pod szyldem KOD nie mają znaczenia i że nie ma spraw spornych. Oczywiście są, ale trzeba znać proporcje! Trudno byłoby zwołać manifestację, żeby dyskutować o tym czy prezydent mógł, czy nie mógł przyjąć ślubowania od trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, kiedy obydwie strony mają swoje ekspertyzy i istnieje spór prawny. Nikt na świecie nie poszedłby na taką manifestacją, dlatego trzeba to było opakować w sposób krzykliwy, zwracający uwagę.
I tym opakowaniem jest walka o demokrację?
Tak, w istocie rzeczy nie chodzi o zagrożenie demokracji, tylko o ukazanie swojego niezadowolenia, że doszło do zmiany politycznej w Polsce. Ja to niezadowolenie rozumiem, bo w demokracji zwykle mamy ugrupowanie, z którym sympatyzujemy i partie przeciwne, ale reakcja jest w mojej ocenie przesadzona. W pewnym momencie przeradza się ona w śmieszność.
Manifestacja KODu odbyła się również w ostatni piątek, w czasie obchodów rocznicy 1050-lecia Chrztu Polski. W dniu, którym w Poznaniu odbyło się Zgromadzenie Narodowe.
Przesada przeradza się czasami w śmieszność, a czasami w niestosowność. Chrzest Polski był najważniejszym wydarzeniem naszej historii, a takie święto zdarza się raz na 50 lat, więc powinniśmy umieć to wykorzystać. Świętowanie takiej rocznicy jest dla wspólnoty państwowej czy narodowej nie tylko jej wspominaniem, ale i jej budowaniem. Takiego dnia trzeba się zdystansować od dyskusji dnia codziennego. Instrumentalizowanie takiego święta, organizowanie wieców i protestów, aby skorzystać z okazji i aby po raz kolejny zająć znane przecież już, często od wielu lat, stanowisko wobec takiej czy innej sprawy jest niewłaściwe. Było także wbrew interesom Poznania, mogliśmy lepiej wykorzystać fakt, że mieliśmy w Poznaniu pierwsze w historii Zgromadzenie Narodowe poza Warszawą. Nie odbieram nikomu prawa do demonstrowania swoich racji, tylko szkoda, że akurat tego dnia. Czemu służyło demonstracyjne opuszczenie Zgromadzenia Narodowego przez część poznańskich parlamentarzystów po wystąpieniu Prezydenta? Poznański autor Jacek Sykulski napisał przejmujące Oratorium966, które pięknie wykonali poznańscy muzycy z Filharmonii Poznańskiej. Niestety część posłów uznała, że ważniejsze są imprezy partyjne. Można je było urządzić przecież następnego dnia, za tydzień czy za miesiąc. Kiedy wszystko i każdego dnia staje się walką słabnie wspólnota. Inna rzecz, że psuje się także komfort naszego życia.