M.STERNALSKI: POZNANIACY SĄ ZBYT GRZECZNI W ROZMOWACH I NEGOCJACJACH W WARSZAWIE
Czas skończyć z tym, że Poznań jest pomijany przy wielu ważnych decyzjach. Nie wyobrażam sobie głosowania za rządem, w którym nie będzie przedstawiciela naszego miasta. - mówi Marek Sternalski, przewodniczący klubu Radnych Platformy Obywatelskiej w Radzie Miasta, kandydat w najbliższych wyborach parlamentarnych. Zapraszamy na rozmowę o tym, dlaczego w Warszawie powinno być więcej Poznania.
Sebastian Borkowski: Panie Radny, decyzja o wyborze Szymona Ziółkowskiego na nr 1 na liście PO w Poznaniu, przegrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, czy ostatnie działania, które prowadzi rząd pod przewodnictwem Ewy Kopacz spotkały się z Pana wyraźną reakcją w media społecznościowych. Pisał pan, że Warszawa nie dostrzega i nie rozumie tego co się dzieje w Poznaniu oraz, że potrzeba więcej Poznania w stolicy. O co tak naprawdę chodziło?
Marek Sternalski: Sprawy, o których Pan wspomina, to elementy, które należy rozpatrywać oddzielnie.
To zacznijmy od tej najstarszej, czyli przegrana Bronisława Komorowskiego. Mam wrażenie, że Pana zdaniem to było m.in spowodowane niedocenieniem części swoich wyborców przez PO.
W tamtej kampanii wyborczej próbowano szukać elektoratu nieswojego, a zagubiono ten swój. Wygraliśmy w Poznaniu dlatego, że tutaj od lat Platforma mówi to samo. Natomiast w ogólnopolskiej kampanii próbowano wejść w elektorat Kukiza, który był elektoratem kontestującym rzeczywistość. Było to nie do końca wiarygodne dla stabilnego elektoratu PO, który oczekiwał od nas realizacji programu Platformy, łącznie z obietnicami z pierwszego dokumentu programowego.
Czyli z czasów początkowych rządów Donalda Tuska.
Tak. Wtedy kiedy PO powstawało był wielki entuzjazm. Musimy teraz wrócić do tego programu.
Co w takim razie w najbliższej kampanii wyborczej Platforma powinna zaczerpnąć z Poznania?
Zero wojen ideologicznych. Skupienie się na rozwoju gospodarczym. W Poznaniu mamy ponad 100 tys. firm, bardzo dużo z nich jest jednoosobowych. I ludzie nie oczekują tego, że będziemy toczyli wojny ideologiczne, ale tego, że będą niskie podatki, tak jak PO obiecywało, że będą ułatwienia dla mikroprzedsiębiorstw, że będziemy realizowali politykę prorodzinną i że dzięki temu będziemy jako kraj się równomiernie rozwijali.
Czyli takie hasła jak in vitro, walka o rozdział pomiędzy państwem a kościołem, są Pana zdaniem, dla wielu wyborców PO drugorzędne?
Nie, jeżeli chodzi o in vitro, to uważam, że jest to temat ważny, należy go realizować, ale bez tego kontekstu ideologicznego. Poznaniacy podchodzą do tego pragmatycznie. I uważam, że w ten sposób trzeba do tego podchodzić. Sposób, w jaki Jacek Jaśkowiak napisał list do Arcybiskupa Gądeckiego właśnie pokazuje jak powinny być realizowane relacje na linii państwo – kościół.
Niektórzy próbują wykazać, że to jest właśnie wojna z kościołem.
Nie ma w tym liście nic takiego. W Poznaniu PO wygrywa wybory, PiS zdobywa najniższe wyniki w kraju, środowiska bardzo lewicowe mają marginalne rezultaty. To jasno i wyraźnie pokazuje, że nikt nie chce takich wojen. Jeżeli jednak mówimy o liczbach, ekonomii, rozliczeniach między państwem a kościołem, tym, żeby wszystko było zapisane w umowach, to jest właśnie to, czego poznaniacy oczekują. Im więcej takiego sposobu myślenia w skali całej kraju, tym lepiej dla Polski.
Przejdźmy do tego drugiego elementu, czyli wyboru jako nr 1 na liście PO Szymona Ziółkowskiego. Czy to nie jest trochę niezrozumienie poznańskich wyborców Platformy?
Po pierwsze Szymon Ziółkowski jest stąd, mieliśmy już w innych partiach ludzi, którzy byli przewożeni w teczkach na jedynki w naszym mieście, chociażby mamy europosła Czarneckiego, którego PiS przywiózł z Wrocławia.
Mam jednak wrażenie, że niezależnie od formacji politycznej, poznaniacy są zbyt grzeczni w rozmowach i negocjacjach w Warszawie. Czasami trzeba walnąć tam mocniej pięścią i niezależnie od partii politycznej mówić, że my sami chcemy tu decydować o ważnych dla nas sprawach.
Ja osobiście nie mam nic przeciwko kandydaturze Pana Ziółkowskiego, choć mówiąc szczerze uważam, że optymalną listę powinno się tworzyć na poziomie regionu.
Nawet nie przeszkadza Panu to, że startował z listy Ryszarda Grobelnego w ostatnich wyborach samorządowych?
Fakt jest taki, że Pan Ziółkowski jest numerem 1 na liście Platformy Obywatelskiej i musimy zrobić wszystko, żeby każdy z kandydatów na liście zdobył jak najlepszy wynik.
BRAĆ PRZYKŁAD Z POZNANIA
Często podkreśla Pan swoje bielskie korzenie.
Tak, nie jestem rodowitym poznaniakiem, pochodzę z Bielska Białej. Ale mam wrażenie, że właśnie mieszkańcy Śląska i Podbeskidzia mają bardzo zbliżony sposób myślenia o państwie do Wielkopolski. Jak tutaj przyjechałem kilkanaście lat temu to bardzo dobrze się poczułem, bo te same wartości łączą Poznań i Bielsko. Zarówno tu jak i tam szanuje się sumienną, dobrą pracę, rodzinę i tradycyjne wartości połączone z tolerancją dla innych przekonań. Problem w tym, że ze Śląska mamy w każdej kadencji ministrów, a u nas w Poznaniu to ostatnia była chyba Pani Łybacka.
To już kilkanaście lat temu.
No właśnie. A mówimy o mieście, które ma najbardziej dynamiczną gospodarkę, stawia na innowacyjność, mamy jeden z największych i najlepszych ośrodków uniwersyteckich. Posiadamy więc odpowiednią kadrę i powinniśmy pokazać, że za oczekiwaniem swojego przedstawiciela w rządzie stoi kapitał intelektualny i unikalne w skali kraju sukcesy.
Czyli mówiąc wprost – mamy osoby, które mają kompetencje ku temu by rządzić krajem.
Tak. Powiem więcej, jeżeli mamy w Poznaniu bezrobocie na poziomie 2,8% to ja się dziwię dlaczego Warszawa nie korzysta z tego, żeby tak samo jak u nas było w całej Polsce. Dlaczego nie biorą przykładu z przedsiębiorczości mieszkańców naszego miasta. Mamy niesamowity potencjał, który trzeba wykorzystać dla dobra całej Polski.
Problem Warszawy wynika też z czegoś innego. Oni tam nie widzą wielu problemów przeciętnego mieszkańca Polski, bo średnie zarobki są tam znacznie wyższe niż w innych części Polski. Ludzie się dziwią skąd się biorą protesty, pojawia się Kukiz, rośnie grupa tzw. „antysystemowców”. A bierze się to stąd, że jeżeli ktoś zarabia na rękę dwa tysiące złotych i ma na utrzymaniu dzieci, to autostradą pojedzie może raz do roku, a sen z powiek spędza mu troska o bieżące utrzymanie rodziny.
Czyli ma Pan na myśli zmianę patrzenia? Inne priorytety, jak rozumiem?
Proszę popatrzeć na Mariusza Wiśniewskiego w Poznaniu. Jego działania rewitalizacyjne prowadzą do tworzenia dobrej infrastruktury społecznej, miejsc do życia dla ludzi, którzy nie mają wysokich dochodów. W skali kraju trzeba też na ten temat więcej mówić, myśleć o tym. Obojętnie na jaką partię polityczną patrzymy, ale jak patrzy się z Warszawy to nie widzi się wielu problemów, chociażby drobnych przedsiębiorców, którzy płacą potężny ZUS.
Teraz jest trochę tak jak z oglądaniem wystawy sklepowej z ekskluzywnymi produktami. Niby te towary są dostępne, ale nie każdy może wejść i coś kupić. Stąd się biorą bunty.
I Pana zdaniem my to u nas w Poznaniu dostrzegamy?
Tak. A wybór Jacka Jaśkowiaka to potwierdza. Prezydent chce budować politykę dla przeciętnego mieszkańca. Mówił to w kampanii, teraz to realizuje. Ludzie oczekują, że politycy spędzą z nimi czas, że nie będę się ustawiać kilka stopni wyżej od nich.
Czyli obecne podróże Pani premier Kopacz powinny Pana zdaniem przełożyć się na wzrost poparcia.
Taki jest tego cel. Ale proszę zwrócić uwagę, że w Poznaniu to już było realizowane od dłuższego czasu. Tutaj niejeden polityk od dawna do pracy jedzie tramwajem i dba o lokalne sprawy. W Warszawie powinni zauważyć, że więcej takiego sposobu myślenia, niealienowania się od społeczeństwa jest potrzebne.
Chciałbym jednak podkreślić, że ten sposób działania jest widoczny we wszystkich partiach w Poznaniu. Mnie by zależało żeby nie tylko z PO ale i z PiSu czy z SLD - jeśli już muszą zdobyć jakiś mandat :) - jeden czy drugi radny został posłem, np. Katarzyna Kretkowska czy Szymon Szynkowski vel Sęk. W Poznaniu niezależnie od tego z jakiej partii jesteśmy, mam wrażenie, że bardziej dbamy o bezpośredni kontakt z mieszkańcami. I nie chodzi mi o postawienie Warszawy i Poznania na przeciwnych biegunach, ale pokazanie pewnego wzorca działania, który u nas w mieście się sprawdza.
POTRZEBA NAM „ZADZIORA"
To jeszcze ostatni wątek. Powiedział Pan przed chwilą, że politycy z Poznania są czasem zbyt grzeczni w rozmowach z tymi warszawskimi, m.in. w kontekście decyzji o tym, że ma być minister z Poznania. Co trzeba zrobić, co powinni zrobić nasi posłowie, żeby tak się stało?
Jeżeli Kraków, Łódź, Gdańsk czy Wrocław mają swoich ministrów, to może trzeba powiedzieć wprost, że nie podniesie się ręki za rządem, w którym nie ma ministra z Poznania.
W drużynie potrzebni są różni zawodnicy. Np. poseł Grupiński ma inne ważne ogólnopolskie zadania, jest szefem klubu parlamentarnego i jego rolą jest zapewnienie większości rządowi. Ale w dobrym zespole grają też inni. Potrzeba nam takiego „zadziora”, który w ważnych dla Poznania sprawach będzie grał nie odstawiąc nogi w żadnej sytuacji nawet gdy będzie to groziło polityczną kontuzją.
Jestem także przekonany, że poznańscy parlamentarzyści bez w względu na barwy polityczne powinni raz w miesiącu wspólnie spotykać się z prezydentem miasta, aby ustalić jakie są ważne sprawy, które trzeba załatwić w Warszawie. W walce o Poznań posłowie i samorządowcy muszą być jednym zgranym zespołem.
To na koniec spytam - jeżeli zostanie Pan posłem, to będzie takim „zadziorem” i zadrży Panu ręka podczas głosowania za wotum zaufania za rządem, w którym nie będzie ministra z Poznania?
Takim posłem chcę być. Takich „zadziorów” brakuje i mam nadzieję, że będzie nas więcej z Poznania. Czas skończyć z tym, że Poznań jest pomijany przy wielu ważnych decyzjach. Nie wyobrażam sobie głosowania za rządem, w którym nie będzie przedstawiciela naszego miasta.