CZY MOŻNA WYBACZYĆ AUSCHWITZ?
Sylwia Winnik, autorka książki „Dziewczęta z Auschwitz”, opowiada nam o kulisach powstawania rozmów z kobietami, które przeżyły obóz zagłady Auschwitz-Birkenau. Wstrząsające opowieści łączą się tu z chęcią przekazania następnym pokoleniom niezapomnianej lekcji historii.
Marek Mikulski: Tej rozmowy nie sposób zacząć inaczej, jak od awantury w polskim parlamencie związanej z ustawą dotyczącą przypisywania Polakom zbrodni nazistowskich. Co Ty, autorka „Dziewcząt z Auschwitz”, masz do powiedzenia w tej sprawie?
Sylwia Winnik: Dla mnie, to co się obecnie dzieje jest po prostu bardzo przykre. Przykre jeszcze bardziej po wszystkich rozmowach, które odbyłam z ocalałymi kobietami z Auschwitz. Niedawno rozmawiałam z synem jednej z moich bohaterek, która już niestety zmarła. Dla niego i jego rodziny, sytuacja z tą ustawą również jest przygnębiająca.
Z jednej strony, sprawą oczywistą jest, że Polacy byli ofiarami II wojny światowej. Nie można mówić inaczej niż niemieckie obozy zagłady. Na pewno nie były one polskie.
Z drugiej, nie chciałabym, by ta ustawa prowadziła do zacierania historii. Jeśli wydarzyło się coś złego, w czym brały udział poszczególne jednostki – mam na myśli osoby polskiej narodowości, to powinniśmy o tym mówić. Takie jest moje zdanie ale nie chciałabym, by zabrzmiało to, jak deklaracja polityczna. Polityka mnie nie interesuje. Interesuje mnie historia, a prawda historyczna jest taka, że Polacy byli w tej wojnie ofiarami.
W historiach, które spisałaś tylko Niemcy są potworami?
Wychodzę z założenie, że zła nie da się przypisać jakiemuś konkretnemu narodowi. Nie jest tak, że Niemcy, czy Polacy lub inne narody są z gruntu złe. Obozy były oczywiście niemieckie. Natomiast, niektórzy Niemcy – cywile - których spotykały moje bohaterki, głównie po ewakuacji obozu Auschwitz, gdzieś w głębi Niemiec, okazywali się porządnymi ludźmi. Stać ich było na odwagę i pomagali więźniarkom. To nie zmienia jednak faktu, że Niemcy – esesmani - w obozie nie byli ludźmi. Dla mnie i dla moich rozmówczyń te osoby były po prostu bestiami! Ale w opowieściach ocalałych przewijają się takie osoby jak Stenia Starostek z Tarnowa. Ta kobieta była Polką, ale swoim okrucieństwem dorównywała niejednej esesmance. Dlatego nie generalizujmy. W każdym narodzie znajdą się osoby dobre i złe.
Jak kobiety z którymi rozmawiałaś reagują na kwestie narodowości katów i ofiar w Auschwitz? Ma dla nich znaczenie kim byli Ci, którzy dręczyli?
Jeśli chodzi o esesmanów w obozie, to moje bohaterki często podkreślały, iż było to bestialstwo w najczystszej postaci. Ważniejsze jest jednak to, że kobiety, z którymi rozmawiałam nie czuły nienawiści. W żadnym momencie w książce, ani w rozmowach między nami, nigdy z ust ocalałych nie padły złe słowa o jakimkolwiek narodzie. Nawet w stosunku do Niemców, oprawców, bohaterki mojej książki nie czują nienawiści. To niesamowita pointa mojej książki. Mimo tych niewyobrażalnych cierpień, piekła jakiego doznały te kobiety, nie czują nienawiści. Jest w nich ogromny ból i żal za to co je spotkało, ale nie ma w tym chęci takiej ogólnej zemsty. Dla mnie to piękne i nie wiem, czy mnie byłoby stać na taką wyrozumiałość.
Jak znalazłaś swoje bohaterki?
II wojną światową i obozami mocno zaczęłam interesować się jeszcze w liceum. Poniekąd było to związane z doświadczeniami mojej rodziny. Pierwsze co zrobiłam, to napisałam do Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Byłam przekonana, że oprócz wiedzy źródłowej znajdę tam kogoś, kto utrzymuje kontakty z żyjącymi jeszcze więźniami. Trafiłam na wspaniałą osobę - Jadwigę Dąbrowską. To kobieta o wielkim sercu, ona właśnie umożliwiła mi kontakt z moją pierwszą bohaterką. Tak trafiłam do Pani Aliny Dąbrowskiej, zbieżność nazwisk obu pań jest przypadkowa. Później już Pani Alina kierowała mnie do następnych osób a następne do następnych.
Czy trudno było je nakłonić do rozmowy?
Nie było trudno nakłonić je do rozmowy, ale te rozmowy były bardzo trudne. Moje bohaterki wracały często do bardzo traumatycznych i bolesnych wspomnień. Było im ciężko mówić ale wiedziały, że jeśli one tego nie powiedzą, to już nikt nam tego nie opowie. Więc pomimo ogromnego bólu, wracały do swoich historii. Niejednokrotnie polały się łzy i ich, i moje. Nie da się przejść bez emocji wokół ich świadectwa. Jednak powtarzały, że muszą przekazać to dalej, przekazać wspomnienia następnym pokoleniom. Ta świadomość pomagała im mówić.
Niektóre z tych Pań, między innymi Alina Dobrowska, czy Barbara Doniecka, spotykają się z młodzieżą i dorosłymi. Tu warto podkreślić, nie tylko z Polakami ale i z Niemcami. One opowiadają o swoich doświadczeniach. Z nimi moje rozmowy były odrobine łatwiejsze, bo te Panie wiedziały na co będą musiały się przygotować.
Nie chciałam, by moja książka przypominała podręcznik do historii, wypełniony suchymi faktami. Chciałam, by w „Dziewczętach z Auschwitz” było dużo emocji i przeżyć zwykłych ludzi. Bardzo mi zależało, by zrozumieć, co tam się wydarzyło i mam nadzieję, że dzięki mojej książce czytelnikom też łatwiej będzie zrozumieć.
Były jakieś rozmowy których nie zamieściłaś w książce?
Jest jedna historia, której nie zamieściłam. Pani, z którą rozmawiałam po naszym spotkaniu bardzo źle się poczuła. Niestety, dalsze rozmowy lub autoryzacja tekstu nie wchodziły w grę. W przeciwieństwie do Pań, o których wspominałam, ta osoba rzadko wracała do życia obozowego we wspomnieniach opowiadanych innym osobom. Emocje związane z powrotem do tych przerażających zdarzeń były zbyt silne i nie wróciłyśmy już do naszej rozmowy.
Sprawa kobiet w obozach koncentracyjnych, to temat przez lata raczej omijany. Zwykle mówi się o więźniach ogólnie, bez rozróżniania płci. Od początku chciałaś napisać tylko o kobietach?
Taki był mój zamysł, gdyż na początku mojego zainteresowania tematyką obozową nie mogłam znaleźć książki, w której losy kobiet w obozach byłby przedstawione. Szczerze mówiąc, dopiero gdy zaczęłam pisać „Dziewczęta z Auschwitz” trafiłam w Muzeum Auschwitz-Birkenau na publikację „Głosy pamięci”. To seria książek o różnej tematyce związanej z obozami zagłady. Tam były szczątkowe informacje o kobietach – więźniarkach. Krótkie, nierozbudowane wspomnienia.
Chciałam też pokazać siłę kobiecości w obliczu zagłady. Jak słusznie zauważyłeś, rzadko mówi się o kobietach w obozach. Na ogół wspominani są więźniowie ogólnie lub mężczyźni. Nie wolno pomijać kobiet. One wcale nie miały lżej w obozach. W mojej książce są historie kobiet, które trafiły do obozu jako dorosłe osoby, nastolatki a nawet dzieci. Żadna z nich nie miała taryfy ulgowej. Nawet ta, która była w ciąży i urodziła podczas Marszu Śmierci.
W książce są też historie małych dzieci. Szczerze powiem, że myślałem, iż wszystkie dzieci trafiające do Auschwitz trafiały do komór gazowych. Jak Twoim bohaterkom udało się przeżyć?
Ciężko jest w ogóle pojąć to wszystko, co miało miejsce w obozach zagłady. Większość dzieci żydowskich, szczególnie tych z transportów do 1944 roku, były kierowane od razu do komór gazowych. To mi się nie mieści w głowie.
Jednak, zdarzało się też tak, że dzieci oddzielano od rodziców i kierowano na blok dziecięcy. Tam były całkiem same, w wieku mniej więcej trzech do dwunastu lat. Starsze uznawano za dorosłe i odsyłano do lagrów dla dorosłych, gdzie czekała ich niewolnicza praca. Te w bloku dziecięcym rzadko widywały swoje matki a jeśli już, to przez drut kolczasty pod napięciem.
Tu przywołam historię mojej bohaterki, Pani Barbary Donieckiej. Trafiła do obozu, gdy miała dziesięć lat. W bloku dziecięcym spała na jednej koi z małą Helenką. Trzy, może czteroletnia dziewczynka tak bardzo tęskniła za rodzicami, że w ogóle nie chciała jeść. Oczywiście porcje żywieniowe były bardzo małe i z pewnością nie były smaczne, ale w obliczu głodu jaki spotykał wówczas wszystkich więźniów, nawet dzieci, należało jeść to, co było dostępne. Pewnego dnia blokowa pozwoliła dzieciom na jedno z tych rzadkich spotkań z matkami. Kiedy Helenka zobaczyła swoją mamusię rozpłakała się. Płakała całą noc, tak mocno, że umarła z tęsknoty za rodzicami. Pani Barbara, za każdym razem, gdy jedzie do obozu, przywozi figurkę aniołka i stawia ją na koi, którą dzieliła z Helenką. Dla Pani Donieckiej ta koja jest nagrobkiem dziecka, które umarło z tęsknoty.
Chciałbym, żebyśmy obalili tu pewien obrzydliwy mit dotyczący kobiecego lagru w obozie Auschwitz-Birkenau. Obóz kobiecy to nie to samo co puff. Nie wszystkie kobiety w obozie były prostytuowane.
Oczywiście, że nie! Kobiecy lager, czyli FKL, to zespół bloków, w których przetrzymywano kobiety. One pracowały w różnych miejscach. Czyściły stawy, kopały rowy, rozbierały budynki, pracowały w polu. To były prace wykonywane poza terenem obozu, na tak zwanym Aussen. W obozie, kobiety pracowały jako na przykład szrajberki w rewirze, czyli w szpitalu obozowym. Dziewczyny spisywały numery więźniarek, które trafiły do rewiru chorując na tyfus i inne choroby szerzące się w obozie. Niektóre pracowały na Kanadzie, czyli przy segregacji Rzeczy odebranych Żydom przez SS-manów, zanim więźniowie trafili do komory gazowej. To były różne rodzaje prac zupełnie nie związanych z Puffem.
Puff, to zupełnie inne miejsce. Przypominało dom publiczny. Tam, wybrane przez esesmanów kobiety „pracowały”, choć tego nie można nazwać pracą, bo były do tego zmuszane. Nie miały wyboru, po prostu były tam skierowane. Decydowało o tym widzimisię esesmana. W Puffie z „usług” więźniarek korzystali głównie esesmani i ci więźniowie, którzy mocno przysłużyli się oprawcom.
Moje bohaterki bardzo bały się tam trafić. Dla nich, już odartych z godności przez sytuację obozową, trafienie do Puffu byłoby najgorszą tragedią. Podobnie myślały też ich współwięźniarki. O kobietach, które chciały tam trafić z własnej woli, Panie z którymi rozmawiałam, słyszały tylko z opowieści innych współwięźniarek. Powód był oczywiście prozaiczny. Kobiety w Puffie dostawały więcej jedzenia i mogły się myć. Nie miało to jednak służyć ich wygodzie. Esesmani po prostu troszczyli się o własną higienę.
Wspomniałaś już, że z obozami wiąże Cię historia rodzinna. Jaki to związek?
W przypadku mojej rodziny historia skończyła się szczęśliwie. Moja prababcia oraz jej siostra trafiły do transportu obozowego. Na szczęście dla nich, udało im się uciec z wagonu, którym były przewożone. Gdy usłyszałam tę historię zaczęłam zadawać sobie pytanie, co z tymi osobami, którym nie udało się uciec? Myślę, że „Dziewczęta z Auschwitz” są odpowiedzią na to pytanie.
Masz już pomysł na następną książkę?
Tak! Druga książka już się piszę. Nie mogę jeszcze zdradzić tematu. Na pewno będzie to trudna tematyka i na pewno będzie to tematyka wojenna. Tyle mogę na razie powiedzieć.
Autorka ze swoją książką