TUNE: NIE WOLNO PRZEJŚĆ PRZEZ ŻYCIE W STRACHU!
Basista, tekściarz i współzałożyciel łódzkiego zespołu Tune, Leszek Swoboda, opowiada nam o kredycie na pierwszą płytę, wielkim powrocie akordeonu oraz o obrazach malowanych muzyką. Zespół możecie zobaczyć i usłyszeć już jutro (02.02) w Klubie u Bazyla!
Marek Mikulski: Z czym przyjeżdżacie do Poznania?
Leszek Swoboda: Do zespołu dołączył Michał Chojecki, który gra między innymi na akordeonie. Dzięki temu na koncertach oprócz utworów z „Identity” i „III”, możemy wrócić również do materiału z pierwszej płyty. W Poznaniu będziemy starali się zrównoważyć wszystko tak, by publiczność doświadczyła różnych okresów naszej twórczości, od pierwszej do ostatniej płyty.
„III” wasza trzecia płyta, jest jak trzecia trylogia Gwiezdnych Wojen. Fani pierwszej jej nie lubią, fani drugiej jej nie lubią, a recenzenci i radiostacje doceniają. Taki był Wasz plan, by kompletnie się zmienić?
My chcemy się muzycznie rozwijać. Od początku istnienia tego zespołu przyświeca nam idea niezapętlania się w tych samych brzmieniach. Chcemy eksplorować nowe rejony muzyki. „III” jest brzmieniowo i produkcyjnie zupełnie inna od dwóch poprzednich, ale mam nadzieję, iż ciągle słychać, że to my – Tune.
Płyty wychodziły mniej, więcej co trzy lata. Dużo przez ten czas zmieniało się w naszej twórczości. Dziesięć lat temu byliśmy zupełnie innymi ludźmi. Teraz jest szansa, że uda nam się wypuszczać płyty częściej niż co te trzy magiczne lata. Właściwie to właśnie zaczynamy pracować nad czwartą płytą.
Dużo mówicie w wywiadach o zróżnicowaniu stylu w Waszej twórczości. Jednak to co według mnie łączy wasze albumy, to pobrzmiewające echo Pink Floydów na każdym z krążków. To zamierzony efekt?
W żadnym razie nie jest to zamierzone. Może być tak, że jakaś suma inspiracji muzycznych jakimi się kierujemy, jest słyszalna w naszej twórczości. Natomiast, my nie staramy się grać jak Pink Floyd, czy inny zespół. Staramy się grać jak Tune. Jeśli jednak udaje Ci się znaleźć jakieś łączące nas elementy z takimi gigantami jak Floydzi, czy inne wielkie kapele, to jest nam niezwykle miło.
Wasi fani pytają czemu „III” jest taka krótka?
Chcemy, żeby nasze płyty były spójne i kompletne. Moglibyśmy włożyć na nią jakieś wypełniacze. Był nawet taki pomysł, by zamieścić na niej utwory starsze ale nigdy nie publikowane. Ostatecznie jednak uznaliśmy, iż ten materiał jest kompozycją zamkniętą i dodawanie do tego zbędnych elementów jest zwyczajnie niepotrzebne.
Między nami mówiąc, pisząc utwór „Monster” miałeś gdzieś z tyłu głowy Nicka Cave’a?
Tu znów, ja bardzo lubię Nicka Cave’a, tak jak Floydów, ale jeśli pojawiły się jakieś wspólne elementy, to zupełnie przypadkowo. Przy tworzeniu „III” chciałem, by to muzyka namalowała mi obrazy, które potem mógłbym opisać. Słysząc kawałek o którym wspomniałeś ujrzałem takie przerażające widowisko. Podobnie powstawały teksty do innych utworów na tym albumie. Nie chciałem ograniczać się żadnymi ramami tematycznymi, to muzyka mówiła mi o czym jest piosenka.
Teksty pisane po angielsku to wynik Waszego apetytu na międzynarodową karierę, czy efekt ukończonej przez Ciebie filologii angielskiej?
Jedno i drugie. Fajnie byłoby wypłynąć poza granicami naszego kraju. Z drugiej strony, myślę sobie czasami, że album po polsku mógłby brzmieć ciekawie. To kolejne ważne doświadczenie, które moglibyśmy przerobić z zespołem. Kto wie, może już na czwartej płycie?
Równocześnie, dostajemy bardzo pozytywne sygnały od naszych fanów ale też dziennikarzy z zagranicy. Myślę, że nawet jeśli dojdzie do powstania materiału po polsku, to będziemy się starali stworzyć również angielskie odpowiedniki. Zależy nam, by nasza muzyka płynęła jak najdalej.
Czyli wyobrażacie sobie Tune po polsku?
Tak! To kolejne fantastyczne wyzwanie. Ten zespół opiera się na podejmowaniu wyzwań i przełamywaniu własnych barier. Chcemy tworzyć nową muzykę z kreatywnym podejściem. Nie chcemy stagnacji, pragniemy ciągle się rozwijać. To jest nasza definicja progresywnej muzyki.
Twoja rola tekściarza w zespole wyniknęła w naturalny sposób?
Nigdy się specjalnie do tego nie garnąłem. Nie było tak, że krzyknąłem „Ja muszę pisać, spadajcie!”. Po prostu na wczesnym etapie zespołu, byłem jedynym człowiekiem w składzie, który miał coś do czynienia z pisaniem bardziej artystycznym. Studiowałem filologię angielską, podczas gdy reszta chłopaków miała studia raczej inżynierskie. Stąd też pomysł, bym ja coś napisał. Nie jestem jednak przywiązany do tej roli. Zresztą, u nas w zespole te funkcje są raczej płynne.
A jak wygląda relacja między Tobą tekściarzem a Kubą Krupskim wokalistą, macie jakieś spięcia, czy on przyjmuje wszystko co napiszesz?
My jesteśmy dwiema różnymi osobami z różnymi temperamentami. To nie jest tak, że on przyjmuje wszystko jak leci. Często musimy się do siebie dostosowywać. Czasami to Kuba mnie ustępuje, innym razem ja ustępuje jemu. Wymyślając coś nie jestem nigdy w stanie wbić się w jego buty na sto procent. Dlatego tekst jest dopieszczany podczas pracy nad materiałem. Często zdarza się przecież tak, że pisząc tekst brzmi on we mnie w określony sposób, a na próbie Kuba robi z tego coś zupełnie innego, swojego. Coś o czym ja zupełnie nie myślałem pisząc utwór. To zawsze wymaga naszego wspólnego zaangażowania, więc razem ciężko nad tym pracujemy.
Dokopałem się do bardzo starego wywiadu z Tobą, jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty. Mówisz tam, że najbardziej irytują Cię ludzie narzekający, że w Polsce nic się nie uda. A Wam się udało?
Ciężko mi jest powiedzieć, czy nam się udało. Pracujemy nad tym, by się udało. Mnie jednak wtedy nie chodziło o to, że trzeba osiągnąć sukces. Tak wtedy, jak i teraz jestem przekonany, że nie wolno przestawać dążyć do osiągnięcia tego o czym się marzy. Chyba najgorsze w życiu, to nic nie robić, siedzieć i narzekać, że w tym kraju to nic się nie da. Z takim nastawieniem w żadnym kraju nic się nie uda. To w nas jest siła napędowa. Bez nas, z naszym życiem nic się nie stanie. Zobacz, gdy teraz sobie rozmawiamy siedzę w studio i pracuje nad kolejną płytą. Nic samo się nie robi. Trzeba się uczyć na swoich błędach. Uważam, że błędem Tune jest zbyt rzadkie wydawanie płyt i pracuję nad tym, by wychodziły częściej. To są kroki, które prowadzą do ogólnego sukcesu.
Mówisz o czwartej płycie, ale żeby wydać pierwszą „Lucid Moments” musiałeś wziąć pożyczkę z banku. Z perspektywy czasu uważasz, że było warto?
Tak! To było ryzyko, które musieliśmy jako zespół podjąć. Od tamtego momentu minęło siedem lat. Ciągle jesteśmy na rynku, ciągle nagrywamy. Podpisaliśmy kontrakt z dużą wytwórnią. Mamy perspektywy rozwoju na najbliższe lata. Tego wszystkiego nie byłoby, gdybyśmy się wtedy nie zdecydowali. Patrząc dziś uważam, że było warto. Potwierdza to obecność ludzi na naszych koncertach, odsłony naszych nagrań w internecie i również fakt, że właśnie udzielam wywiadu (śmiech).
Zawsze będę zachęcał ludzi do spełniania swoich marzeń, bo ma się tylko jedno życie i nie wolno przejść przez nie w strachu przed własnymi pragnieniami.
Wspomniałeś na początku naszej rozmowy, że akordeon wraca do Waszych koncertów, a czy wróci też na płyty?
My dobieramy instrumenty do utworów a nie utwory do instrumentów. Fakt, że na pierwszej płycie tego akordeonu było dużo wynikał z tego, że po prostu pasował nam do kompozycji. Druga płyta był dosyć rockowa, więc zabrakło na niej miejsca dla takiego instrumentu. Na trzeciej płycie pojawia się mnóstwo elektronicznych dźwięków i na tej warstwie się skupiliśmy. Jak będzie w przyszłości, to wszystko zależy od tego jakie utwory stworzymy. Jeśli będą takie, do których akordeon nam przypasuje, to się tam znajdzie. Ale nie będziemy niczego robić na siłę. Więc nie mówimy definitywnie nie akordeonowi, lecz nie mówimy też, że czwarta płyta będzie wielkim powrotem tego instrumentu (śmiech).
Skoro zdradziłeś już, że pracujecie nad czwartym albumem, to może wiesz już kiedy będzie premiera?
Dziś trudno powiedzieć. Mamy obecnie trasę koncertową i staramy się to pogodzić z pracą nad nowym materiałem. Obecnie mamy cztery, może pięć szkiców nowych utworów. Marzy mi się, by ta płyta wyszła w lutym przyszłego roku. Wtedy byłbym zadowolony.