PRZECZEKAMY JAŚKOWIAKA, WRÓCI NORMALNOŚĆ!
Z Marcinem Kąckim, autorem książki „Poznań. Miasto grzechu”, rozmawiamy o prawdziwym duchu miasta. Dowiecie się dlaczego napisał książkę o naszych grzechach, dlaczego Jaśkowiak musi odejść oraz o niechlubnej przeszłości Poznania.
Marek Mikulski: Na początek pytanie z każdego spotkania autorskiego, skąd pomysł na książkę o Poznaniu, o własnym gnieździe niemalże?
Marcin Kącki: W Poznaniu jest wiele tematów, które mnie gryzą i staram się, by kąsały także moich czytelników. Mam nadzieję, że tak będzie również po „Mieście grzechu” .
Projekt zrodził się przy książce „Białystok. Biała siła, czarna pamięć”. Ma to być cała seria reportaży o różnych polskich miastach dla wydawnictwa Czarne. Natomiast Poznań kosztował mnie trochę zdrowia. Chyba lepiej pojechać do obcego miasta, pograsować tam kilka miesięcy, niż pisać o własnym. Na początku nie wiedziałem co znajdzie się w książce, potem pomyślałem o tych tematach, które nie dają mi spokoju. Tajemnice sfery obyczajowej, zblatowanie elit, kult rodziny. W przypadku Białegostoku ideą książki jest niepamięć, w Poznaniu chodzi o mieszczaństwo. A wielkim natchnieniem dla mnie była książka Marii Rataj „Grzeszne miasto”, która pokazała zupełnie inną perspektywę stolicy Wielkopolski, za co była gnębiona. Nie mogłem też zostawić tych pięćdziesięciu lat milczenia wokół molestowania w „Polskich słowikach”. Miałem w głowie ten cały poznański koktajl i to musiało się ulać.
Podtytuł książki „Miasto grzechu”, o którym Pan wspomniał, mocno nakierowuje czytelnika na klimat tego reportażu.
Nie myślałem o tym w ten sposób. Podtytuł miał być hołdem dla Marii Rataj. W latach sześćdziesiątych wydała książkę, której tytuł był ironiczny i brzmiał „Zaułki grzecznego miasta”. Jednak prawdziwy tytuł, który można znaleźć na oryginalnym maszynopisie brzmiał „Pamiętnik grzesznicy”. Rataj, a tak naprawdę Maria Rudowicz, cały czas krążyła wokół tego grzechu. Chciałem złożyć jej pewien hołd dla twórczości. Kobiecie prostej, bez wykształcenia, z lumpenproletariatu, z rodziny polsko-niemieckiej, która przeżyła niewyobrażalne gehenny w swoim życiu, a potrafiła tak żywo to opisać. Tak jak wiele spraw w Poznaniu i Maria została zapomniana.
Jednak w Pana książce ten grzech się wybija, jakby był rzeczą dominującą w Poznaniu.
Czyli tak zupełnie bezsensu ten podtytuł nie jest. (śmiech)
Przyświecał Panu jakiś główny cel podczas pisania tej książki, chciał Pan coś zmienić w Poznaniu?
Moim głównym celem w reportażu, nie tylko o Poznaniu, jest chęć wyrwania czytelnika z dobrego samopoczucia. Na pewno na spotkaniach autorskich ludzie zapytają „a czemu nie napisał Pan o tych fajnych, pozytywnych rzeczach w naszym mieście?”. Ta książka, to nie jest przewodnik turystyczny, ani leksykon. To moja reporterska impresja na temat rzeczywistości przedstawiona oczami moich bohaterów. Nie mam potrzeby zmieniania świata, ale nakłaniania ludzi do refleksji. Chciałbym, by Poznaniacy po jej przeczytaniu zadali sobie kilka pytań „gdzie jesteśmy?”, „z czym się mierzymy?”, „na co warto zwrócić uwagę?”. Nie będę ukrywał, że w reportażach przepracowuję także swoje demony, choć i czytelnicy się z tym zmagają. Otrzymuję maile i wiadomości na portalach społecznościowych pod tytułem „ale mnie pan wkurwił tą książką”.
Po reportażu o Białymstoku jest Pan chyba przyzwyczajony do takich wiadomości?
Tam było naprawdę duże wkurwienie. (śmiech)
Warto wyciągać te wszystkie brudy?
A co się dzieje, gdy Pan nie czyści rury w zlewie?
Zatyka się.
I wybija szlam. Wszystko, co w jakiś sposób patologiczne, co opiera się na mechanizmach związanych z ukrywaniem i zacieraniem, prędzej, czy później wybije. Lepiej raz na jakiś czas wsypać kreta.. Czy obecnie mamy powody do samozadowolenia?
Fascynuje mnie to, co od jakiegoś czasu dzieje się w Poznaniu. Są nawet wezwania przeniesienia tu stolicy. Zastanawia mnie, na ile zmiana z miasta konserwatywnego, na miasto otwarte, tolerancyjne, jest prawdziwa? Czy mamy do czynienia z głębokimi zmianami społecznymi, czy tylko politycznym wizerunkiem miasta? Tak było w Białymstoku, gdzie ta tolerancyjność była tylko szablonem. Ludzie zaczynają wierzyć, że skoro przyszedł prezydent w Poznaniu, który mówi, że miasto jest wolne, to ono takie się stało. Ale od tej wiary jeszcze żadne miasto się nie zmieniło. Bardziej interesuje mnie prawdziwy duch miasta, niż obecna działalność wizerunkowa polityków.
Niezwykły jest kontrast Pana książki z opublikowanym niedawno wywiadem rzeką z Jackiem Jaśkowiakiem, który mówi o kolorowym mieście, a bohaterowie Pana reportażu traktują go prawie jak demona.
Rzeczywiście, niemal co druga osoba w mojej książce kończy swój monolog słowami: przeczekamy Jaśkowiaka, wróci normalność. To nie przechodnie spotkani na przystanku, ale elita tego miasta. Wykładowcy, naukowcy, działacze społeczni i polityczni, tacy ludzie chcą przeczekać prezydenta. Poznań taki właśnie jest, lubi przeczekać. Nie leży w naturze tego miasta chęć nagłego obudzenia się w zupełnie nowej rzeczywistości. Tu się nie lubi nagłych zmian.. Ma być spokojnie, bezpiecznie i przewidywalnie. Jaśkowiak przeprowadza właśnie operację na otwartym sercu. Czy pacjent przeżyje? Czy organizm naszego miasta nie odrzuci nowego serca? Jeśli prezydentowi się uda, to będziemy świadkami wielkiego procesu przemian społecznych.
Porozmawiajmy trochę o robocie reporterskiej, jak Pan docierał do swoich bohaterów?
Po prostu dzwoniłem i umawiałem się na rozmowy. (śmiech)
Jak się jednak okazało, nie wszyscy chcieli rozmawiać. Pani Małgorzata Musierowicz udawała, że nie ma jej w domu.
Tak, to ciekawe. Chciałem sportretować pozytywną poznańską mieszczkę i pomyślałem o Małgorzacie Musierowicz. Pojechałem pod adres jej zamieszkania, bo nie udało mi się zdobyć numeru telefonu, a przyjaciele mówili, że nie chce rozmawiać. Znałem jej głos, bo przesłuchiwałem nagrania z jej udziałem. Dzwonię domofonem, przedstawiam się i pytam o możliwość spotkania, a głos Małgorzaty Musierowicz informuje mnie, że Małgorzaty Musierowicz nie ma w domu i nie udziela wywiadów. To mnie zachęciło, by wejść w temat. Bo dlaczego pisarka, która w mediach jest taką pozytywną, fajną babcią, piszącą dla dziewcząt, praktykującą katoliczką, potrafi mnie tak ołgać?
Fascynuje mnie przekrój bohaterów w Pana książce. Tu znana pisarka, a opowieść zaczynamy od Gabrysia…
Gabryś jest męską prostytutką, a jednocześnie ofiarą przemocy w Polskich Słowikach. Ma też niezwykle bogobojną matkę. I jest częścią mieszczańskiego Poznania. Wywodzi się z typowej, poznańskiej rodziny. Został męską prostytutką, bo gdzieś po drodze jego świat runął. Najpierw w chórze, w szkole, potem w domu, a dziś ma problemy z wynajęciem mieszkania. Jeden z właścicieli powiedział mu, że ma syna w ONR i gejowi mieszkania nie wynajmie. A Gabryś, jak sam o sobie mówi, ma wygląd przegiętej cioty. Właścicielka innego domu mówi mu, że przejrzała jego profil na facebooku i też nie wynajmie, bo jest zbyt wylewny, „a to takie nie poznańskie”, podejrzane.
Jest też profesor Mikołajczak, który nie jest łatwym rozmówcą.
Nie jest łatwym rozmówcą, bo się łatwo wzrusza. Trzy razy w trakcie naszej rozmowy poleciały mu łzy. Myślę, że te jego emocje, skłonność do wzruszeń i resentymenty są motorem napędowym jego działań. To bardzo ciekawa osobowość Poznaniaka, który buduje rzeczywistość wokół siebie na potrzebie silnej symboliki. Jarosław Kaczyński jest dla niego ideałem polityka. Profesor pomógł mi dotrzeć do wielu innych bohaterów.
Oprócz ukazywania bohaterów dziś, grzebie Pan też w historii ich przodków. Po co to jest potrzebne?
To klucz do zrozumienia, czym jest paliwo, które napędza moich bohaterów. Lekarz Andrzej Gabler wydaje prywatny majątek rodzinny na postawienie pomnika Jezusa, bo uważa, że jego matka i ojciec uznawali to za dziedzictwo. Ku uciesze profesora Mikołajczaka, który mówiąc o tym wielkim darze znów uronił łzy. Bez wiedzy o tym z czego jest zbudowany człowiek, nigdy nie zrozumiemy dlaczego postępuje tak, a nie inaczej.
Skoro jesteśmy przy przodkach, Pana książka odkryła przede mną fakt, że Poznań chciał się odciąć od Polski, gdy wybuchła wojna polsko-bolszewicka.
To był jeden z powodów wielkiego konfliktu między Józefem Piłsudskim, a ludźmi z Wielkopolski. Separatystyczne głosy z Poznania tak go ubodły, że potem blokował kariery wielu Wielkopolanom. Dla mnie, to również było zaskoczenie, że Poznań był tak separatystyczny wobec Polski. Spowalniano tu wszelkie unifikacje gospodarcze i społeczne, izolowano się od reszty państwa. Sytuacja była podobna do tego co dzieje się dziś w Katalonii. Bogaty region, który ma swoją dumę i tożsamość uważa, że reszta kraju ciągnie go w dół, co wykorzystują nacjonaliści.
Jest wiele rzeczy, o których Poznań zapomniał. Mamy przecież kwiecień 1920 rok i rozstrzelanie poznańskich robotników. To miasto mocno czci czerwiec 1956 ale całkowicie zapomniało, że samo rozstrzelało robotników na początku swojej niepodległości. Zrobiono to na rozkaz endeckiego policjanta, który później piął się po szczeblach kariery. Miasto o tym nie chce pamiętać.
Tytułem końca, chciałem zapytać, czy wierzy Pan w oczyszczającą moc spowiedzi, w przypadku tej książki spowiedzi miasta?
Nie. Jestem przekonany i mówię to całkiem na serio, że strategią Poznania na radzenie sobie z kłopotami jest przeczekać i zapomnieć. Będzie to wyglądało tak: na spotkania autorskie przyjdzie trochę wzburzonych ludzi, trochę pokrzyczymy, podyskutujemy i… tyle.