PRZESTAŃMY SIĘ KŁÓCIĆ, NIENAWIDZIĆ, MORDOWAĆ!
Z Krzysztofem Filipowiczem, laureatem piątej edycji konkursu literackiego na opowiadanie fantastyczne dziejące się w Poznaniu „Poznań fantastyczny. Droga wolna”, rozmawia Marek Mikulski. Ich opowiadania ukażą się drukiem w antologii pokonkursowej, razem z utworami 13 innym laureatów
Marek Mikulski: Co łączy Pana z Poznaniem i czemu zdecydował się Pan na udział w konkursie literackim dotyczącym naszego miasta?
Krzysztof Filipowicz: Rodzice mojej żony pochodzą z Poznania, a jej dziadek był powstańcem wielkopolskim. Tak więc siłą rzeczy, przez osmozę - że tak powiem - nauczyłem się nieco gwary poznańskiej. Wiem, co to nadrach i węborek, na przykład. A także nasłuchałem się o wyższości Wielkopolski nad resztą Polski (śmiech).
Niezależnie od tego mam sporą sympatię do waszego miasta. Wiele razy tam byłem, począwszy od wycieczki z rodzicami w dzieciństwie i praktyki studenckiej w Instytucie Fizyki PAN. Były też pobyty służbowe, na Targach na przykład, a także prywatne, turystyczne. Trzy lata temu spędziłem wraz moją żoną bardzo miły tydzień w hotelu przy ulicy Kwiatowej. Pamiętam, że był wówczas słoneczny, ale straszliwie mroźny styczeń.
Pana opowiadanie "Coup de Lazaruz, czyli wyznania Laufra" zdobyło wyróżnienie w konkursie "Poznań fantastyczny". Jaką rolę odegrał Poznań w Pana pracy?
Mój teść urodził się i wychował na Łazarzu. Zaciekawiła mnie nazwa tej dzielnicy. Trochę sobie o niej poczytałem. I gdy dowiedziałem się o tym poznańskim konkursie, pomyślałem sobie, że zrobię teściowi niespodziankę. No i udało się - z chęcią pokażę mu moje opowiadanie. Niewiele tam tego Świętego Łazarza, co prawda, ale jest.
Często wyobraża Pan sobie, że pionki szachowe mają własne życie?
To była metafora oczywiście. Ja bym inaczej to ujął. Uczeni, kapłani i politycy mówią nam często, że posiadają wiedzę niemal absolutną. O Wszechświecie, o Bogu i o tym, co nam, Pionkom, do szczęścia potrzeba. A ja sądzę, że jesteśmy niewiele mądrzejsi niż nasz przodek, który dziesięć tysięcy lat temu siedział przy ognisku, głaskał wiernego psa po łbie (bo już wtedy chyba przyplątały się do nas) i patrzył w gwiazdy.
I zastanawiał się, co to za światełka są tam na niebie.
Może pesymistycznie to zabrzmiało, ale ja - wręcz przeciwnie - wierzę, że ludzie kiedyś sięgną gwiazd. A na razie mamy klapki na oczach i tylko tę naszą szachownicę widzimy. A Wszechświat jest nieskończenie bogatszy i pełen niespodzianek. Możemy go poznać - tylko przestańmy się kłócić, nienawidzić, mordować.
Byłby Pan gotów stać się pionem, gońcem lub królem a może ma Pan ulubioną kartę?
Ulubiona karta? Dama Karo. Przypomina moją żonę. (śmiech)
Co sprawia, że gry logiczne są dla Pana tak pociągające?
Bo ja wiem? Pociągają mnie też Tatry, piwo i niebieskookie blondynki - i też nie wiem dlaczego.
W szachy grałem od dziecka. W brydża nauczyłem się grać na studiach (bo koledzy grali) i bardzo to polubiłem. Grałem potem przez dłuższy czas w brydża sportowego. Uważam, że jest to gra, która ma dużo wspólnego z życiem. Czasem musisz grać bezpiecznie, a niekiedy tylko zagranie na jedyną szansę, va banque, cię ratuje.
Przed laty pan Janusz Korwin-Mikke pisywał bardzo inteligentne i zabawne książki o brydżu. Później niestety zajął się inną grą, dla niego może ciekawszą - ale ja go wolałem jako brydżystę niż polityka.
Czy zwycięskie opowiadanie jest Pana debiutem literackim?
Nie. Pisałem rzadko, ale od dawna. Kiedyś w "Fantastyce" było moje opowiadanie pod tytułem "Habilitacja", a akurat dwa miesiące temu także wydrukowała mnie sierpniowa "Nowa Fantastyka". Poza tym moje opowiadania znalazły się dwukrotnie w antologii "Fantazje Zielonogórskie".
Czy gatunek szeroko pojmowanej fantastyki jest czymś, w czym czuje się Pan silny na tyle, by napisać książkę?
Pozwoli Pan, że na to pytanie nie odpowiem do końca szczerze. By nie zapeszyć.
Może i chciałbym, ale mam wrażenie, że dawni mistrzowie napisali chyba wszystko. Lem, bracia Strugaccy, plejada znakomitych pisarzy anglosaskich. Czy można napisać coś nowego?
Czasem jednak można. Dla mnie takim przykładem jest Jacek Dukaj. Ale to w sumie temat na całkiem inną i długą rozmowę o obecnej fantastyce, o tym że umarła prawdziwa SF, a pozostały tylko smoki i krasnoludy. Bez obrazy zresztą. "Grę o tron" uwielbiam, zarówno w wersji książkowej jak i filmowej.