KAZIK: „DZIŚ TO RADIO JEST ANTYMUZYCZNE”
Z Kazikiem Staszewskim i Kwartetem Pro Forma rozmawiamy o trzecim „Tacie Kazika”, jazzowo-punkowych planach na jesień oraz o płycie, której nikt nie chce nagrać z liderem Kultu. Poznacie również największy sekret Kazika!
Marek Mikulski: 14 października minie rok od premiery „Wstydu”, niedawno ukazała się płyta Kultu „Made in Poland” a spotykamy się z okazji rozmowy o Twojej drugiej płycie z Kwartetem Pro Forma. Jeśliby dodać do tego suplement do „Wstydu”, mamy 4 płyty wciągu jednego roku! Nie przepracowujesz się?
Kazik Staszewski: Jednego roku szkolnego chyba, bo „Wstyd” wyszedł jesienią 2016. Suplement nagraliśmy razem z całą płytą, więc bym tego nie rozdzielał. Koncertówkę zarejestrowaliśmy podczas koncertów. Nie była aż tak czasochłonna, jak w przypadku nowego materiału. Więc właściwie, w 2017 roku nagrałem jedną płytę – „Tata Kazika kontra Hedora”. Absolutnie nie czuję się przepracowany. Teraz jesienią będę robił płytę z zespołem Marienburg, więc jeśli liczyć płyty w latach akademickich, to nagram pięć w jednym roku. Wole jednak albumy rozdzielać latami kalendarzowymi.
W książce „Idę tam gdzie idę” opowiadałeś, że potrzebujesz współpracy z nowymi zespołami, to daje Ci siłę i nową moc do tworzenia. Już zdradziłeś, że oprócz Pro Formy nagrasz coś z Marienburgiem. Nie czujesz się trochę zespołowym wampirem?
A czemu nie? Chociaż mój wampiryzm nie jest czystej krwi. Nowopoznanej grupie ludzi coś się daje, a coś się bierze. W moim przypadku, to jest raczej sprzężenie zwrotne. Mam nadzieję, że takie działania są obustronne. Jeśli chodzi na przykład o Marienburg, to nie jest tak, że to dla mnie zupełnie nowy zespół. Okazjonalnie spotykaliśmy się od 6 lat bodajże. Raz w roku gramy wspólny koncert, podobnie jak z Zuchem Kazikiem, na Zacieraliach. Przyszedł czas, by zebrać, to wszystko cośmy poukładali. Płyta jest już właściwie gotowa do wydania. Tak więc poza tym, że dużo biorę, to równie dużo wnoszę do nowopoznanych zespołów. Myślę, iż obu stronom się opłaca.
Często powtarzasz, że twoja współpraca z zespołami poza Kultem, jak na przykład z Pro Formą, czy Marienburgiem, nigdy nie wynika z Twojej inicjatywy.
Tak właściwie, to ja wymyśliłem tylko Kult. Cała reszta to koledzy, którzy przychodzili do mnie z gotowymi pomysłami. Te pomysły nie mogły być zrealizowane w Kulcie z różnych przyczyn.
Mieć Kazika w zespole, to na pewno wielki atut, ale czy Twoja gwiazda nie przyćmiewa odrobinę blasku bijącego od zespołów, z którymi współpracujesz? Dyskutowaliście kiedyś na ten temat na przykład w Pro Formie?
W Pro Formie o tym nie rozmawialiśmy. Tu sytuacja jest chyba jasne i każdy jest tego świadom. Wyjątkiem, gdzie sytuacja jasna nie była, był KNŻ. Tak już niestety jest. Nic na to nie poradzę. Dostałem od Pana w niebiosach tego typu artystyczną osobowość, która nie pozwala mi chować się w drugim rzędzie.
A Wy w Kwartecie jak to odczuwacie?
Marek Wawrzyniak: Kazik okazał się niezwykle fajną postacią. Po prostu dobrym kolegą. Nasza współpraca przebiega na partnerskich zasadach. A jeśli masz obawy, że Kwartet będzie już na zawsze kojarzony tylko z Kazikiem, to ja myślę, że nie. My istniejemy od 15 lat i w swojej niszy piosenki poetyckiej mamy własne osiągnięcia. Oczywiście, Kazik sprawił, że poznała nas szeroka publiczność ale wśród ludzi słuchających Jacka Kaczmarskiego, czy Stanisława Staszewskiego byliśmy znani od dawna. Współpraca z Kazikiem nie może nam zaszkodzić, może tylko pomóc.
Jak doszło do stworzenia materiału na płytę „Tata Kazika kontra Hedora”, bo z tego co wiem, inicjatywa nie wyszła od Kazika.
Marcin Żmuda: Pomysłodawcą był Przemek Lembicz, nasz kolega z zespołu. Pamiętam taką scenę, że on nam pierwszy raz pokazał wiersze Stanisława Staszewskiego, te które weszły na płytę, gdzieś na jakiejś stacji benzynowej, bo byliśmy w trasie koncertowej.
Marek Wawrzyniak: Myślę, że jednak zapalnikiem do całego przedsięwzięcia był Kazik. To w końcu teksty jego ojca. On musiał podjąć decyzję, czy to robimy. Jednak myślał, że nie ma materiału na trzeciego „Tatę”. Dopiero, gdy Przemek poszperał trochę w archiwach i wyciągnął wiersze Stanisława Staszewskiego z młodości, to okazało się, że mamy z czego zrobić płytę.
Przemek Lembicz był w ogóle chyba takim motorem napędowym Waszej drugiej płyty.
Kazik: Zdecydowanie tak! Gdyby nie historia rozpoczęta książką „Tata mimo woli” i praca Przemka nad materiałami, które pozostały mi po ojcu, płyta „Tata Kazika kontra Hedora” prawdopodobnie nigdy by się nie ukazała.
Trzecia płyta z utworami Twojego taty nie powstała w Kulcie. Koledzy z zespołu nie byli zazdrośni?
Ja w ogóle z nimi na ten temat nie rozmawiałem. Od początku było zupełnie jasne, że tę płytę będzie robiła Pro Forma. Po pierwsze, Kult wydał niedawno studyjną płytę czyli „Wstyd”. Po drugie, znalazłszy u Przemka Lembicza i kolegów z Kwartetu głęboką pasję do twórczości mojego ojca, nie mogłem powiedzieć „Ach, dzięki, robię to z Kultem”. To byłoby nie eleganckie. Poza tym, może trochę przesadzam, ale nie wiem, czy w Kulcie znalazłbym tego rodzaju zainteresowanie materiałem, co u chłopaków z Kwartetu. Nie wiem, jak by to było, bo zwyczajnie nie rozmawialiśmy w Kulcie o płycie z Pro Formą.
Nie mieliście obaw, że wchodzicie tą płytą na terytorium Kultu?
Marek Wawrzyniak: To była decyzja Kazika. My Kultu z niczego nie wypychaliśmy. Chyba nie bylibyśmy w stanie wybić Kazikowi z głowy pomysłu, stworzenia tej płyty z Kultem. On doszedł do wniosku, że Kwartet lepiej pasuje do stylistyki tekstów z trzeciego „Taty”.
Ciekawa była Wasza metoda pracy nad utworami. Podobno zabroniliście sobie przychodzić na próby z gotowymi pomysłami na muzykę?
Marek Wawrzyniak: To nie był twardy zakaz. Kazik miał taki pomysł, żebyśmy na próby przychodzili z czystą kartą. Chciał, by muzyka powstawała spontanicznie w naszym sześcioosobowym gronie. Wyjątkiem jest piosenka „Nic nie słyszę”, muzyka do niej Przemkowi się po prostu przyśniła.
Kazik w książkach i wywiadach opisywałeś swój zmieniający się stosunek do ojca, od całkowitego odrzucenia go po akceptacje i pewnego rodzaju zrozumienie. Jak dziś odbierasz Stanisława Staszewskiego?
Odrzucenie, to nie jest chyba dobre słowo. Po prostu, im więcej się o nim dowiaduję, tym lepiej potrafię ocenić jego wybory. Taka moja logiczna logiczność (śmiech). Wiedząc więcej o jego życiu, inaczej patrzę na to, jak zachowywał się w stosunku do swojej żony, do mnie. Z wiekiem każdy z nas dowiaduje się, że życie nie jest tak proste, jak to się wydawało kiedy się było nastolatkiem… albo dwudziestoparolatkiem (śmiech).
Od premiery Taty 2 minęło 20 lat. Ciężko było trzeci raz zmierzyć się z twórczością ojca?
Było łatwiej! Mieliśmy z Pro Formą zajebiste teksty i o wiele więcej przestrzeni do zagospodarowania. W przypadku „Taty Kazika” i „Taty 2” utwory miały już narzuconą estetykę. Teksty na nowej płycie, to wiersze z czasów młodości mojego ojca. Bardzo dojrzała poezja jak na wiek autora. Sztuką byłoby zepsuć tak dobry materiał.
Trzecia płyta z serii Tata Kazika, nie jest łatwa w odbiorze a do tego kwartet dorzuca swoje „12 groszy” muzycznie. To płyta jak na dzisiejsze standardy wręcz antyradiowa!
Kazik: Czy antyradiowa? Piosenka „Most” w Trójce dwa razy była na pierwszym miejscu. To jest coś, o czym kiedyś tylko marzyliśmy. Myślę, że to nie jest antyradiowa płyta, dziś to radio jest raczej antymuzyczne (śmiech).
Marcin Żmuda: Z tą antyradiowością jest tak, że teksty Stanisława Staszewskiego to wiersze. Nie znajdziecie tu powtarzających się, nośnych refrenów, powtarzanych do bólu na końcu piosenki. Nad piosenkami, które stworzyliśmy trzeba usiąść, wsłuchać się, tylko wtedy można je zrozumieć.
Marek Wawrzyniak: Ja powtórzę za Kazikiem, że na tej płycie są wpadające w ucho utwory, które mają zadatki na bycie tak zwanymi „hiciorami”. Na przykład pierwszy singiel „Droga”, czy „Most”.
Kazik masz już plany na kolejny materiał oprócz płyty z Marienburgiem?
Nie, no skąd. Jeszcze jest za wcześnie. Chciałbym ten rok zakończyć remanentem, bo to co robimy z Marienburgiem, to zbieranina fajnych evergreenów z czasów mojej młodości. Janusz Zdunek zaaranżował te utwory i… trzeba to ogarnąć jakoś (śmiech). Materiał ciekawy, bo to bardzo proste punkowe formy zinterpretowane w jazzowy sposób. Żaden jazzman, by się tego nie podjął, bo pewnie uważa to za śmietnik kompozycyjny. Żaden punkowiec, by tego nie zrobił, bo za trudne. Janusz Zdunek natomiast, jest trębaczem, ma poważny, solidny warsztat i on znalazł w tych prostych do bólu formach coś muzycznie ciekawego. W takich prostych formach zawsze jest coś ciekawego, tylko trzeba się umieć na to otworzyć.
Jeśli o prostych formach mowa, to czy nadal siedzi w Tobie chęć nagrania płyty disco polo?
To nie miała być płyta disco polo! Chciałem zrobić przeróbki takich największych discopolowych hitów. Nie na prześmiewczej zasadzie, tylko tak na poważnie. Nadal uważam, że to jest dobry pomysł, tylko mało kto podziela moje zdanie (śmiech).
To mogłaby być trzecia płyta Pro Formy.
Marek Wawrzyniak (w tle): Niestety, nie z nami!
Kazik Staszewski: No widzisz! (śmiech)
A wy w kwartecie jakie macie plany na najbliższą przyszłość?
Marcin Żmuda: Mieliśmy się teraz jesienią zabierać do nagrywania własnego materiału ale wydarzyła się zaskakująca sprawa. W listopadzie odbędzie się w Poznaniu Festiwal Frazy. Organizatorzy chcą przedstawić 12 piosenek Leonarda Cohena w tłumaczeniu Daniela Wyszogrodzkiego, w naszym wykonaniu. Oprócz nas wystąpią również goście, o których dziś możemy tylko powiedzieć, że będą zaskakujący.
Marek Wawrzyniak: Podsumowując, w listopadzie robimy Cohena a potem postaramy się jak najszybciej wydać własną płytę. Możemy chyba zdradzić, że zalążki pomysłów na nowy album już są.
Na koniec, Kazik zdradź mi swój największy sekret, jakim cudem ciągniesz koncerty przez 3 – 4 godziny?
Warto podkreślić dla uczciwości, że 4 godzin dawno już mi się nie zdarzyło koncertować. Czas występu wynika przede wszystkim z szacunku dla słuchacza. Wy wydajecie swoje ciężko zarobione pieniądze na bilet nie po to, żeby postać 40 minut i wracać do domu. Idąc w stronę żartu, można powiedzieć, że jak nie jakość, to chociaż ilość (śmiech).
A tak na poważnie, przy zachowaniu higienicznego trybu życia koncerty nie stanowią i nigdy nie stanowiły dla mnie problemu. Pamiętam, że amerykańskie ekipy, które obsługiwały gdzieś w trasie nasze koncerty, nigdy nie mogły wyjść z podziwy nad naszą kondycją. Mówili, że jakieś tam Linkin Parki, czy Limp Bizkity, czy nawet Rage Against the Machine, to godzina dwadzieścia z bisami. My z północy nadbałtyckiej jesteśmy najwidoczniej mocniej skonstruowani.