KIM SĄ WIECZNIE UŚMIECHNIĘCI PASJONACI ŻYCIA?
Poznaniacy Klaudia i Marcin Majdeccy, autorzy podróżniczego bloga wktorastrone.pl, opowiedzieli nam o swojej wyprawie do Wietnamu. Jacy są Wietnamczycy? Do czego służy limonka w zupce pho? Czym różni się północ od południa Wietnamu? Tu znajdziecie odpowiedzi!
Marek Mikulski Ostatnim razem rozmawialiśmy o Kubie, tym razem wspominacie Wasz wyjazd do Wietnamu. Państwa socjalistyczne Was przyciągają?
Marcin: Ha, ha! Ciekawe spostrzeżenie. Myślę, że to raczej przypadek. Pomiędzy tymi wyprawami odwiedziliśmy wiele innych, zdecydowanie niesocjalistycznych krajów. Wydaje mi się, że ludzie po prostu lubią słuchać o odległych miejscach, gdzie codzienność może wyglądać inaczej niż w Polsce.
Czym różni się Wietnam północny od południowego?
Klaudia: W połowie poprzedniego wieku Wietnam został podzielony na dwie części – komunistyczną północ i profrancuskie południe. Mimo, że po wojnie amerykańsko-wietnamskiej został połączony, różnice między tymi dwoma regionami są nadal wyraźne, czy to pod względem historycznym, kulturalnym, klimatycznym czy nawet kulinarnym. Hanoi, symbolizujące północny region, to dla mnie kwintesencja azjatyckiego miasta, z wąskimi, gwarnymi i zatłoczonymi ulicami, które wypełniają garkuchnie serwujące przepyszne jedzenie, stoiskami pełnymi najróżniejszych towarów, wspaniałymi zabytkami. To miasto, gdzie połączenie tradycyjnej architektury i lokalnego życia jest tak niezwykle intensywnie odczuwalne. Tymczasem Ho Chi Minh, leżący na południu kraju, jest azjatycką wersją zachodnioeuropejskiego miasta. To miejsce, gdzie stara kolonialna architektura ustępuje miejsca nowoczesnym biurowcom, luksusowym hotelom, sklepom czy restauracjom. W moim odczuciu to właśnie Hanoi ma ten swoisty urok i charakter, którego niestety Sajgonowi brakuje. Różnice między północą a południem widać także na przykładzie klimatu. Wietnam rozciągnięty jest na długości aż 1650 kilometrów, więc klimat zdecydowanie różni się w zależności od szerokości geograficznej. Na północy mamy cztery pory roku i zmienną aurę, co sprawia, że nie zawsze świeci tam słońce. Od listopada do kwietnia jest chłodniej (w styczniu temperatura spada nawet poniżej 10°C), od maja do października – gorąco. Na południu natomiast występuje klimat tropikalny z porą deszczową i suchą oraz wysokimi temperaturami przez cały rok. Najlepiej zwiedzać go podczas suchych i gorących miesięcy przypadających na okres od grudnia do kwietnia.
Marcin: Warto też dodać, że w kwestiach kulinarnych, północ i południe różnią się chociażby w sposobie podawania zupki pho. Na południu podawany jest do niej talerz z dodatkami, które możemy stopniowo dodawać według uznania podczas jedzenia. Na północy dostajemy już gotową miseczkę.
Ten kraj słynie również z cudownej kawy. Czy udało Wam się spróbować kawy po wietnamsku? Czym różni się ona od tej w Polsce?
Marcin: Nie każdy pewnie wie, że to właśnie Wietnam jest drugim na świecie producentem kawy. Zawdzięcza to głównie swoim kolonizatorom, czyli Francuzom, którzy w XIX wieku zapoczątkowali uprawę krzewu kawowca. Kawa w Wietnamie jest zdecydowanie mocniejsza niż w ta w Europie, a swój smak zyskuje głównie dzięki odmiennemu procesowi palenia. Nie bez znaczenia jest też proces jej zaparzania w specjalnym imbryku oraz fakt, że podawana jest ze skondensowanym mlekiem.
Skoro jesteśmy już przy kuchni muszę zapytać o słynną zupę Pho. Gdzie ją jedliście? Z czego składała się ta, którą Wy dostaliście?
Klaudia: Pho je się w Wietnamie wszędzie, zarówno na śniadanie, obiad, jak i na kolację. Zupka Pho to w dużym przybliżeniu odpowiednik polskiego rosołu z makaronem ryżowym i dodatkami. Najczęściej przyrządza się dwa rodzaje: pho bo (z wołowiną) oraz pho ga (z kurczakiem). Charakterystyczne jest to, że mięso dodawane do zupki nie jest wcześniej gotowane, ale tylko sparzone we wrzącej zupie. Sami byliśmy świadkami, jak postawiona przed nami miska zawierała różowe, surowe mięso, które po chwili nabierało koloru i było gotowe do spożycia. Nieodłączną częścią zupki jest świeża kolendra, a ostrości dodają papryczki chili, które każdy może sobie dodać według uznania. Pho zwykle je się pałeczkami i na końcu wypija sam bulion. Co ważne, dodawany kawałek limonki służy do dezynfekcji pałeczek, a nie jest dodawany do zupki, jak to jest mylnie robione w Europie.
Czy sposób, w jaki wymawiamy słowo Pho ma znaczenie?
Marcin: Język wietnamski to język tonalny, czyli taki, w którym każda sylaba ma przypisany pewien ton. To właśnie on decyduje o znaczeniu danego wyrazu. W Wietnamie jest 6 tonów, co oznacza, że Europejczyk zobaczy napis pho z różnymi oznaczeniami nad literą „o”, a dla Wietnamczyka będzie to po prostu 6 różnych słów.
Perełką w koronie Wietnamu są owoce morza. Czy jedliście tam coś niezwykłego, czego w Polsce nie da się znaleźć?
Marcin: Umówmy się: owoce morza w Polsce są sprowadzane z daleka i mrożone. W Wietnamie czas pomiędzy ich wyłowieniem z morza a zjedzeniem jest minimalny. Świeżość jest więc na pewno niepodważalnym atutem. Dodatkowo, krewetki królewskie lub tygrysie osiągają tak niesamowite rozmiary oraz tak wspaniale smakują, że można je jeść bez końca. O langustynkach czy kalmarach nie będę już nawet wspominał, żeby nie pobudzać apetytu.
W czym tkwi sekret wytwarzanego w tym kraju jednodniowego piwa?
Marcin: Bia hoi, bo tak nazywa się takie jednodniowe piwo, ma właściwie same zalety: jest orzeźwiające, nisko procentowe (ok. 3% alkoholu) i co najważniejsze... jest tanie. Koszt pojedynczego kufla o pojemności trochę większej niż 330 ml waha się pomiędzy 50 a 90 groszy.
Jacy są sami Wietnamczycy?
Klaudia: Wietnamczycy to w moim odczuciu wiecznie uśmiechnięci pasjonaci życia. Nigdzie im nie spieszno, żyją w swoim codziennym rytmie dnia i nocy, niezagłuszonym przez turystyczne atrakcje. Wychowywani w kulturze i szacunku do pracy i do innych ludzi, każdego człowieka traktują z należytą godnością. Są także bardzo pozytywnie nastwieni do turystów, zwłaszcza Polaków, których uwielbiają przez wzgląd na słynnego w Wietnamie Polaka, Kazimierza Kwiatkowskiego. Był to konserwator zabytków, który pracował przy pracach aerologicznych w My Son. To dzięki jego inicjatywie, miasteczko Hoi An zostało wpisane na Listę Dziedzictwa Światowego UNESCO. W podzięce Polakowi, zwanemu tam Kazikiem, postawiono pomnik w 2007 roku, przy którym palą się kadzidła, przynoszone są świeże kwiaty. Poza tym, Wietnam nie jest jeszcze tak skomercjalizowany jak sąsiadująca z nim Tajlandia, a Wietnamczycy nie widzą w „białym” turyście chodzących dolarów ;-) Przynajmniej tak było jeszcze w 2014 roku.
Jak Polak powinien przygotować się na wyjazd do Wietnamu?
Marcin: Lecąc do Wietnamu nie są wymagane jakieś specjalne przygotowania. Z formalnego punktu widzenia należy zadbać o tak zwaną promesę, czyli dokument, który można zdobyć online poprzez jedno z polskojęzycznych biur zajmujących się takimi sprawami. Dopiero taki dokument pozwala na wystawienie tak zwanej Visa on Arrival, czy właściwej wizy wbijanej do paszportu na granicy. Można też ubiegać się o wizę bezpośrednio w konsulacie Wietnamu w Warszawie. Należy pamiętać, że wspomniana Visa on Arrival nie jest dostępna w przypadku wjazdu na teren Wietnamu przez granice lądowe.
Czy planujecie już następną podróż?
Klaudia: Jasne! My planujemy kolejne podróże zaraz następnego dnia po powrocie z poprzedniej. Problemem jest potem tylko wybór, który z kierunków wybrać. A tak na serio to bilety już kupione, pakujemy pomału plecaki i niebawem ruszamy w drogę. Jeśli chcecie dowiedzieć się w którą stronę ruszamy, śledźcie nasz profil na FB.
*Nasza rozmowa odbyła się dzięki współpracy ze stowarzyszeniem „Kiwi”, którego patronem medialnym jest nasz portal. https://www.facebook.com/kiwi.poznan/