CZY TRZEBA BOGA ŻEBY DOJŚĆ? (EKSTREMALNA DROGA KRZYŻOWA II)
Noc, 48 kilometrów, cel: Lednica. Wielokilometrowe marsze nocne to znak rozpoznawczy Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. W tym roku w trasę z Poznania na Pola Lednickie wyruszyło około 130 osób, w tym ja. Było ciemno, ciężko, a momentami nawet strasznie!
Nie martw się wszystkim
„Panie, naucz mnie zmieniać swoje życie, wybierając i pracując nad sprawami, na które mam realny wpływ” mówi przy VIII stacji Marysia, programistka.
Dawno temu, gdy wyjeżdżałem na pierwsze wycieczki pod namiot, miałem ogromny problem. W moim umyśle tkwiło przekonanie, że w plecaku musi znaleźć się wszystko na każdą pogodę. Do każdego dnia dobierałem po dwa komplety ubrań, tak na wszelki wypadek. Takie postępowanie sprawiało, że mój plecak turystyczny był zdecydowanie przeładowany i niemożebnie ciężki. Szczególnie dobitnie doświadczyłem tego na swoich pierwszych dwóch Przystankach Woodstock. Z Kostrzyna na pole festiwalu trzeba przejść kilka kilometrów. To wtedy dotarło do mnie, że nie ma sensu pakowanie rzeczy na zapas, bo natura w swej istocie rzeczy jest nieobliczalna i trzeba pogodzić się z jej wyrokami.
Dlatego na EDK spakowałem się w 1 mały szkolny plecak, niezbyt ciężki, ale wypełniony najpotrzebniejszymi rzeczami. A pokusa, by zabrać wiele niepotrzebnych klamotów była ogromna. Gdy doszliśmy do VIII stacji minęła północ. 8 kwietnia urodziny obchodziła idąca ze mną Marta. Nie miałem dla niej tortu, ani świeczek, jedynie prezent w postaci mojej osoby. Na szczęście, doceniła ten ciężki nadbagaż, którym byłem jej w naszej wędrówce. Czasami już tak jest, że choć chcielibyśmy przenosić góry dla naszych najbliższych, im wystarczy samo to, iż przy nich jesteśmy. Sto lat Marta!
Trzeci upadek Chrystusa
„Panie, spraw, aby ta Droga Krzyżowa była dla nas momentem przełomu – upadku i powstania w sile. Pozwól nam narodzić się na nowo w Twojej mocy, przezwyciężając trudy i problemy” prosi Damian, menadżer IT, przy IX stacji.
Jest głęboka noc. Idziemy w głębi lasu. Mamy wyłączoną latarkę, bo lepiej widzimy wtedy ścieżkę. Nagle, słychać charakterystyczny trzask. Ktoś lub coś chodzi w głębi lasu. Przystanęliśmy na moment nasłuchując. Nic się jednak nie wydarzyło, więc ruszyliśmy dalej. Postawiliśmy kilka następnych kroków, gdy znienacka burza przebiegającego stada saren przyprawiła mnie prawie o zawał serca! Że to sarny, możemy tylko zgadywać po odgłosach kopyt. Mrożonce krew w żyłach wydarzenie sprawiło, że stanęliśmy jak wryci.
Chwilę trwało nim otrząsnęliśmy się z szoku. Nie będę kłamał, w tamtej chwili chciałem uciekać, biec przed siebie i jak najszybciej opuścić las. Jedyne co mnie pocieszało, to fakt, że chyba nie były to dziki. Gwałtowny wzrost poziomu adrenaliny poprawił humory w moim małym oddziale. Marta zapaliła latarkę, która zbyt wiele i tak nam nie pomagała. Dawała jednak komfort psychiczny. Gdy ziemia zatrzęsła się po raz drugi od tętentu kopyt, znów obudził się we mnie zwierzęcy instynkt, krzyczący w głowie „UCIEKAJ!”. Nie mogłem tego zrobić, tuż obok mnie stała Marta. Nie mogłem zostawić jej w tym lesie. Poza tym, to tylko sarny, mimo, że żadnej nie widzieliśmy. Prawda?
Często zakładamy maski
„Jezu, daj mi odwagę poznawania prawdy o sobie, abym mogła być prawdziwie wolna” Beata, pracownik fabryki.
Kiedy tak naprawdę możemy zobaczyć swoje własne oblicze? Bez udawania, bez odgrywania codziennych ról, bez tego co nam się o nas samych wydaje. Myślę, że prawdziwy sprawdzian charakteru następuje gdzieś około 25 kilometra nieustannego marszu. Nie dlatego, że wtedy spływa na Ciebie łaska prawdomówności albo jakaś magiczna przemiana duchowa ujawniająca prawdę o Twojej osobie. Po przejściu takiego dystansu brak jest zwyczajnie sił na granie. Nogi domagają się odpoczynku, w głowie kiełkuje myśl, że może to nie potrzebne i da się jakoś przerwać marsz.
To bardzo ważny moment. Jedni, rezygnują od razu, bez względu na wszystko. Boją się bólu i wysiłku. Drudzy, nie mogąc przyznać się przed sobą do porażki, zaczynają narzekać, wyrzucać sobie różne sprawy. Często zupełnie nie związane z obecną sytuacją. Trudno stwierdzić, która z tych sytuacji jest gorsza. Na pewno obydwie są jakimś rodzajem prywatnego piekła.
My, byliśmy w nastrojach wyśmienitych. Może trzymała nas jeszcze adrenalina po sarnach? Nie wiem. Wiem za to, że Marta jest wspaniałym kompanem w podróży. Widziałem jak zwalnia tempo. Widziałem, jak robi jej się coraz ciężej. Nie chciała jednak przerywać. Szliśmy dalej, włócząc się asfaltową drogą z Tuczna aż do rozdroży przy ulicy Opieńkowej, gdzie w prawie kompletnej ciemności stała X stacja.
Jutro możesz wzrastać
„Jeśli jesteś gotowy dokonać tego wyboru, powtarzaj za mną: Panie Jezu Chryste, ja dzisiaj oddaję się Tobie. Chcę, żebyś był Królem mojego życia a Twoja wola niech się moją stanie.” modli się w rozważaniach Rafał, lekarz.
Z Ekstremalną Drogą Krzyżową nieodłącznie związana jest mistyka. W końcu to droga krzyżowa. Po przejściu 58 kilometrów w zeszłym roku, zapytałem opiekuna trasy, czy to przypadek, że 10 pierwszych stacji jest bardzo blisko siebie, a 4 ostatnie stanowią prawdziwe odległościowe wyzwanie. Zrodziła się w mojej głowie myśl, że celowo ustalono tak trasę, by stacje związane bezpośrednio ze śmiercią Chrystusa były najcięższe do pokonania. Opiekun roześmiał się i powiedział, że gdy ustalali trasę przez myśl im to nie przeszło. Pogratulował mi takiego natchnienia przez ducha świętego. Nie wiedział, że jestem ateistą.
Oto jestem więc na swojej drugiej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. Idziemy w stronę XI stacji. Stacji związanej z przybiciem Jezusa do krzyża. Z Martą dzieje się coś bardzo złego, mocno zwalnia, robimy krótkie przerwy. Gdy dochodzimy do XI stacji, po nagraniu krótkiego filmu, Marta mówi, że nieomal zemdlała idąc tu. Miała mroczki przed oczami i to był jej największy kryzys odkąd wyruszyliśmy.
Zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zjedliśmy, napiliśmy się ciepłej herbaty, a do mnie powróciło wspomnienie o 4 boskich stacjach z poprzedniej EDK.
Na pełnym wdechu
„Jezu, który pokonałeś śmierć, pokaż mi moją śmierć!” żąda Karol, lekarz.
Nam, odpoczynek na poprzedniej stacji dodał wiatru w żagle. Z nową energią ruszyliśmy w dalszą trasę. Można powiedzieć, że nagłe osłabnięcie Marty trochę mnie otrzeźwiło. Okazało się, iż nie jesteśmy tak niezniszczalni, jak mi się to wydawało jeszcze godzinę wcześniej.
Droga do XII stacji wiodła przez przepiękne pola. Niebo nieco się rozchmurzyło, co pozwoliło nam podziwiać gwiazdy na niebie niezmąconym sztucznym światłem. W takich chwilach człowiek docenia dar, jakim jest życie. Możliwość cieszenia się gwieździstym niebem, jest jak pierwszy wdech po długim nurkowaniu. Nie istnieje wtedy ból, ani ten fizyczny, ani ten duchowy. Pozostaje radość z możliwości doświadczania tak niezwykłych widoków.
Rozważania XII stacji mówią o wyzbyciu się lęku przed śmiercią. Mnie, bardziej od śmierci przeraża życie bez chwili na zauroczenie pięknym miejscem, książką, obrazem. Życie dla trywialnych spraw, jak większa pensja, czy samochód droższy od tego, który ma sąsiad. Życie życiem, które jest tylko skorupą prawdziwego człowieczeństwa. Takiego życia boję się bardziej niż śmierci.
Miłość, potężniejsza niż śmierć
„Jezu, który umarłeś na krzyżu, dodaj wiary, gdy tracę poczucie sensu” prosi Aleksandra, lekarz, przy XIII stacji.
Co sprawiło, że Marta wzięła udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej? Jest niewierząca. Z religii świata, najbliższy jest jej buddyzm. Do kościoła na mszę rozpoczynającą EDK musiałem ją zaciągnąć niemal końmi. A jednak, w dniu swoich urodzin, o 4 nad ranem pokonywała 40 kilometr trasy.
- Gdyby rok temu, ktoś powiedział mi, że we własne urodziny będę przechodziła drogę krzyżową i to o 4 nad ranem, ja, śpioch, bez badań wysłałabym kogoś takiego do psychiatryka. – śmieje się tuż po nagraniu filmu z XIII stacji.
A jednak szła. Mimo rosnących pęcherzy na stopach i lekkiego utykania na lewą nogę. Dzielnie, choć już nie tak dziarsko, jak na początku. Jestem jej wdzięczny za to, że ze mną poszła mimo swoich urodzin, że okazała się ogromną pomocą a nie balastem. Kto wie, czy bez niej dotarłbym aż tutaj. Przed nami 8 ostatnich kilometrów.
Zwycięstwo!
„Panie Jezu, spraw, abym w każdej porażce odnalazł drogę do zwycięstwa” Marcin, fizjolog.
Ostatnie kilometry trasy okazały się dla Marty koszmarem. Wszystkie pęcherze na stopach pękły, już nie szła, właściwie dreptała. Z minuty na minutę zwalnialiśmy. Wielokrotnie przystawałem, by mogła mnie dogonić, bo zapomniawszy się, zatopiony we własnych myślach oddalałem się od niej. Po pierwszym kilometrze zapytała, czy już blisko? Nie miałem serca, by powiedzieć jej, że jeszcze 7 kilometrów. Skłamałem, powiedziałem, że 5. Lecz nawet ten wyrok Marta odebrała, jak karę śmierci.
Gdy w końcu dotarliśmy na Pola Lednickie mieliśmy pewność, to my w tym roku dotarliśmy do ogromnej ryby, znanej z relacji telewizyjnych, jako pierwsi. Okazało się, że przewaga, jaką uzyskaliśmy do XI stacji, nawet przy bardzo wolnym tempie na ostatnim odcinku, dała nam przewagę nad pozostałymi uczestnikami EDK.
Widziałem jak świadomość tej, w gruncie rzeczy nic nie znaczącej, wygranej pomaga Marcie dotrzeć na wzniesienie z metalową rybą. Byłem z niej bardzo dumny, bo pokonała ogromny ból. Dopiero długo później, już w domu, w Poznaniu, okazało się, że jej obydwie stopy, niemal na całej powierzchni podeszwy pokryte są pęcherzami.
Zanim jednak wróciliśmy pojawił się kolejny problem. Byłem przekonany, że z takiego miejsca jak Lednica, łatwo będzie się wydostać. Niestety, okazało się, że najbliższa stacja kolejowa, jest oddalona o 6 kilometrów. Marta nie miała żadnych szans, by przejść ten dystans na pieszo. W swej naiwności, nie zapisałem nas również na busa zorganizowanego przez opiekunów trasy. Wtedy zdarzyła się kolejna niezwykła rzecz.
Na poprzedniej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej, po godzinnej przerwie w Tulcach, zacząłem powolny marsz w stronę Poznania. Nie zdążyłem nawet dojść do pierwszego zakrętu, gdy zatrzymał się koło mnie samochód. Kierowca wiedział, że szedłem w EDK i zaoferował podwózkę do domu.
W tym roku, zauważyłem, że z parkingu pod ośrodkiem, w którym przywitano uczestników nocnego marszu ciepłą herbatą i ciastkami, rusza auto. Można powiedzieć, że właściwie zablokowałem mu drogę wyjazdu swoim ciałem. Zapytałem, czy jest szansa by podwiózł mnie i Martę na dworzec kolejowy. Kierowca wahał się ale ostatecznie pozwolił nam wsiąść. Gdy ruszyliśmy, zapytał dokąd ten pociąg ma nas zawieźć? Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że do Poznania.
- O, ja też jadę do Poznania. Mogę Was tam podwieźć. – odparł kierowca
Przypadek, los, Bóg… zdecydujcie sami.