WOJCIECH WAGLEWSKI: W POLSCE WŁADZA I MEDIA NIE SĄ ZAINTERESOWANE SZTUKĄ!
O starości, intymności i roli Mateusza Pospieszalskiego na nowej płycie Voo Voo, rozmawiałem z liderem zespołu tuż po koncercie promującym album „7” w Centrum Kultury Zamek. Wojtek Waglewski odpowiada również na pytanie, czy sztuka może zmienić rzeczywistość oraz jak widzi świat dojrzały mężczyzna!
Marek Mikulski: Właśnie skończyłem czytać Twój wywiad rzekę „Wagiel. Jeszcze wszystko będzie możliwe”. Jestem ciekaw, czy „7” brzmi tak, jak to sobie wymarzyłeś w tej książce?
Wojciech Waglewski: Tak, a nawet lepiej! Wiedziałem o czym ta płyta ma być. Choć wtedy, jeszcze nie do końca wiedziałem w jaką muzykę my ją ubierzemy. Zwłaszcza jeśli chodzi o perkusyjne sprawy, tu trochę się pozmieniało. Do tego „Emadziak” trzy numery mi przerobił zupełnie i już byłem całkiem spokojny o ten album. Także „7” brzmi momentami o wiele lepiej, niż się tego spodziewałem.
O płycie „Dobry wieczór” mówiłeś, że to rodzaj modlitwy. Wasz nowy album, dla mnie, jest trochę jak prywatne misterium. To miało być takie intymne przeżycie?
Intymność polega na tym, że ja siebie znam najlepiej. Najłatwiej jest mi opowiadać o sobie i swoich bliskich. W tym tkwi ogromna siła. Zwłaszcza, iż nasze albumy i koncerty są formą takiej kameralnej rozmowy z odbiorcami. Voo Voo, to zespół, który najlepiej czuje się w małych klubach, małych miejscach, gdzie ten kontakt z drugim człowiekiem, jest bardzo bliski. Wtedy, nasze „rozmowy” z widownią nabierają zupełnie innego charakteru. Tak jest właściwie od początku naszej działalności.
„Poniedziałek” jest jednym z najpiękniejszych wyznań miłości, jakie słyszałem w życiu. Potem przeczytałem tekst, już bez muzyki i dotarło do mnie, że równie dobrze te słowa można by wypowiadać do Boga, jakkolwiek go nie pojmować.
Być może… wszystkie utwory z tej płyty są na granicy rozmowy o miłości, ale też i o sprawach ostatecznych. Można na niej znaleźć opowieści o miłości osoby do osoby, miłości do kosmosu, świata. Każda z tych piosenek ma kilka wymiarów. Był taki średni okres w naszej działalności, kiedy zapraszano nas na festiwale pieśni religijnej. Zwłaszcza, gdy w jakiejś piosence pojawiało się słowo „Bóg”. Jednak nie taki był zamiar pisania i nadal moim celem nie jest tworzenie pieśni sakralnych (śmiech). Choć temat Boga nie jest mi obcy.
Spokój panujący w utworach z „7” rozrywa Mateusz Pospieszalski, który swoją grą wprowadza taki element niepokoju…
To nie jest płyta z TVN Style. Ona troszkę kopie! Tak jest u nas wymyślone, ja gram rolę starszego, spokojnego mentora, a „Mateo” jest tym „kogucikiem”. On rozsadza pozorny ład. Na samym początku chciałem, by ta płyta była całkowicie minimalna, bez żadnych naszych odpływów. Niestety, minimalizm zrobił się sakramencko modny i odszedłem od tego pomysłu. Dlatego pozwoliłem Mateuszowi przełamać ten spokojny nastrój.
Można powiedzieć, że Wasza nowa płyta, to takie bezwstydne przyznanie się do starości?
Bezwstydne? Ja się nie muszę starości wstydzić. Przecież to widać, słychać i czuć (śmiech). Nie od dziś wiadomo, że jestem człowiekiem dojrzałym, ale nie cierpiącym z tego powodu. Starzenie się nie jest fajnym procesem, wymaga większej higieny, większej samokontroli. Natomiast, są w tym również procesy pogodne. Dziś mogę spojrzeć na swoje życie i zacząć to powolutku podsumowywać. Odnajduję też chwile fantastyczne, których w młodym wieku raczej się nie docenia. Zmienił mnie mocno mój dom na wsi, który często odwiedzam. Budzę się tam w ciszy, uwielbiam obserwować, jak pojawiają się pierwsze pąki na drzewach. Wiosną wybucha tam życie, to jest czad! Na takie rzeczy zaczyna się zwracać większą uwagę wraz z wiekiem.
Ty i Lech Janerka całkowicie przełamujecie schemat gwiazdy rocka. Najpierw jest rodzina, potem muzyka a zabawa dopiero na końcu. Łamiecie stereotyp.
W rock’n’rollu chuliganienie ma różne wymiary. Jesteśmy z Leszkiem ludźmi dość inteligentnymi, dlatego nasze rozrabianie nie było w stylu pokazywania gołego tyłka na koncertach. Były okresy wódczane w moim życiu, ale na szczęście rozum lub instynkt samozachowawczy spowodował, że się ogarnąłem w porę.
Gdy obserwujesz dzisiejszy świat, to chciałbyś coś w nim zmienić?
Już od dawna daleki jestem od myśli, że coś przy pomocy piosenki, czy muzyki mógłbym zmienić. Chociaż wiele w dzisiejszym świecie mi się nie podoba… (rozmowę przerywa niespodziewane pojawienie się w Centrum Kultury Zamek muzyków z zespołu Raz Dwa Trzy, którzy w Sali Ziemi na targach podsumowywali 25 lecie zespołu)
Myślisz, że sztuka będzie jeszcze kiedyś na tyle silna, by zmieniać rzeczywistość?
Sztuka zmienia tych, którzy chcą dać się jej zmienić. Nie odnoszę wrażenia, by ludzie gorączkowo poszukiwali sztuki, zwłaszcza w Polsce. Nikt nie stara się wykształcić u nas chęci do jej odkrywania, że wspomnę niechcący zupełnie o mediach publicznych, takie działanie powinno być ich obowiązkiem! Jest też druga strona medalu. Wielu młodych ludzi gorączkowo poszukuje sztuki, potem kurczowo się jej trzymają. Twierdzę tak na podstawie moich kontaktów z synami, kolegami, ludźmi, którzy śmigają na różne wystawy. Są przecież tacy, którzy jeżdżą do Wiednia, Berlina, Pragi, Florencji na każde wydarzenie artystyczne. Tacy ludzie mocno promieniują swoim zapałem. Oni wierzą w dobre działanie sztuki i mam nadzieję, że to się kiedyś upowszechni. Naprawdę szkoda, iż nie można już liczyć na media. Jestem z epoki, w której one właśnie kreowały apetyt na sztukę. U nas niestety ani władze, ani media, nie są sztuką zainteresowane.
Na koniec powiedz, czy jest już koncept na następną płytę?
Cztery pory roku miały być, ale podobno ktoś już to nagrał (śmiech). Na razie nie, dopiero zaczęliśmy grać „7”.