MIASTO POZNAJ OKOLICE - KÓRNIK SZYMBORSKIEJ!
Żeby przekraczać tory kolejowe, trzeba mieć specjalne uprawnienia. Żeby przekraczać tory wyobraźni, wystarczy wybrać się w pieszą podróż do miejsca urodzenia polskiej noblistki, wspaniałej Wisławy Szymborskiej!
„Niektórzy lubią poezję”
„Niektórzy –
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc”
Dwie na tysiąc znam tylko, które w środku tygodnia budzą się o 6 rano, by wyjść na pieszą wycieczkę do miejsca, w którym urodziła się autorka tego wiersza. Niczym w antycznym poemacie, naszej wyprawie sprzyjało uskrzydlone koło fortuny. Łypiące na nas swym kolejowym bieżnikiem z dachu Dworca Zachodniego. Prorocze było to spojrzenie, gdyż miało się okazać, że bogowie kolejnictwa nie są nam przychylni.
Gnaliśmy przez miasto (jeszcze nie metropolie, ale jeśli przykład weźmiemy z Warszawy, to kto wie…), by jak najszybciej znaleźć się daleko od porannego zgiełku. Gdy nagle, przed naszymi oczami wyrósł naszpikowany kolcami spodek! Przetarłem oczy ze zdumienia. W porannej mgle, a może smogu (dziś już naprawdę nie wiadomo), dostrzegłem krzyż. A więc nie był to niezidentyfikowany obiekt latający, w skrócie UFO, jak wydawało się na początku mnie i mojej towarzyszce Marcie.
Kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Ratajach robi wrażenie, choć może nie takie, jakiego oczekiwaliby jego zarządcy. Walka o budowę świątyni rozpoczęła się w momencie powstania projektu budowy nowej dzielnicy mieszkaniowej Poznania (lata ’60 poprzedniego wieku!), na terenie dawnej wsi Rataje. W starania o budowę kościołów na nowych osiedlach mocno zaangażowany był ksiądz arcybiskup Baraniak. Jednak partia nie chciała się zgodzić na coś takiego. Ze względu na upór urzędników, władze kościelne postanowiły zmienić plan i zamiast kilku osiedlowych, zbudować jedne kościół dzielnicowy. Plan się powiódł, miasto wydało zgodę, a na terenie osiedla Bohaterów II Wojny Światowej powstał jeden z większych kościołów w naszym mieście. Za jego kosmiczny (czy jak wolą inni „bumerangowy”) kształt, odpowiedzialni są architekci z Warszawy - Marek Eibel oraz Stanisław Sołtyk. Może właśnie przez pochodzenie architektów, świątynia tak różni się od okolicznych poznańskich obiektów.
„Notatka”
„i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze;”
- I my możemy tak sobie przejść przez tory kolejowe gdzie nam się podoba? – spytała Marta, gdy Google Maps poprowadziło nas drogą przez pola, aż do wielkiego kolejowego torowiska.
- Pewnie! A co, boisz się, że łapią tutaj nielegalnych imigrantów? – zaśmiałem się.
Przeszliśmy przez torowisko.
- Dzień dobry, Straż Ochrony Kolei się kłania, czy Państwo mają uprawnienia do przechodzenia przez tory w miejscu nieoznakowanym? – zwrócił się do nas starszy jegomość z wąsem. Jego o wiele młodsza partnerka nie próbowała nawet ukryć radości z tak wspaniale podbitej statystyki mandatowej.
I na nic zdały się tłumaczenia, że myśmy nie wiedzieli, że tak nas poprowadziła mapka w telefonie, że my do Kórnika. Nieubłagany urzędniczy cykl zatoczył koło. Tak jak Baraniakowi nie udało się przekonać partyjnych do idei kościołów osiedlowych, tak nam nie udało się przekonać sokistów do niewystawiania mandatów. Na szczęście, dzięki naszemu urokowi osobistemu, karę 50 złotych dobrodusznie zmniejszono nam do 30 złotych. Niesamowitą pamiątkę urozmaiciło jeszcze bezpieczne przejście przez tory. Tym razem w asyście doświadczonego pracownika Straży Ochrony Kolei, który posiadał uprawnienia do przechodzenia przez tory w miejscu nieoznakowanym. Szczerze mówiąc, nie odczułem zbytniej różnicy między przejściem bez uprawnień, a tym z uprawnieniami, ale Pan sokista zapewniał, iż różnica jest gigantyczna! Skierował nas na kładkę przy Kinepolis i tak się pożegnaliśmy.
Gdy kilka kilometrów dalej, tuż za granicą Poznania, znów musieliśmy przejść przez tory, padł na mnie blady strach. W sumie to nie wiem dlaczego, tym razem przejście było oznakowane. Może pędzący właśnie tamtędy pociąg tak na mnie zadziałał. Chciałem, żeby tym razem wszystko nam się udało. Bogowie kolejnictwa śmiali się z losu śmiertelników.
A tuż za torami, które znów przekroczyliśmy nie mając do tego uprawnień, natknęliśmy się na… ulicę Dziennikarską, prowadzącą nas do uroczej wsi Koninko. Droga na tej ulicy jest prawdziwym odzwierciedleniem sytuacji w moim zawodzie. Wyboista, pełna dziur, u dołu brzydka i błotnista, lecz im wyżej tym piękniej. Dostrzegasz piękne drzewa, a jeszcze wyżej, przebijające się między gałęziami promienie słońca padające tylko na wybranych, którym dane będzie dotrzeć do koron drzew.
Z kolei Radiowa, prowadząca do Borówca, jest nudna jak flaki z olejem. Żeby chociaż ptaszki radośnie świergotały niczym przerywnik muzyczny w audycji, ale przecież zima, a zimą ptaki nie śpiewają.
„Muzeum”
„Są talerze, ale nie ma apetytu.
Są obrączki, ale nie ma wzajemności
Od co najmniej trzystu lat.”
Nie byłoby w Borówcu nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewne skrzyżowanie (choć może lepszym słowem byłby przystanek) sacrum i profanum. Tuż za przystankiem autobusowym, zupełnie nie ogrodzone, niszczeją ludzkie groby.
Na nagrobkach wyczytać można niemiecko brzmiące nazwiska. Pierwsza myśl „to cmentarz niemieckiego okupanta”. W jakimś sensie wytłumaczyłoby to barbarzyństwo z jakim traktuje się w tej wsi groby. I to dziwne skrzyżowanie, czy też przystanek, na którym spotyka się codzienne życie ludzi oczekujących na autobus z ostatecznością śmierci reprezentowaną przez niszczejące mogiły.
Jednak nie zgadzają się daty. Gustaw Adolph Vater, urodzony 31 października 1860 roku, zmarł 10 kwietnia 1895 roku. „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne” cytat z ewangelii według świętego Jana po niemiecku wieńczy jeden z niewielu ocalałych grobów. Są to pozostałości po XIX wiecznym cmentarzu ewangelickim.
Borówiec powstał w XVIII wieku. To mąż Teofilii z Działyńskich, Stefan Szołdrski sprowadził na te ziemie Olendrów, osadników pochodzących z Fryzji i Niderlandów. Stąd niemiecko brzmiące nazwiska na nagrobkach. Pozwalając więc niszczeć grobom przy przystanku, mieszkańcy tej wsi niszczą jej korzenie. To kolejny po cmentarzu przy Samotnej przykład krzywdy, jaką czynimy sami sobie, przez nieposzanowanie miejsca pochówku innych ludzi…
KONIEC CZĘŚĆ I. CZĘŚĆ II w weekend 11-12 lutego.