W.MAZOLEWSKI: OPRÓCZ GRYZIENIA I KOPANIA W JAJA ROBIMY WSZYSTKO!
O swoim nowym albumie „Chaos pełen idei” opowiada Wojtek Mazolewski. Dowiecie się też dlaczego Pink Freud powinni wystąpić na Jarocinie, czy magia w świecie muzyki naprawdę istnieje oraz kto nas odwiedził w trakcie nagrywania rozmowy!
Marek Mikulski: Chaos pełen idei, co to dla Ciebie oznacza?
Wojtek Mazolewski: Chaos to przestrzeń, z której czerpię inspiracje. Ja w nim funkcjonuję i dostrzegam różne dźwięki, które można by połączyć w całość.
Płytę „Grzybobranie”, nagraną z zespołem Wojtek Mazolewski Quintet, też określałeś w wywiadach jako chaos pełen idei. Czy te płyty ze sobą korespondują?
Niewątpliwym łącznikiem jest to, że obie te płyty zostały wydane pod moim nazwiskiem (śmiech). „Grzybobranie” miało w sobie bardzo dużo różnych idei, które chciałem przemycić muzycznie i stworzyć związki owocujące w przyszłości. Natomiast, jeśli chodzi o „Chaos pełen idei”, tu główną myślą było pokazanie, że świat muzyki jest w gruncie rzeczy nieograniczony. Można w nim robić wszystko! To ostatnie stwierdzenie można by uznać za łącznik obydwu albumów. Musisz jednak pamiętać, że obie płyty powstały w zupełnie odmiennych warunkach muzycznych, z innymi składami, i w zupełnie innym, dla mnie, momencie życiowym. W zasadzie więc są od siebie bardzo różne.
Na nowej płycie możemy usłyszeć wielu niezwykłych gości. John Porter, Wojtek Waglewski, Ania Rusowicz, Janusz Panasewicz w sumie jest ich aż czternaścioro! Czy to jest w ogóle możliwe, że Ty ich wszystkich zabierasz na koncerty?
Marek, w świecie muzyki, jak już wspomniałem, wszystko jest możliwe! 12 grudnia zagraliśmy razem w Teatrze Roma – był ogień. Masz rację, to są niesamowici goście. Jest mi niezwykle miło, że wszyscy przyjęli zaproszenie. Bardzo cieszy mnie to, co powstało w wyniku połączenia się naszych energii. Stało się to w bardzo szybki i spontaniczny sposób. Piękne, że dziś, gdy wiele rzeczy staje się produktem na sprzedaż można robić muzykę tak, jak robiono to wiele, wiele lat temu.
okładka nowej płyty
W tym projekcie robisz zamach na takie świętości jak „White Rabbit” Jefferson Airplane, świetnie wykonany przez Anię Rusowicz. To było ryzyko, czy w stu procentach przemyślana akcja?
Staram się robić taką muzykę jakiej sam chciałbym słuchać. Pochylam się nad takimi projektami i utworami, które w jakiś sposób mnie zaskakują. Dlatego nie przyzwyczajam Was, nie usypiam powtarzalnością. Chcę Was pobudzać, otwierać i zaskakiwać czymś nowym. Nie chcę też nikogo obrażać, ani robić żadnych zamachów. Wręcz odwrotnie, staram się pokazywać szerszy kontekst wielu spraw. Czasami łączę ze sobą bardzo odległe światy, by pokazać, że więcej nas wszystkich łączy niż dzieli. Tak jest naprawdę, by to pokazać wykorzystałem świat muzyki, ale moją motywacją jest przeniesienie tej idei ze świata muzyki do otaczającej nas rzeczywistości. Warto ryzykować, próbować czegoś nowego, bo to są nowe doświadczenia. Dzięki temu muzyka i życie wzbogacają się o nową wartość.
Cały album brzmi tak jakbyś chciał streścić historię muzyki, której wspólnym mianownikiem jest Jazz. Lata ’60 i ’70, rap, reggae całkowita mieszanka gatunków a jednak z Twoim pierwiastkiem w tym wszystkim.
Ta płyta jest dla mnie bardzo autobiograficzna. Wydaliśmy ją w szczególnym dla mnie roku. Zaczęliśmy nagrywać w lutym, wyszła w listopadzie. Robiąc ją, bardzo spontanicznie zresztą, czerpałem z wszystkiego co wtedy przeżywałem. W marcu zorganizowałem koncert urodzinowy w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. Wystąpili tam niemal wszyscy muzycy, z którymi współpracowałem przez ostatnie trzydzieści lat. To było bardzo wzruszające doświadczenie. „Chaos pełen idei” jest odbiciem tych przeżyć, a ponieważ w życiu poruszałem się w różnych gatunkach muzyki od punk rocka przez reggae, bluesa, metal, jazz aż po szkołę klasyczną, to czerpię z tych doświadczeń.
Wspomniane przez Ciebie lata ’60 i ’70, to w moim odczuciu najbardziej intensywny czas dla muzyki. Wtedy miała ona ogromny wpływ na świadomość społeczną. Była też tworzona prosto z serca. Zawsze mnie to poruszało i stoję na straży tych wartości w muzyce. Cały czas jestem też fanem różnych gatunków muzyki. Nie słucham tylko jazzu i muzyki improwizowanej, jak by się mogło komuś wydawać. Lubię rock’n’rolla, elektronikę, rap.
Czyli po trzydziestu latach na scenie, w roku swoich czterdziestych urodzin, wydałeś płytę, która jest w pewnym sensie podsumowaniem?
Można tak powiedzieć. Wracając jeszcze na chwilę do poprzedniego pytania, wydaje mi się, że wspólnym mianownikiem wszystkich utworów na tej płycie jest ich akustyczne brzmienie bardziej niż jazzowe…
(W tym momencie do garderoby wchodzi John Porter przyp. red.)
Czyli jednak wszystko jest możliwe.
Jak widać. (mówi Wojtek po przywitaniu się z Johnem)
Mieszanie gatunków bardzo kojarzy mi się z Lao Che. Czy Wasza współpraca przy projekcie Jazzombie miała wpływ na „Chaos pełen idei”?
Energia przy tworzeniu „Erotyków” w połączonym składzie Pink Freud i Lao Che płynęła raczej w drugą stronę. Chcieliśmy otworzyć im nowe drogi. Zresztą słyszysz, że na tej płycie jest bardzo wiele Freudowych rzeczy. Bardzo lubię ich zespół i przekaz Spiętego ale Lao Che ma swoją własną ścieżkę, która nie jest moją bajką. Natomiast, uwielbiam nasze połączenie, powstało z tego coś zupełnie nowego.
Rozmawiałem o tym ze Spiętym ale jestem ciekaw też Twojej odpowiedzi, czy w takim razie możemy się spodziewać drugiej płyty Jazzombie?
Kiedy ostatnio rozmawialiśmy na ten temat, wszyscy byli na tak. Chcieć to podobno móc. Z wielką przyjemnością popełnię z chłopakami z Lao Che jeszcze kilka takich szalonych dni, jak podczas nagrywania pierwszej płyty. To było wspaniałe przeżycie, a nagranie płyty na werandzie było zupełnie nowym doświadczeniem.
Spięty mówił wręcz o hippisowskim doświadczeniu.
Tak było! Staliśmy się wtedy komuną. (śmiech)
Trochę wrócę do przeszłości. Czytałem, że zostawiłeś punk rocka na rzecz jazzu, bo na swoim pierwszym Festiwalu w Jarocinie, pierwsza kapela jaką usłyszałeś grała jazz. Co dziś dla młodzieży wydaje się nieprawdopodobne, że jazz w ogóle tam był.
Właśnie dlatego powinniśmy to zmienić. Mam nadzieję, że Pink Freud lub Wojtek Mazolewski Quintet niebawem zawita do Jarocina i zrobi tam niezły czad, bo potrafimy to robić! Jeśli chodzi o mnie, to niczego nie porzuciłem. Dalej punk rock jest w moim sercu i w moich dłoniach, podobnie zresztą jak jazz. Nie uważam, bym grał jeden z tych gatunków całkowicie wykluczając drugi. Wychodząc na scenę z przyjaciółmi używam absolutnie wszystkich chwytów po to, by osiągnąć swój cel. Można powiedzieć, że jesteśmy jak wojownicy MMA lub UFC, oprócz gryzienia i kopania w jaja robimy wszystko!
Każdą swoją płytą udowadniasz, że prawdziwa wolność istnieje w muzyce, a czy istnieje też w życiu?
Chyba wszyscy zadajemy sobie to pytanie i każdy z nas ma swoje prywatne odpowiedzi. Tak samo każdy z nas po swojemu musi o te wolność walczyć. Ja walczę na co dzień i staram się muzyką inspirować innych, aby o tym pamiętali. Sam czerpię energie z tej muzyki. Życzę wszystkim, by pamiętali o dążeniu do własnej wolności i ją kiedyś osiągnęli. Wolność, to jedna z podstawowych wartości, której potrzebujemy jako ludzie.
Idee młodego punka zmieniły się, gdy stał się dojrzałym mężczyzną?
Mam nadzieję, że trochę się zmieniło (śmiech). Na pewno odrobinę dojrzałem, ale z punk rocka wziąłem bardzo dużo. Idee z niego zaczerpnięte ciągle we mnie żyją. „Zawsze bądź sobą”, „zrób to sam” to motta, którymi kieruję się do dzisiaj. Dzięki tym wartościom potrafię robić swoje rzeczy i robić je po swojemu. Nie daje sobie wciskać kitu.
Co będzie dalej, czy z chaosu zrodzi się jakiś porządek?
Chaos jest pierwotnym porządkiem. Trzeba tylko umieć się na niego otworzyć i czerpać z tego korzyści.