MOŻECIE NAS ZAMKNĄĆ DO SZUFLADKI TYLKO Z NAZWĄ LAO CHE!
W sobotę w Centrum Kultury Zamek koncert zespołu Lao Che. O ich nowej płycie, inspiracjach i oczywiście Bogu rozmawiam z Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim. Dowiecie się co Lao Che robiło w Bieszczadach i czy już wiedzą co wydarzy się na nowym albumie!
Marek Mikulski: Z czym przyjeżdżacie do Poznania?
Hubert „Spięty” Dobaczewski: Przyjedziemy z gibsonami, fenderami i innymi instrumentami (śmiech). A tak na poważnie, to będziemy miksować płyty z podkreśleniem ostatniej - czyli „Dzieciom”. Wciąż jeszcze bardzo dobrze się nam ją gra mimo, iż minęło chyba ponad półtora roku od jej premiery. Także nikogo chyba nie zaskoczę jeśli zdradzę, że najwięcej w Poznaniu będzie płyty „Dzieciom”.
Będziemy mieli szansę usłyszeć jakiś utwór, który powstał na Waszych wrześniowo-październikowych „warsztatach kompozytorskich” w Bieszczadach?
Nie, jest za wcześnie. Nową płytę wydamy prawdopodobnie na jesień 2017 albo nawet na wiosnę 2018. W Bieszczadach powstały kompozycje, które są w bardzo wczesnej fazie. Ich forma jest otwarta. Do tego nie ma jeszcze tekstów ani wokaliz. Dziś są to tylko szkice więc nie ma co się silić na to, by brzydko mówiąc komukolwiek próbować je sprzedawać. Musicie jeszcze troszkę poczekać.
Czyli nie wiecie jeszcze nawet w jaką stronę idziecie.
Przyznam się, że nie wiemy. Pojechaliśmy w Bieszczady w październiku i komponowaliśmy, a od powrotu jeszcze nie ruszaliśmy tego materiału. Musieliśmy od tego odpocząć. Wyruszyliśmy na trasę koncertową, w samym listopadzie to już chyba dwanaście koncertów. Teraz po koncercie w Skierniewicach będziemy mieli dwa miesiące przerwy. To będzie moment żeby usiąść nad tym wszystkim i popracować.
Skoro nowy projekt dopiero w pieleszach, to może zdradzisz mi jak to jest w Lao z płytami, czy Wy najpierw macie koncepcje na całość, czy ta koncepcja rodzi się wraz z muzyką?
Nie ma na to recepty. Gdy robiliśmy „Gusła”, nasz debiut, z założenia miała być to muzyka post metalowa, posępna. Jednak nie chcieliśmy, by jej ciężkie brzmienie brało się z muzyki, bardziej atmosfery. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze jakie i o czym będą teksty. Później dopiero ruszyłem ku jakimś takim średniowiecznym pograniczom. Przy płycie „Powstanie Warszawskie” z góry wiedzieliśmy, że jeśli robimy o tym płytę, to kompozycje muszą być podporządkowane konkretnym epizodom z powstania. Więc tu najpierw narodził się koncept. Muzyką z „Gospel” chcieliśmy się odbić od ciężaru powstania, którego atmosfera jest mało rozrywkowa. Graliśmy więc dźwięki wesołkowate, cyrkowe, krotochwilne. Dopiero gdy przyszło do pisania tekstów, to zacząłem klecić z tego opowieść z pogranicza religii i duchowości. Z „Prądem Stałym” też najpierw mieliśmy muzykę, a teksty miały być całkowitą abstrakcją. Pomyślałem sobie o takiej komiksowej formie. Cała płyta zresztą jest jakby przerysowana. Natomiast, teraz jadąc w Bieszczady mieliśmy jakieś pomysły ale nie były na tyle skrystalizowane żeby poświęcić im płytę, więc tak jak do „Dzieciom” robiliśmy muzykę całkiem spontanicznie. Teraz będę miał dwa miesiące więc usiądę i zobaczymy co się z tego urodzi.
Przy ostatniej naszej rozmowie mówiłeś, że te teksty rodzą się długo i w bólu.
Sam zachodzę w głowę z czego to wynika. W Lao Che zawsze do napisania tekstów inspiruje mnie muzyka. Odsłuchuję sobie konkretne kompozycje, to pobudza moją wyobraźnię i wtedy siadają pewne tematy. Najnowsze demo mam mocno przesłuchane więc już czuję atmosferę wokalną. Marzę o tym, by teksty przychodziły do mnie spontanicznie, to niestety tak nie jest. One są mocno przeze mnie wymęczone.
Bóg znów pcha się do wersów?
On permanentnie się pcha zawsze i wszędzie, drzwiami i oknami (śmiech). Więc pewnie i do tych tekstów zagości. Chociaż przyznam szczerze, że trochę od tego uciekam, bo… ile właściwie można? To z jednej strony, ale z drugiej, trzeba robić to co się ma w sercu! Jeśli coś takiego zaprząta głowę trzeba się temu poświęcić. Na nowej płycie jednak co innego będzie mi spędzać sen z powiek. Chyba wiem już w jakim kierunku pójdę.
Teksty to jedno, a muzycznie w jaką stronę teraz idziecie?
Muzyka, którą nagraliśmy jest bardzo eklektyczna. Nie przypadkiem na początku naszej rozmowy użyłem słowa szkice. Na pewno muzycznie będzie inna od „Dzieciom” i pozostałych płyt.
Chciałoby się powiedzieć jak zawsze w Waszym przypadku.
Tak, ale my się specjalnie na to nie silimy. Rzadko mamy okazję komponować, więc jak już się spotykamy w tych Bieszczadach, to nie chcemy grać rzeczy, które już kiedyś robiliśmy. Motywy dawniej przez nas eksplorowane nie pociągają tak bardzo. Wiadomo, że ogranicza nas instrumentarium i to jakimi ludźmi jesteśmy. Więc na nowej płycie będzie się dało wyczuć ten laochański wspólny mianownik. Natomiast, różni się to zdecydowanie od tego co było wcześniej. Nie ma jeszcze tekstów i wokali, a to też mocno determinuje kształt całej płyty. Będę się starał pisać inaczej, bo wtedy jest przygoda, a nie odgrzewanie kotleta.
Porozmawiajmy chwilę o Twoim drugim dziecku Jazzombie. Będziecie to jakoś kontynuować, czy to taka jednorazowa przygoda?
A cholera wie powiem Ci szczerze (śmiech). Cały projekt zrodził się spontanicznie od słowa do słowa. W 2011 roku Pink Freud i Lao Che robiły wspólnie Męskie Granie. Obserwowaliśmy się, komplementowaliśmy, potem jakaś wspólna wódka. Dwa lata później Wojtek Mozelewski chce zagrać przed nami suport, a my na to, że zróbmy razem trasę. Pod czas dziewięciu koncertów, które wtedy zagraliśmy zrodziła się super grupa koncertowa. Fajnie się zgryźliśmy ze sobą, świetnie nam było razem na scenie, więc pomyśleliśmy o płycie. Nikt nie miał pomysłu jaka ona ma być, ale zaklepaliśmy studio. Dosłownie na dwa dni przed wyjazdem wpadłem na to, że mogłyby to być erotyki. Skoro już dziesięciu chłopa się razem spotyka w studio, to kobiety mogą im chodzić po głowie. Muzykę nagraliśmy nie w studio ale na dworze przed nim w trzy dni. Wszystko było tylko raz nagrane i o dziwo weszło na płytę. Powtarzaliśmy sobie wtedy, że to mocno hipisowskie podejście (śmiech). Może ona nie jest jakimś hitem ale dla fanów Pink Freud i Lao Che, to na pewno ciekawy smaczek. Nie wiem jaki jest teraz status tego zespołu czy raczej projektu. Kiedy robiliśmy płytę wszyscy mieliśmy akurat trochę czasu. Teraz Lao ma nowy projekt, Wojtek jest zaangażowany w tysiące projektów, więc to wszystko nam się jakoś porozłaziło. Ale ja wciąż liczę, że chęci na drugą płytę się pojawią.
Zawsze chciałem o to zapytać, jak to się dzieje, że Lao nagrywa tak różne od siebie płyty, a jednak cały czas pozostajecie tym samym zespołem?
Nie wiem, trudno mi na to odpowiedzieć. Gdy tworzymy płyty ja ich słucham bardzo intensywnie, a później nie słucham ich w ogóle, bo szczerze mówiąc nic mi się na nich nie podoba (śmiech). Może to jest właśnie odpowiedź. Jestem syty na chwilę ale głód szybko włazi pod kurtkę. Myślę co mi umknęło, co chciałbym zrobić inaczej i wtedy powstaje następny album. Nie chcemy też robić płyt na siłę, że za wszelką cenę „to” musi być inne. Kiedyś faktycznie zależało nam, by albumy mocno się od siebie różniły. To fajne ale nie jesteśmy ludźmi od wszystkiego. Najlepsze są rzeczy, powtórzę się znowu, spontaniczne. Taką mam naturę, taką jestem konstrukcją duchowo myślową. Myśmy sobie na początku istnienia zespołu powiedzieli, że nie chcemy powielania tego co już zrobiliśmy, a jedyną szufladką do jakiej można nas zamknąć powinna być szufladka z napisem Lao Che.