CO SIĘ DZIEJE ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI GABINETÓW TERAPEUTYCZNYCH?
Najnowszy film dokumentalisty Pawła Łozińskiego „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” wkrada się za zamknięte drzwi terapii rodzinnej. Kamera, gabinet, terapeuta i matka z córką, które nie potrafią poradzić sobie ze swoimi problemami. Obraz Łozińskiego wzbudza ogromne emocje, a co za tym idzie, również kontrowersje.
Marek Mikulski: Pomysł na nagrywanie sesji terapeutycznej pojawił się po projekcie „Ojciec i syn”. Pana przedostatnim filmie, w którym próbujecie z ojcem szczerze porozmawiać ale bez terapeuty.
Paweł Łoziński: Na początku chciałem zrobić film o mediacjach rozwodowych, ale się nie udało. Bohaterowie nie byli chętni pokazać się w tak trudnym momencie. Trochę się nie dziwię. Pojawił się pomysł i możliwość, żeby zrobić film o terapii. Chętnie z tego skorzystałem. Moja rozmowa z ojcem też była dobra, ale mniej oczyszczająca.
Wam chyba po prostu nie wyszło.
Coś wyszło, coś się nie udało. Nie było tej trzeciej osoby, która mogłaby nam pomóc. Było trochę buńczuczne z naszej strony, to przekonanie, że sami poradzimy sobie z naszymi problemami. Tylko baron Munchausen potrafił sam siebie za włosy wyciągnąć z bagna (śmiech). W prawdziwym życiu raczej się to nie udaje.
Pracę nad „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” zaczął Pan od poszukiwania par rozpoczynających mediacje rozwodowe. Bohaterkami filmu natomiast, są matka z córką. To zupełnie inne relacje.
Wydaje mi się, że rozwód też tkwi głęboko w tej historii. Pojawia się również temat samotności. Bardzo interesowała mnie próba odpowiedzi na pytanie czym jest miłość w przypadku tych bohaterek? Czy jest to uczucie, które daje wolność? A może to coś, czym chcemy zawłaszczyć i emocjonalnie spętać drugiego człowieka? To rzeczy nad którymi ja prywatnie bardzo często się zastanawiam.
O Pana filmie pisze się „dekonstrukcja miłości” albo „miłość destrukcyjna”. Tak chciał Pan przedstawić to uczucie?
Nie, nie uważam, żeby ta miłość była destrukcyjna. Po prostu, czasami z miłości można komuś zrobić krzywdę. Widać na ekranie, że te Panie się kochają i są sobie w jakiś sposób bliskie. Jeśli spróbujemy zdekonstruować słowo „miłość”, podrapiemy i pogrzebiemy w nim, to możemy odkryć wiele rzeczy, które przeszkadzały moim bohaterkom się porozumieć. Miłość to może przyjaźń i sympatia. Można też kochać, ale równocześnie nie lubić, albo nawet nienawidzić. To są uczucia, które czasem siedzą w nas głęboko, ale niekoniecznie się wykluczają. Tylko czasami bardzo trudno jest nam się do nich przyznać. Wstydzimy się, nie wiemy jak sobie z tą sprzecznością poradzić. Ze środka coś nam mówi, jak jest naprawdę, ale bardzo często na siłę staramy się temu zaprzeczyć. Z różnych przyczyn, bo normy kulturowe, wychowanie, światopogląd. Różne kagańce potrafią tłumić nasze uczucia.
Jak Hania i Ewa, bohaterki Pana filmu, zareagowały na efekt końcowy?
Dobrze, przychodzą na projekcję i spotykają się z widzami. Z drugiej strony, nie wiem czym ten film tak naprawdę jest dla nich. O to jak to na nie wpłynęło, trzeba by je zapytać.
Tym filmem próbował Pan w pewien metaforyczny sposób zamknąć szczęśliwym zakończeniem Pana rozmowę z ojcem?
W pewnym sensie tak wyszło, ale może to się stało przypadkiem (śmiech). A może właśnie nieprzypadkowo. „Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” pokazuje, że można starać się rozwiązać konflikt w rodzinie. Są terapeuci z odpowiednimi narzędziami. Ale to nie jest takie znowu łatwe. Psychoterapia, to nie miły weekendowy wypad z rodzinką za miasto. To trudny, ciężki i często bardzo bolesny proces. Powracanie do dawno zagrzebanych bolesnych spraw. Też w pewnym sensie postawienie przed sobą lustra i zadanie pytania „kim jestem?”.
Pana obraz ukazuje też uniwersalną walkę pokoleń, dziecka z rodzicem.
Jest w tym filmie też czytelna próba przecięcia pępowiny. O tym mówi terapeuta pod koniec filmu - trzeba poczekać aż rana po tej symbolicznej pępowinie trochę się zagoi. To też niezwykle interesujący temat, na ile jesteśmy związani z rodzicami przyjaźnią, a na ile znajdujemy się w takiej niewoli uczuć, o której mówi w moim filmie profesor de Barbaro.
Rola Pana profesora jest kluczowa, bez niego ten film nie byłby tak mocny w odbiorze.
On ma dar i ogromne doświadczenie. Jest jednocześnie bardzo delikatny, pełen empatii ale też zdecydowany w stawianiu trudnych pytań, prowadzeniu rozmowy. Trzyma ją żelazną ręką. Specyficzna mieszanka empatii i intelektualnego rozbioru sytuacji. Podoba mi się to, że on jest bardzo inteligentny i równocześnie bardzo empatyczny. To wbrew pozorom, nie są cechy, które często idą w parze… zwłaszcza u mężczyzn.
W jednym z wywiadów przyznał Pan, że sam zamierza się udać na terapie. To pod wpływem tego projektu?
Nie, pomysł pojawił się wcześniej. Nie chciałem też na swojej prywatnej sesji stawiać kamery. To byłoby już prawdziwe szaleństwo (śmiech). Ja jestem naprawdę pod urokiem tego niezwykłego procesu, jakim jest terapia. Miałem jakieś własne doświadczenia i pomyślałem sobie, że gdybym pokazał co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetów terapeutycznych, to byłoby z pożytkiem dla widza. Zakładam, że widzowie mają takie same problemy jak ja, nie jestem wyjątkiem. Oglądałem ostatnio wywiad z Krzysztofem Kieślowskim, jeden z ostatnich, nakręcony tuż przed jego śmiercią.
A Pan przecież z nim pracował.
Pracowałem dla niego. Mówił w nim o uniwersalności języka filmowego, o tematach, dla niego ciekawych. Takimi tematami były dla niego miłość i samotność. Czyli dokładnie te, o których mówi mój najnowszy film. Samotność matki, samotność córki oraz to trudne uczucie jakim jest miłość. Udało mi się znaleźć sytuację, w której te dwa nieśmiertelne ludzkie tematy sportretowałem.
Widzi Pan paradoks w tym, że ludzie uznają Pana filmy o uczuciach za kontrowersyjne, a równocześnie chodzą do kin na seanse, gdzie trup ściele się gęsto i w tym nie widzą nic złego?
Nie myślałem nigdy o tym w ten sposób. Może coś w tym jest. Czasem trup na ekranie to mniejsze tabu, niż człowiek odważnie dzielący się swoją miłością lub lękiem. Tego można się bardziej bać.
To prowadzi do pytania, czy my Polacy boimy się prawdziwych uczuć na ekranie? A może nie tylko my Polacy ale my ludzie?
Szczerze - nie wiem. Na pewno Amerykanie mają większą łatwość opowiadania o swoich uczuciach, przynajmniej zewnętrznie. To nas często bawi, albo wydaje się pretensjonalne. Z drugiej strony, tego właśnie uczymy się na terapii, mówienia o swoich potrzebach czy uczuciach na wprost. To pewnie może oczywiste, ale jeśli nie powiemy ukochanej osobie, że ją kochamy to ona się tego nie dowie. I może myśleć, że właściwie kochana nie jest. Dziś w Polsce pójście na terapię ciągle wymaga odwagi. Mamy jako naród niezwykłą łatwość okazywania uczuć negatywnych. Jak kogoś nie lubimy, nienawidzimy, ktoś jest od nas gorszy albo głupszy, to musimy to koniecznie powiedzieć, zbluzgać. Rzuca się w oczy taki brak delikatności. A z pozytywnymi emocjami, żeby komuś powiedzieć dobre słowo, czy zwykłe „dzień dobry”, jest już troszkę gorzej.
„Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham” powoduje, że wielu widzów zaczyna się zastanawiać, czy nie powinni iść na terapię.
Jeśli ludzie po obejrzeniu tego filmu zastanawiają się nad tym, to już jest coś dobrego. Nie mówię oczywiście, że powinni iść. Terapia nie jest dla wszystkich. Nie każdemu jest to potrzebne. Wielu ludzi radzi sobie ze swoimi problemami inaczej i świetnie im to wychodzi. Swoim filmem chciałem tylko pokazać, że jest takie narzędzie, można w razie czego z niego korzystać.
Ma Pan już pomysł na kolejny „kontrowersyjny” film?
(śmiech) Nie, muszę trochę odpocząć.
*Paweł Łoziński w 1992 ukończył Wydział Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Przygodę z filmem rozpoczął od asystowania ojcu, Marcelowi Łozińskiemu. Był także asystentem Krzysztofa Kieślowskiego przy filmie Trzy kolory. Biały (1993). W oparciu o pomysł Kieślowskiego zrealizował polski odcinek serii Sto lat kina. W 1996 roku za swą telewizyjną fabułę Kratka, z Jerzym Kamasem, otrzymał nagrodę za debiut na festiwalu w Gdyni. Wiele nagród na międzynarodowych festiwalach otrzymał film Miejsce urodzenia (1992), o podróży pisarza Henryka Grynberga w poszukiwaniu śladów zamordowanego w czasie okupacji ojca. Przedostatni film Łozińskiego „Ojciec i syn”, w którym występuje razem z własnym ojcem otrzymał m.in. nagrodę za najlepszy pełnometrażowy dokument w międzynarodowym konkursie dokumentalnym Srebrny Róg KFF 2013
** Wywiad powstał dzięki uprzejmości personelu Kina Muza