R. ĆWIRLEJ: NEKROFIL I PRZEMYTNICY MAJĄ ZE SOBĄ COŚ WSPÓLNEGO!
Dziś premiera książki „Śliski interes”, siódmej z kultowej już serii kryminałów neomilicyjnych poznańskiego dziennikarza. Z czym tym razem przyjdzie się zmierzyć dzielnemu podporucznikowi Brodziakowi i czy Teofil Olkiewicz znajdzie grasującego po Poznaniu nekrofila?
Marek Mikulski: Pan tęskni za Polską Rzeczpospolitą Ludową?
Ryszard Ćwirlej: Jak każdy człowiek tęsknię za młodością, ale nie za ustrojem, który był paskudny i nieżyciowy. Dlatego warto o nim przypominać i mówić, żeby nam się już nigdy coś takiego nie powtórzyło.
To już siódma książka z serii o milicjantach. Nie przeżywa Pan kryzysu znudzenia własnymi bohaterami?
Nie! Żeby uniknąć takiej sytuacji udałem się nie tak dawno w podróż do lat ‘20 XX wieku i napisałem książkę, której akcja dzieje się w 1923 roku. „Tam ci będzie lepiej” również umiejscowiona jest w Poznaniu. Odszedłem od PRL, by zanurzyć się w zupełnie innej rzeczywistości. A teraz skończyłem właśnie kolejną książkę, której akcja dzieje się w latach międzywojennych. Czyli stosuje tak zwany płodozmian, trochę PRL, trochę historii. Robię to, by całkowicie nie oszaleć w tej peerelowskiej rzeczywistości.
Ale nadal te wszystkie okropne rzeczy dzieją się w Poznaniu.
Ciągle Poznań, ciągle Wielkopolska. Często wkraczam do miasta, w którym się wychowałem, czyli do Piły. Więc obracam się w tej rzeczywistości, którą doskonale znam. A jeśli chodzi o lata ’30 poprzedniego wieku, to rzeczywistości, którą bardzo chcę poznawać. Chcę pokazywać jaka ona była, ale też czegoś się nauczyć.
Czytając Pana książki można odkryć Poznań i okolice zupełnie na nowo. To ma dla Pana znaczenie w jakim mieście toczy się akcja Pana książek?
Oczywiście, że ma znaczenie. Lubię pisać książki o miejscach, które znam ale chcę również poznawać historyczną rolę tych miejsc. Często na spotkaniach z czytelnikami mówię, że jestem takim jakby przemytnikiem historii. Wkładam historię w karty moich powieści i podaje ją w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Dzięki temu ludzie, którzy nie bardzo są zainteresowani przeszłością, dostają poważną dawkę historycznej wiedzy. Staram się szczególnie uważnie podchodzić do tej materii i nie popełniać błędów historycznych, więc nawet ci, którzy nie są zainteresowani historią, a wciąga ich intryga kryminalna, poruszając się ulicami przedwojennego Poznania chcąc, czy nie chcąc muszą ten Poznań poznać.
Wracając do premiery najnowszej książki „Śliski interes”, z czym tym razem zmierzą się Olkiewicz i Brodziak?
Zmierzą się ze sprawą przemytu, ale czego dokładnie, tego nie zdradzę. Będą też musieli rozwikłać sprawę, która kiedyś w Poznaniu była dość głośna. W latach ’80 po poznańskich cmentarzach grasował nekrofil. Wykorzystałem tylko pomysł rozkopywania grobów, nie poszedłem tropem nekrofila. Natomiast, jego historię zinterpretowałem w twórczy sposób, by stworzyć ciekawą intrygę kryminalną. Oczywiście, sprawa bezczeszczenia zwłok i przemytu łączą się, ale to już czytelnicy muszą odkryć jak.
Zgodziłby się Pan z Olafem Lubaszenką, który twierdzi, że Teoś Olkiewicz to połączenie Brudnego Harry’ego, wojaka Szfejka i Franka Dolasa?
Coś w tym jest. Zwłaszcza, że Olaf patrzy na tę postać z dystansem a ja, jak ojciec na dziecko, które wymknęło mu się trochę spod kontroli (śmiech). Olkiewicz tak naprawdę już w pierwszej książce, którą napisałem wiele lat temu, miał być archetypem milicjanta idioty, debila. Takiego, jakiego wszyscy w czasach PRL znaliśmy z dowcipów. Chciałem pokazać takiego typowego tępego osła milicyjnego. Niestety, Olkiewicz uciekł, wyrwał mi się spod kontroli. Stał się… może nie intelektualistą ale chłopskim filozofem, który potrafi znaleźć rozwiązanie każdej trudnej sprawy. Oczywiście, on te rozwiązania znajduje przypadkowo, ponieważ w kwestiach intelektualnych nie jest na tyle sprawny, by łączyć ze sobą różne okoliczności.
Intryguje mnie język, którym posługują się bohaterowie Pana książek, między innymi Olkiewicz. Dla mnie, urodzonego po ’89 roku, często brzmią one jak rodem wyjęte z „Misia”. Bareja był tak bliski rzeczywistości czy Pan koloryzuje?
Myślę, że w każdej książce, w której autor mruga porozumiewawczo do czytelnika trzeba tą rzeczywistość dialogową lekko ubarwić. Jest to w pewnym sensie wyciągnięcie esencji z tego co nas w PRL otaczało. To jest tak samo, jak z młodymi ludźmi, którzy czytają moje książki i mówią mi na spotkaniach, że to jest niemożliwe, żeby ludzie tyle wódki pili. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, by ktoś, kto żył w PRL zwrócił mi na to samo uwagę. My wiemy, że właśnie tak pito w tamtych peerelowskich czasach. Wszystkie sprawy załatwiano, jak to się mówiło, w oparciu o bufet albo za flaszkę. PRL taki był. Pamiętam, bo się w nim wychowywałem. Staram się te peerelowską esencję, ten creme de la creme, wyciągnąć i podać czytelnikowi na tacy. Młodzi mogą popatrzeć sobie na to z niedowierzaniem, jak na film Barei, a starsi przypomnieć, jak to było w tamtych czasach.
Na spotkania autorskie często przychodzą też byli milicjanci. Powiem szczerze, że jeszcze żaden nie twierdził, iż coś jest przejaskrawione. Nawet pewna Pani, która była milicjantką powiedziała mi kiedyś: „Jak czytam o Olkiewiczu, Brodziaku, kierowcy Kowalu, to powiem Panu, że ja z tymi facetami naprawdę pracowałam, ja ich znam!”. A poza tym, porównanie mnie do Barei jest dla mnie bardzo pochlebne.
"Sliski interes", okładka.
Czy postać Ryszarda Grubińskiego jest wzorowana na jednym z byłych prezydentów Poznania?
Myślę, że za daleko byśmy poszli wchodząc w takie niuanse. Każda z postaci występujących w książce jest zlepkiem różnych charakterów i postaw ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Weźmy chociażby Olkiewicza, o którym już mówiliśmy. Podczas zeszłorocznej Grandy, miałem przyjemność występować z byłym oficerem milicji, a potem policji, który powiedział mi „ale tego Olkiewicza, to Pan dobrze odmalował, jakbym go dziś widział”. Byłem zaskoczony i wyjaśniłem, że nikogo nie odmalowywałem, tylko wymyśliłem tę postać. Usłyszałem w odpowiedzi: „Co mi Pan opowiada, przecież ja z nim pracowałem. Może nie nazywał się Olkiewicz, ale doskonale go znam. Zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy do jakiegoś morderstwa, to on znikał na cały dzień. Wracał pijany ale przynosił najlepsze informacje, bo pił ze wszystkimi w okolicy.”. Właśnie o to chodzi, stworzyłem postać i okazało się, że takich Olkiewiczów w milicji obywatelskiej mogło być dziesiątki. Tak jest również z innymi postaciami czy z grubym Rychem, czy z Marcinkowskim. To są ludzie z krwi i kości, którzy najpierw powstali w mojej głowie, jako bohaterowie literaccy. Później okazało się, że można dopasować do nich osoby, które funkcjonowały w tamtych czasach.
W najnowszej książce zamieścił Pan fragmenty powieści pisanej w powieści. To nie jest trochę kokieteria pokazywać jak można źle pisać kryminał w dobrze napisanym kryminale?
Przecież ta powieść w powieści jest świetnie napisana! Użyłem do tego języka twórców kryminałów milicyjnych z lat ’70 i ’80. Równie dobrze mógłbym tam zacytować fragmenty, którejś z książek, które mam na półkach. Czytywałem wtedy te milicyjne kryminały. Wszyscy, którzy czytali kryminały w tamtych czasach wychowywali się na książkach pisanych właśnie takim językiem. Może faktycznie, ja jak zwykle przejaskrawiam troszeczkę, ale myślę, że dzięki temu czytelnicy będą mieli dobrą zabawę.
Co takiego jest w Pana książkach, że spośród tylu autorów Pan cieszy się nieustającą popularnością?
Nie mam zielonego pojęcia. Gdy zaczynałem pisać pierwszą powieść kryminalną, chciałem tylko, by aż do ostatniej strony czytelnik nie mógł się od niej oderwać. A to dlatego, że ja uwielbiam czytać takie książki. Od czytelników, którzy do mnie piszą wiem, że z moimi tak jest. Jedna Pani na przykład, napisała do mnie, że przez moją książkę spóźniła się do pracy, bo… całą noc spędziła z Ćwirlejem (śmiech). Jeśli książka kryminalna powoduje, że chce się ją czytać, chce się być z nią jak najdłużej, to autor odnosi sukces. Pisać tak, by ludzie chcieli czytać, to moja recepta na sukces.
Wspomniał Pan na początku, że właśnie ukończył kolejną książkę, a kiedy premiera?
Teraz coś takiego mi się zdarzyło. Bardzo długo pisałem „Śliski interes”, sporo czasu zajęła także obróbka redakcyjna. Miałem tyle wolnego czasu, że zacząłem pisać kolejną książkę z czasów międzywojennych. W dniu, gdy wydawnictwo Muza przesłało mi egzemplarze autorskie „Śliskiego interesu” ja zakończyłem pisanie książki „Tylko umarli wiedzą”. Wszystko wskazuje na to, że ta książka ukaże się na początku przyszłego roku.
A dla wszystkich fanów Brodziaka i Olkiewicza, czy ósma książka z neomilicyjnej serii jest już w planach?
Zastał mnie Pan w momencie, gdy dokumentuje rzeczywistość do ósmej części. Rok 1986 i słynna afera związana z kradzieżą sarkofagu świętego Wojciecha w Gnieźnie.