L.RACZAK O „MONACHOMACHII": PODEJRZEWAĆ XVIII-WIECZNEGO BISKUPA O OBRAZĘ UCZUĆ RELIGIJNYCH U POLAKÓW W XXI WIEKU TO PRZESADA
Były dyrektor Festiwalu Malta, Teatru Ósmego Dnia, reżyser, dramatopisarz. W rozmowie z nami opowiada o realiach w jakich funkcjonuje dziś teatr, udziale w manifestacjach KODu i o idei antkryminału.
Marta Poprawa: Wziął Pan ostatnio udział w manifestacji KODu. Był to głos człowieka teatru - reżysera czy wystąpił Pan tam jako obywatel?
Lech Raczak: Jako obywatel i osoba prywatna. Nie miałem poczucia, że reprezentuję jakieś środowisko. Występowałem tam w swoim imieniu.
Uważa Pan, ze teatr dziś jest w jakiś sposób ograniczany?
Lada dzień ukażą się informacje na temat dofinansowania, które Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyzna lub nie na różnego rodzaju inicjatywy teatralne. Wtedy się zorientujemy czy są jakieś „trendy” polityczne w tej finansowej polityce MKiDN. Na razie pojawiają się niepokojące wieści, które niekoniecznie pochodzą ze źródeł oficjalnych. Oficjalnym krokiem ministra Glińskiego były działania przeciwko premierze przedstawienia w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Podejrzewam jednak, że premier stał się ofiarą akcji reklamowej Teatru, a nie była to rzeczywista gra polityczna. Teraz w Krakowie prokuratura bada sprawę przedstawienia opartego o „Monachomachię” biskupa Ignacego Krasickiego. Chodzi o obrazę uczuć religijnych. Podejrzewać osiemnastowiecznego biskupa o obrazę uczuć religijnych u dwudziestopierwszowiecznych Polaków to jest duża przesada. Sam miałem problemy z grywaniem przedstawienia pt. „Spisek smoleński”. I było to za czasów Platformy Obywatelskiej. Z jednej strony protesty prawicowych organizacji, co wpływało na frekwencję na sztuce tylko dodatnio, z drugiej strony próby skierowania sprawy spektaklu do prokuratury, która zresztą odrzuciła ten wniosek. A równocześnie występuje taki rodzaj praktyk wielu kierowników prowincjonalnych domów kultury, którzy mówili: Nie, my nie chcemy tego przedstawienia, nie grajcie go u nas. Z jednej strony panuje pewnego rodzaju społeczna atmosfera, w której twórcy teatru i kultury odczuwają presję, ale jak dotąd nie widzimy wyraźnej polityki i represji i zakazu.
Być może sami twórcy i ludzie działający w kulturze sami wytwarzają pewien strach i obawę?
Nie wiem czy tak jest. Na pewno jest społeczna atmosfera napięcia i podziałów na dwa plemiona w Polsce. To samo dzieje się w środowisku artystycznym. Myślę, że są tacy, którzy zgłaszają akces do plemienia, które jest w tej chwili u władzy i tacy jak ja, którym bliżej jest do plemienia, które jest w opozycji i które chodzi na manifestacje KODu.
Czy nie powinno być tak, że teatr i sztuka powinny znaleźć się poza tymi podziałami?
Tak, ale każda sztuka ma prawo i obowiązek mówić o tym, co twórca uważa za ważne. Jeżeli w pewnym momencie problemem danego twórcy są tematy związane z wolnością erotyczną, proszę bardzo, niech o tym mówi. Jeśli inny ma poczucie zagrożenia politycznego, powinien swoje prace robić na ten temat. Albo jest to złe albo tego nie ma. Jeśli nie ma, to nie powinno być żadnych form represji i ograniczeń wobec sztuki. Poza jednym, przyjdą ludzie na spektakl albo nie. Publika powinna być jedyną forma cenzury. Jest jeszcze drugi wątek, którego nie da się uniknąć. Kultura ma prawo oczekiwać pewnego wsparcia ze strony organizacji państwowych i samorządów. O ile z samorządami nie ma problemu bo w większości są one otwarte od lat, to wyraźnie odczuwa się te polityczne kryteria działalności rządowej. Czy to w poprzednich rządach, czy to teraz w trakcie rządów PiS, gdzie wygląda na to, że będzie to obowiązywać w większym natężeniu . Ale tak naród wybrał.
Czyli sprowadza się to do tego, że osoby, które stały do tej pory na czele Ministerstwa Kultury i kierujące nim teraz nie do końca odnajdują się w tej materii i nie rozumieją pewnych mechanizmów działających na polu sztuki?
Być może tak jest. Wolę trzymać się z daleka od tej sfery.
Ostatnio po raz kolejny mogliśmy zobaczyć „Spisek smoleński” w Poznaniu. W Polsce, nie tylko u nas, panują emocje, podziały są wyraźne. Czy to, że spektakl grany jest teraz spowodowane jest chęcią wywołania pewnej prowokacji?
Nie. Spektakl miał premierę dwa lata temu. Zagraliśmy go w ciągu tych dwóch lat około 30 razy i będziemy go jeszcze wystawiać, bowiem cały czas są ludzie, którzy chcą zobaczyć to przedstawienie. Ten spektakl od premiery nic się zmienił. Problemem jest to, że czas trochę ewoluuje i widzowie się zmieniają. Przychodzą na przedstawienie z innymi emocjami i to może wpływać na rodzaj odbioru.
Ludzie, którzy przychodzą zobaczyć „Spisek smoleński” z reguły wiedzą, o czym jest ten spektakl, nie znają jednak samych emocji w nim zawartych. Jak Pan uważa, czego oczekują? Upewnienia się w swoich poglądach, przedstawienia tego wydarzenia z pewnym dystansem?
To jest zawsze tak, że ja rozmawiam tylko z tymi, którzy akceptują w jakiś sposób przesłanie spektaklu, bo tylko oni do mnie po przedstawieniu podchodzą, żeby porozmawiać. Ci, którym się nie podoba zaraz wychodzą. Do mnie docierają w zasadzie pozytywne echa. Każdy może mieć inne intencje kiedy przychodzi na ten spektakl. Kiedy nad nim pracowałem miałem taka ideę aby zrobić coś na zasadzie antykryminału. W normalnym postepowaniu kryminalnym jest tak, ze prowadzący stoi przed szeregiem hipotez i eliminuje je aby znaleźć tę hipotezę niepodważalną. W przypadku „Spisku smoleńskiego” dzieje się odwrotnie, tzn. gromadzi się wszystkie hipotezy, nie wyklucza się ich tylko się je nawarstwia. Powstaje z tego forma groteskowa i nierozerwalna. Na tym polega ta teoria spisku smoleńskiego.
Cytujemy również tę o bombie na pokładzie, która nie była rosyjska tylko żydowska. Taka hipoteza również żyje w naszym społeczeństwie, są nawet książki na ten temat. Teoretycznie każdy może wybrać sobie właściwą hipotezę, praktycznie większość widzów ma poczucie, że jest to jakaś koszmarna groteska. Dla mnie w tym wszystkim ważna jest nie tylko sama opowieść ale w jaki sposób się ją prowadzi. Istotne dla mnie jest to, ze robimy te sztukę w „podłej knajpie” nie w teatrze, ze w trakcie tego przedstawienia jak ktoś chce może napić się herbaty ale może się również napić wódki. Przez to szukamy innej formy kontaktu z widzem i to jest dla mnie równie ważne. Myślę, że niektórzy z widzów są w stanie docenić ten podwójny wysiłek i ten rodzaj teatralności, który tam prezentujemy.
Spektakl był wystawiony na Festiwalu Malta w roku gdy miała być grana „Golgota Picnic”. Czy „Spisek” gdyby był grany na Malcie w tym roku gdzie obchodzimy rocznicę chrztu Polski mógłby wywołać podobne reakcje?
Jesteśmy miesiąc od obchodów 1050- lecia chrztu. Myślę, że będzie jak zawsze. Odbędzie się parę nadętych imprez i szybko wszyscy o tym zapomną, że będzie to miało odwrotny jak Malta z „Golgotą” przebieg. Tego spektaklu nikt nie widział i przez lata utrzymuje się jego legenda. Zobaczymy jak będzie, na razie nie czuć atmosfery 1050 lat i myślę, że to dobrze.