FREKWENCJA NIE JEST NAJWAŻNIEJSZA
O lewicowości i prawicowości sztuki, o jej politycznym podłożu - które często niszczy potencjał artystyczny, oraz o zmianach w Galerii Arsenał, opowiada nam jej dyrektor - Piotr Bernatowicz.
Rozmowę z Piotrem Bernatowiczem miałem okazję prowadzić w jego biurze w Galerii Arsenał. Pokój w stylu modernistycznym, w budynku, który ewidentnie odróżnia się od pozostałych w swojej okolicy. Trudno też nie zauważyć tego, że w miejscu dawnej księgarni prowadzone są teraz jakieś prace. I od tego zaczęliśmy nasz wywiad.
Sebastian Borkowski: Wchodziłem do budynku i zauważyłem, że macie Państwo małe przemeblowanie.
Piotr Bernatowicz: Tak, wiele osób przychodzi tutaj i mówi, że skoro trwa remont to budynek jednak zostanie. Nie spodziewałem się, że mogą cały czas trwać takie kontrowersje co do architektury „Arsenału”. Potwierdzam – remontujemy, a nie rozbieramy „Arsenał”.
Otwieracie się Państwo na miasto, w miejscu w którym wcześniej była księgarnia będziecie mieli nowy projekt. Czego oczekujecie?
Chodzi nam o to by Galeria, która jest instytucją publiczną otworzyła się na mieszkańców, także w sensie przestrzennym wyszła im naprzeciw. Wprowadzamy nowe urządzenie – fotoplastykon – ale to nie jest to jedyny element, który wprowadzimy. Dotychczasowa sytuacja „Arsenału” była dość zaskakująca w tym aspekcie. Galeria była jakby wstawiona pomiędzy dwie instytucje, które normalnie funkcjonują jako część, a nie dominanta muzeum czy galerii sztuki: księgarni i kawiarni. Ponadto „Arsenał” ma własną księgarnię artystyczną, która w takim układzie miała małe szanse na rozwój. W mniejszym stopniu dotyczy to klubokawiarni, która akurat jest dobrze wkomponowana i zestrojona programowo z działalnością Galerii, czego nie można było powiedzieć o działającej wcześniej restauracji „Kresowej”, skądinąd robiącej bardzo dobre potrawy. Ale księgarnia w pewien sposób zdominowała wizerunkowo Galerię.
Faktycznie. Przecież w powszechnej świadomości Arsenał to przede wszystkim księgarnia.
Dokładnie. To daje do myślenia. Już w samym punkcie wyjścia galeria oddała pole, a przecież jest to instytucja publiczna, która nie powinna opierać się dzierżawieniu kluczowej przestrzeni innym podmiotom.
Jak wyglądało rozstanie z księgarnią? W mediach problem przede wszystkim był przedstawiany z punktu widzenia księgarni, a jak to wyglądało z Państwa strony?
Rozstanie z księgarnią choć było burzliwie prezentowane w mediach, wcale takie nie było. Od początku pracowaliśmy nad tym, by wilk był syty i owca cała, czyli żeby księgarnia, która ma stałych klientów, została w obrębie Starego Rynku. Już podczas pierwszej rozmowy z właścicielem księgarni, Panem Jakubem Marciniakiem, gdy powiedziałem, że jednak nie chcę przedłużyć umowy z księgarnią, zapewniłem, że podejmiemy kroki, by znaleźć dla niego inne miejsce na Starym Rynku. I się udało. Od siebie dodamy tylko, że zapewne w przyszłości będziemy współpracować.
Na jakiej zasadzie może taka współpraca wyglądać?
Istnieją wspólne pola. Może to być promocja książki dotyczącej sztuki czy kultury, spotkanie z autorem itp. Z pierwszym pomysłem działamy już teraz – wspólnie się promujemy. Wkrótce pojawi się baner, który z jednej strony będzie informować, że wkrótce będzie otwarty fotoplastykon, ale jednocześnie, że księgarnia nadal pozostaje na Rynku i że wystarczy się odwrócić, żeby ją odnaleźć.
NIE CHODZI O ILOŚĆ ODWIEDZIN
Chciałbym się teraz odwołać do tego co Pan powiedział, że Arsenał to jest instytucja publiczna. Mianowicie po Pana zatwierdzeniu prezydent Grobelny powiedział: „Zależy nam na tym by placówka wyraźniej pojawiła się w funkcjonowaniu miasta. Mam nadzieję, że ten wybór to umożliwi”. Czy prezydent coś Panu sugerował? Czy po prostu realizował Pan to, co przedstawił podczas prezentacji konkursowej?
Z Panem Prezydentem rozmawiałem – pomijają sporadyczne kontakty - tylko raz, kiedy proponował mi objęcie stanowiska dyrektora w trybie pozakonkursowym. W moim rozumieniu Arsenał jest instytucją miejska, która ma łączyć różne środowiska, służyć wszystkim. Ja chciałbym to robić poprzez różne elementy, nie tylko działalność edukacyjną, ale również wybór treści, tematów wystaw czy projektów.
Czyli obecny projekt „Lokalsi” ma być tego wyrazem? Recenzje w mediach były pozytywne. Czy dużo osób go ogląda? Więcej niż inne wystawy?
Projekt „Lokalsi” nie jest stworzony przeze mnie. Został wcześniej zaplanowany i moją pracą było to, by umożliwić zespołowi dalsze działanie i jego realizację. Lokalsi to projekt animacyjno-warsztatowy. Jednak, jak zaznacza w swoim raporcie dr Marta Kosińska, która uczestniczyła przy tworzeniu tego projektu – nie spełnił on do końca założonych oczekiwań. Ale faktem jest, że przyciągnął do Galerii pewną grupę osób, która wcześniej nie była „Arsenałem” zainteresowana. To jego wartość. Osoby te przyprowadziły swoje rodziny i znajomych i znalazło to odbicie w dużej ilości wernisażowych gości. Ja bym jednak był ostrożny w mierzeniu oddziaływania Galerii tylko poprzez dużą frekwencję na wernisażach.
No dobrze, ale jak sam Pan potwierdził, instytucja ma być bardziej widoczna w funkcjonowaniu miasta. Czy to co Pan mówi, nie przeczy temu?
Moim zdaniem nie możemy do tego podejść ilościowo, ale właśnie w kontekście różnych środowisk mieszkańców Poznania, którzy mają różne oczekiwania. Istnieje środowisko związane z Uniwersytetem Artystycznym – to są artyści, krytycy, grupa, która jest bardziej wyrafinowana pod względem artystycznym. Tacy odbiorcy oczekują działań awangardowych, eksperymentalnych. Jest też grupa oczekująca działań edukacyjnych. Ale istnieje duża grupa, która jest zainteresowana bardziej tradycyjnych wymiarem sztuki współczesnej, która poszukuje nie tyle eksperymentu, ile dobrego warsztatu, nie zrywania z tradycją, ale dialogu z nią. Dużo do myślenia dał mi czerwcowy krótki pokaz interesującego projektu Piotra Drozdowicza, autora działającego w oparciu o tradycyjną technikę al fresco. Na wystawie pojawiła się zupełnie nowa publiczność, której nie było na wystawie postkonceptualisty Serkana Özkayi. I właśnie o to mi chodzi – by różne projekty czy wystawy przyciągały różne środowiska.
WALOR ARTYSTYCZNY WAŻNIEJSZY NIŻ POLITYCZNA FUNKCJA
Czy o sztuce można powiedzieć, że jest prawicowa albo lewicowa?
Problem nomenklatury politycznej, który jest przenoszony do sztuki moim zdaniem jest niebezpieczny i grozi nieuchronnie uproszczeniami. Lewicowe lub prawicowe mogą być poglądy artysty czy kuratora. I mogą oni próbować zinstrumentalizować dzieło sztuki. Ale sztuka nie jest tylko takim prostym językiem, w którym można mocno wypowiadać swoje poglądy, ona wprowadza nową jakość, powinna stać się nowym bytem, który w pewnym sensie dystansuje się do poglądów swojego autora. Czy możemy stwierdzić, że dobry obraz jest lewicowy czy prawicowy?
Ja będę patrzył na obraz w taki sposób, że będzie mógł mi się kojarzyć z jakimś poglądem, ideą. Pewne środowiska mogą się utożsamiać z tym, co jest na nim zaprezentowane. Więc moim zdaniem tak.
Ale przecież w takim przypadku traktujemy dzieło sztuki jako taki prosty przekaźnik treści! Weźmy jako przykład obraz Davida „Śmierć Marata”. Jest to obraz, który przedstawia jednego z przywódców rewolucji francuskiej odpowiedzialnego za terror. David mimo tego, że związał się z tym środowiskiem, stworzył genialne dzieło sztuki, które wykracza poza dyskusje na temat rewolucji. Przecież nikt rozsądny nie popatrzy na ten obraz i nie powie: spalmy to, bo jest lewicowe, przestawia ideologa-mordercę. Prawdzie dzieło sztuki choć w jakimś stopniu może wikłać się w kwestie polityczne posiada jedna dodatkową wartość, wymyka się tej politycznej roli. Oczywiście jeśli założymy, że nie wszystko jest polityczne, co dzisiaj nie jest takie oczywiste, ale ja tak właśnie uważam. Moją rolą jako dyrektora instytucji kulturalnej nie jest cenzurowanie ze względu na poglądy lewicowe czy prawicowe, ale dbanie by w centrum były dzieła sztuki lub rozmowa o sztuce, a nie o polityce.
Czyli jako dyrektor Arsenału będzie się Pan tego trzymał?
Tak.
A nie boi się Pan tego, że odbiorcy, widzowie będą patrzyli na to inaczej? Że właśnie dla nich ważny będzie nie tylko ten walor artystyczny, ale również to czy jest zgodny z ich światopoglądem?
W tym przypadku traci sens istnienie galerii, bo czy nie lepiej popatrzeć w telewizor na program, który jest bliski naszemu światopoglądowi? Ideologia jest tylko jedną funkcją, którą może pełnić dzieło sztuki. Natomiast nie jest to funkcja nadrzędna. Nie można udawać, że sztuka nie wymaga pewnej pokory, cierpliwości czy wykształcenia, by ją zrozumieć. Że to ona ma nam co dać, a nie tylko utrwalić nasze poglądy. I w tym sensie nam schlebiać. Artysta, który tworzy, pracuje, dochodzi do pewnego mistrzostwa i nawet wspomniany wcześniej David, który wikłał się w kwestie polityczne, malując swój obraz wykroczył poza ideologię i politykę. Marat w jego obrazie to przede wszystkim umierająca osoba, dramat osoby przechodzącej przez śmierć, a nie konkretny martwy polityczny lider. Są jednak odwrotne przykłady.
Na przykład?
Pomnik tzw. „czterech śpiących” w Warszawie, czyli poprawnie mówiąc Braterstwa Broni. Moim zdaniem to jest tylko pewna forma kłamstwa, propagandy. O małej wartości artystycznej. Nie trzeba jej koniecznie niszczyć, można ją traktować jako pamiątkę po danych czasach w jakimś skansenie komunizmu.
Czyli reasumując - można uznać, że sztuka jest przede wszystkim zawsze sztuką, nawet jeżeli w jakimś elemencie jest polityczna.
Tak, ten wymiar artystyczny dzieła przerasta i łączy inne. Kwestie ideologii mają swój odblask w dziele, ale nie one kreują całość tego dzieła. Nie dzielmy sztuki na lewicową czy prawicową, skupmy się przede wszystkim na walorze artystycznym. Wtedy dostrzeżemy, że każda wielka sztuka potrafi unicestwić działanie czasu – co miałoby wymiar konserwatywny w tym sensie, że akcentuje wymiar ponadczasowy, niezmienny; z drugiej strony każde wielkie dzieło sztuki potrafi poruszyć, ma wpływ na ludzi – ma potencjał zmiany, postępu – to jest z kolei postulat, który chętnie sobie przywłaszcza lewicowa, choć tak naprawdę jest o wiele starszy. Tak więc oba wymiary konserwatywny i postępowy są obecne w dziele sztuki, jeżeli mówimy rzeczywiście o dziele, a nie publicystyce.