MEDYCYNA I HIGIENA W POZNANIU XIX STULECIA
Wiek XIX przyniósł ogromny postęp w dziedzinie medycyny, higieny i farmacji. Można by długo wymieniać osiągnięcia na tym polu, dość wspomnieć chociażby o rozwoju chirurgii, mikrobiologii, czy powstaniu szpitali, jako profesjonalnych ośrodków intensywnego leczenia. Co prawda, antybiotyki odkryto dopiero w XX wieku, ale zaczęto już stosować środki antyseptyczne.
W dziewiętnastym stuleciu zniknęło także zagrożenie epidemią czarnej ospy, dzięki upowszechnieniu się szczepień, ale grozę „morowego powietrza” zastąpił strach przed cholerą, tyfusem i gruźlicą, którą nazywano też suchotami, bądź chorobą płucną lub piersiową. W dziewiętnastowiecznej literaturze i licznych dziełach operowych, niejeden bohater umierał na gruźlicę, która wbrew pozorom, nie była tylko chorobą dotykającą biedotę. Umarli na nią m. in. Fryderyk Chopin, a także wielce zasłużeni dla Poznania lekarze i społecznicy – Karol Marcinkowski i Ludwik Gąsiorowski. Dziewiętnaste stulecie, to także rozwój profilaktyki i odkrycie, jak wielkie znaczenie dla zdrowia ma higiena osobista, ruch i dieta. Przyjrzyjmy się zatem, jak dbano o zdrowie w Poznaniu w tym właśnie stuleciu.
Dużym problem, z jakim musieli borykać się mieszkańcy Poznania, była niewielka liczba lekarzy. W 1835 roku, było ich zaledwie 26, tak więc jeden lekarz przypadał na 1200 mieszkańców. Z czasem co prawda liczba wyznawców Eskulapa stale się zwiększała, ale i tak średnio jeden medyk przypadał na ok. 1000 mieszkańców. Aż dziw bierze, że ówczesna prasa wskazywał na Poznań, jako miasto o stosunkowo dużej liczbie lekarzy. Pamiętać jednak należy, że nie tylko profesjonalni lekarze leczyli chorych. W mieście funkcjonowali też chirurdzy (felczerze), którzy co prawda nie posiadali pełnych uprawnień lekarskich, ale mogli w razie potrzeby pomagać potrzebującym. Dyplomu uniwersyteckiego nie wymagano też od dentystów, którzy nie tylko wyrywali zęby i wstawiali sztuczne szczęki, ale bywało, że stawiali bańki i przykładali pijawki. Medycynę przez długi czas uważano za wyłączną domenę mężczyzn. Pierwsze kobiety-lekarze pojawiły się tuż przed I wojną światową, a najbardziej znaną była dr Jadwiga Parczewska, specjalistka w zakresie pediatrii i chorób kobiecych. Kobiety trudniły się wcześniej głównie położnictwem i pielęgniarstwem.
Aż do połowy XIX wieku, szpitale pełniły rolę przytułków dla osób starszych i obłożnie chorej biedoty. Dopiero od 1854 roku założono w Poznaniu szpital miejski przy ulicy Szkolnej. Stopniowo go rozbudowywano, dokupując nowe grunty przy tej ulicy oraz willę i ogród, należące do rodziny Cegielskich. Przed I wojną światową, Poznań dysponował już 8 szpitalami, a więc: Szpitalem Miejskim przy ul. Szkolnej, Diakonisek przy ul. Augusty Wiktorii (ob. ul. Grunwaldzka), czyli obecnym Szpitalem Klinicznym im. Heliodora Święcickiego i Sióstr Miłosierdzia przy ul. Długiej. Oprócz tego funkcjonował Szpital Żydowski przy ul. Wały Królewskie (ob. odcinek Alei Niepodległości), Szpital Dziecięcy Św. Józefa, Klinika Kobieca przy ul. Polnej oraz Sanatorium Marii Elizabet przy ul. Łąkowej. Istniał również szpital garnizonowy.
Jak już wyżej wspomniano, coraz większą wagę przywiązywano do higieny osobistej, której stan w pierwszej połowie stulecia nie był zadowalający. Dotyczyło to zwłaszcza warstw niższych. Rodziny lepiej sytuowane i wykształcone, bardziej zwracały uwagę na tak dziś oczywiste rzeczy, jak codzienne mycie się, czy troska o stan uzębienia. Stopniowo upowszechniły się szczoteczki do zębów i specjalny proszek do mycia zębów. Już ok. połowy XIX wieku, pojawiły się pierwsze łazienki w mieszkaniach, choć należały one do rzadkości. Istniały jednak w Poznaniu publiczne łaźnie. W roku 1866 roku było ich 3, a w 1910 – już pięć.
Oczywiście, obok oficjalnej medycyny funkcjonowała też (i funkcjonuje do dziś) medycyna domowa. Znano i stosowano wiele zabiegów, poprawiających zdrowie i zwalczające choroby, które przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie lub też wyczytano w prasie i poradnikach domowych. Często przepisy na przeróżne mikstury i maści, przekazywano sobie z ust do ust. W trosce o włosy zalecano na przykład regularne przycinanie ich końcówek dwa razy w miesiącu. Grzebienie, którymi rozczesywano włosy, musiały być koniecznie szylkretowe albo z kości słoniowej. Nastolatki, a zwłaszcza dziewczęta, bardzo bały się piegów, lecz i na tę przypadłość domowa medycyna znała lekarstwo. Może najlepiej zacytuję tę metodę w oryginale: Chemiczny rozkład poziomek leśnych i kilka niemi podjętych prób dowiodły, że dojrzałe poziomki najskuteczniej piegi spędzają. Potrzeba je przed zaśnięciem zgniecione do zapstrzonej piegami twarzy położyć i dopiero nazajutrz rano obmyć, a można być pewnym, że byle poziomki były dojrzałe, spędzone piegi nie wrócą. Ciekawe, czy rzeczywiście ten sposób okazywał się skuteczny?
W domowej apteczne oczywiście nie mogło zabraknąć kilkudziesięciu przynajmniej środków pomocnych przy różnego rodzaju dolegliwościach. Mak miał leczyć bezsenność, figi leczyły zapalenie dziąseł, a chinina pomagała na febrę. W leczeniu ran niezbędny był specyfik zwany Balsamem św. Genowefy, który wykonywano z oliwy, wody różanej, czerwonego wina, drzewa sandałowego, terpentyny i kamfory. Kawa z syropem migdałowym miała ponoć pomagać przy biegunce. Napój sporządzony z perzu z cukrem i pomarańczą, służył do leczenia dolegliwości pęcherza i do oczyszczania krwi. Jeśli ktoś cierpiał na zaparcia i dolegliwości żołądka, niezbędne było sporządzenie napoju z jabłek, rodzynek i suszonych fig. Na kaszel najlepsza była mikstura zrobiona z korzenia ślazowego i cukru. Na ból gardła stosowano mieszaninę białka z cukrem i wodą pomarańczową oraz polewki jajecznej z cukrem. Dla wzmocnienia pito gorącą czekoladę z mlekiem. Oczywiście najlepszą z potraw na wiele rodzajów chorób uważano rosół, za najlepsze warzywo uchodziły zaś szparagi, bo nie przeciążały żołądka.
Przełom XIX i XX wieku przyniósł istotny postęp w dziedzinie dietetyki. Przy określonych chorobach zalecano stosowanie określonych diet. Zaczęto też dostrzegać, że otyłość jest szkodliwa dla zdrowia. Aby jej przeciwdziałać, zalecano unikanie słodyczy, tłustych mięs, potraw mącznych i piwa. Zalecano za to jarzyny, niewielkie ilości chleba i to wyłącznie pełnoziarnistego. Pić można było wyłącznie rozcieńczone wino i wodę. Oczywiście dietę należało połączyć z ruchem fizycznym. Opracowano też specjalne diety dla ludzi wykonujących różne zawody. Osobom ciężko pracującym fizycznie zalecano spożywanie roślin strączkowych, okraszonych tłuszczem, mięso, jaja i sery. Ogólnie przestrzegano przed piciem zbyt dużych ilości kawy i wódki i objadaniem się słodyczami.
Od lat trzydziestych XIX wieku coraz popularniejsze stawały się wyjazdy „do wód” dla podratowania zdrowia, ale traktowano to również jako okazję do nawiązania stosunków towarzyskich i po prostu jako rozrywkę. Najczęściej wyjeżdżano na Dolny Śląsk - do Cieplic, Dusznik Zdroju, czy Sczawna. Najpopularniejsze były jednak zagraniczne uzdrowiska, jak Karlsbad (Karlove Vary) czy Ems, gdzie spotykała się śmietanka towarzyska całej Europy.
Na koniec wypada jeszcze napisać o epidemiach nawiedzających Poznań w omawianym stuleciu. Położenie miasta w dolinie Warty, powodowało częste powodzie, co prowadziło do rozprzestrzeniania się chorób. Ponadto Bogdanka, która przepływając przez Jeżyce zabierała ze sobą zanieczyszczenia, stanowiła źródło chorób, głównie malarii. W 1831 roku, dotarła do Poznańskiego wielka epidemia cholery, którą przywiedli z Azji żołnierze rosyjscy, walczący przeciw powstańcom listopadowym. Ofiarami tej epidemii padli m. in. wielki książę Konstanty Pawłowicz, naczelny wódz wojsk rosyjskich feldmarszałek Iwan Dybicz, pruski feldmarszałek August von Gneisenau oraz burmistrz Poznania Ludwig von Tatzler. Wojska pruskie czynnie wspierały Rosjan tłumiących powstanie. Okręty carskie z zaopatrzeniem dla wojska przybijały do Gdańska i Królewca, a władze patrzyły przez palce na przekraczanie granicy prusko-rosyjskiej przez Rosjan. To wszystko spowodowało rozprzestrzenienie się zarazy w Wielkim Księstwie Poznańskim i dotarcie jej wkrótce do samego Poznania. Pierwszy przypadek zachorowania na cholerę w Poznaniu zanotowano 12 lipca 1831 roku. Miasto wraz z okolicą w promieniu 22,5 km, zostało odcięte od świata i otoczone kordonem wojska. Opuszczenie zagrożonego obszaru mogło nastąpić dopiero po odbyciu dziesięciodniowej kwarantanny. Gdyby ktoś próbował jednak przekroczyć kordon wcześniej, groziła mu śmierć. Tylko lekarze, księżą i wojskowi otrzymywali specjalne przepustki. Zbudowano też system zaopatrywania miasta w żywność. W samym mieście lekarze niosący pomoc rannym, ubierali specjalne stroje, uszyte z woskowanego sukna. Przez ulice nieustannie przemierzały kondukty pogrzebowe. Chaty i lepianki biedoty, zarażonej cholerą, po prostu palono, a inne domy, odkażano. Lekarze zalecali picie herbaty z kwiatów bzu, gorzałki, płukanie ust octem i unikanie surowych owoców i warzyw, ubieranie się ciepło i branie gorących kąpieli. Mimo środków ostrożności, na cholerę zachorowały w Poznaniu 864 osoby, z czego zmarło 521 osób, co stanowiło 2% ludności tego miasta. Zaraza wygasła w październiku 1831 roku.
Po raz kolejny cholera nawiedziła Poznań w 1837 roku i trwała od września do listopada. Zachorowało na nią 758 osób, z czego zmarło 350, a więc 1% mieszkańców miasta. Ogromne zasługi w zwalczaniu epidemii położyli lekarze: Karol Marcinkowski i Ludwik Gąsiorowski. Marcinkowski odsiadywał w tym czasie karę więzienia w Świdnicy za udział w powstaniu listopadowym, ale został zwolniony na prośbę magistratu Poznania i władz prowincji. Po wygaśnięciu zarazy, król Fryderyk Wilhelm III darował mu resztę kary. W 1848 roku, otwarto uroczyście w Poznaniu linię kolejową Szczecin – Poznań. Magistrat zlekceważył doniesienia o pojawieniu się cholery w Szczecinie i zezwolił na przyjazd do Poznaniu 9 sierpnia, grupy szczecinian z ramach uroczystości związanych z otwarciem trasy. Następnego dnia grupa poznaniaków udała się do Szczecina z rewizytą. Jedna z kobiet wracających ze Szczecina, była pierwszą ofiarą tej choroby w Poznaniu. W tym samym czasie, pewien młynarz z Wronek, w których również panowała epidemia, zatrzymał się na Jeżycach, jak się wkrótce okazało, on również przywiózł ze sobą cholerę. Wkrótce więc zaraza opanowała Poznań i Jeżyce. Zachorowało na nią aż 2400 osób, a zmarło 1008, czyli 2,25% mieszkańców miasta i przedmieść.
Zaledwie 4 lata później, w 1852 roku, cholera po raz kolejny zebrała krwawe żniwo w Poznaniu. Trwała od lipca do września i pochłonęła 1556 ofiar (2751 osób zachorowało). Stanowiło to aż 3,6% ludności, a główne ognisko epidemii znajdowało się na Rybakach. Kolejne fale epidemii cholery wiązały się z wojnami, jakie prowadziły Prusy przeciwko Danii, Austrii i Francji, w latach 1864 – 71. Prowincja Poznańska była terenem licznych przemarszów wojsk oraz miejscem, gdzie lokowano obozy jenieckie. Zarówno żołnierze, jak i jeńcy, przynieśli ze sobą cholerę. Najgorzej było w 1866 roku, kiedy to zaraza pochłonęła 1537 ofiar (3,2% mieszkańców). Opiekę nad chorymi sprawowały głównie organizacje charytatywne, a zwłaszcza Towarzystwo św. Wincentego à Paulo. Chorych odwiedzał zaś, śpiesząc z pociechą duchową, arcybiskup Mieczysław Halka-Ledóchowski. Po raz ostatni cholera nawiedziła Poznań w 1873 roku i choć trwała pół roku, od lipca, do grudnia, zmarło na nią zaledwie 60 osób. Wiązało się to z poprawą stanu sanitarnego miasta i funkcjonowaniem nowoczesnych wodociągów.
W ciągu zaledwie jednego stulecia, Poznań był świadkiem nieprawdopodobnego postępu w dziedzinie medycyny i higieny. Poznaniacy zaczęli zwracać większą uwagę na higienę osobistą, dietę i zdobywali coraz większą wiedzę w dziedzinie ochrony zdrowia. Powstały nowoczesne szpitale i poprawiono stan sanitarny miasta. Co prawda, epidemia cholery nawiedzała regularnie miasto i wywoływała grozę, ale liczba ofiar była wielokrotnie niższa, w porównaniu z zarazami w poprzednich stuleciach.
Źródło:
Dzieje Poznania w latach 1793 – 1945, praca zbiorowa pod redakcją J. Topolskiego i L. Trzeciakowskiego, Warszawa – Poznań 1994.
M. i L. Trzeciakowscy, W dziewiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815 – 1914, Poznań 1982.