WEHIKUŁ CZASU, CZYLI POZNAŃ A.D. 1700, CZĘŚĆ II
Zapraszam na drugą część relacji z podróży wehikułem czasu do Poznania w roku 1700.
Po rozmowie z wojewodą Leszczyńskim, przyszłym królem Polski, udałem się na zwiedzanie miasta. Muszę przyznać, że Poznań wyglądał lepiej, niż się spodziewałem. Z lektur wynikało, że miasto znajdowało się w kryzysie i było biedne. Tymczasem stolica Wielkopolski wyglądała całkiem nieźle. Nie było to już co prawda tak wielkie, i ruchliwe miasto, jakie zwiedzałem pięćdziesiąt lat wcześniej, ale kamienice, przynajmniej te przyrynkowe, prezentowały się okazale. Miasto było zadbane, mieszczanie ubrani bogato i nie brakowało przyjezdnych, choć nie było już ich tu tak wielu, jak kilkadziesiąt lat wcześniej. Rok przed moją wizytą, miasto nawiedziła powódź, ale nie widać już było śladu po niej.
Kapitan Vogel
Podczas spaceru, spotkałem człowieka ubranego w mundur. Początkowo wziąłem go po prostu za oficera wojsk polskich lub saskich, ale okazał się dowódcą milicji miejskiej, nazwiskiem Jan Vogel. Zgodził się poświęcić mi kilka słów, tym bardziej, że obiecałem postawić mu wino…
Muszkieter z pocz. XVIII w., źródło: wikimedia
Jan Vogel: Dziwne, że pytacie mnie panie o przysposobienie Poznania do obrony. Mury po ostatniej szwedzkiej wojnie, naprawione, bramy mocne, a fosa głęboka. Dział mamy czterdzieści i osiem, a prochu pod dostatkiem. Muszkietów też w arsenale nie brakuje, żołnierzy jeno niewielu. Mam pod sobą ledwie sześćdziesięciu chłopa, aleć mieszczanie i szlachta też do obrony miasta nadają się, a w razie potrzeby przecie wojska koronne są, a toż i saskich nie brakuje, tudzież szlachta swe prywatne poczty posiada, przeto miasto bezpiecznym jest. Któż nawet porywałby się na nas? Brandenburczycy więcej tym, co nad Renem się dzieje zajęci, Szwed daleko, a Tatarówi i Turków nigdy tu chyba nie było, przeto nie troskajcie się panie, Poznań bezpiecznym i spokojnym jest. Jeśli komu niedola grozi, to raczej nam, prostym żołnierzom. Miasto grosza skąpi, na samym żołdzie wyżyć trudno, przeto insze sposoby na pomnożenie majątku znaleźć potrzeba. Bywa, że kupiec bogaty do pilnowania towaru nas najmie, a to można jakiemuś wielmożnemu panu po nocy towarzyszyć, boć rabusie nie próżnują, a nocką o ich niecny zarobek, łacniej. Cóż się tak dziwicie panie, wszak żyć z czegoś trzeba. A teraz pożegnam was, bo sprawdzić muszę posterunki. Moim ludziom łacniej w karczmie siedzieć, nieźli po mieście chodzić i bram doglądać. Dzięki za wino, bywajcie zdrowi.
Wesoło rozmawiało się z panem Voglem, choć trudno podzielać jego optymizm, ale cóż, my mamy tę przewagę nad ludźmi żyjącymi w ówczesnym Poznaniu, że wiemy, co się wydarzy…
Jan Catenazzi
Następnym celem mojej podróży był kościół jezuitów, który właśnie kończono wznosić i ozdabiać. Chyba jestem w czepku urodzony, bo udało mi się poznać samego Giovanniego Catenazzi, genialnego architekta, którego liczne dzieła można podziwiać w Wielkopolsce. Tutaj zwano go po prostu Janem. Przebywał on w naszym kraju już blisko dwadzieścia lat i dobrze znał język polski. Przyjechał tu w ślad za ojcem Andrzejem i stryjem Jerzym. Wszyscy byli architektami i pochodzili z włoskojęzycznego kantonu szwajcarskiego, Ticino. Warto dodać, że z tego samego kantonu pochodził też Giovanni Battista di Quadro, twórca poznańskiego ratusza. Jan zdobył już sobie mocną pozycję w Wielkopolsce, gdyż zaprojektował m.in. farę w Lesznie, gdzie sprowadził go biskup łucki, Bogusław Leszczyński. Ponadto przejął od stryja pracę na kościołem cystersów w Przemęcie i wzniósł kościół parafialny w Białczu Starym koło Kościana. Następnie poznańscy jezuici polecili mu dokończyć pracę nad swym poznańskim kościołem. Zgodził się oderwać na chwilę od pracy i zamienić ze mną kilka słów.
Wnętrza poznańskiej Fary, źródło: wikimedia
Jan Catenazzi: Wiele czasu nie mam panie, ale chwilkę pogwarzyć możem. Wasz kraj pięknym jest, aleć i dziwnym nieco mi się wydaje. Sami zwiecie się Rzecząpospolitą, choć król nad wami panuje, którego sami obieracie. Wojsk niewiele u was widziałem aleć wiem, że cała szlachta do obrony kraju powołaną być może. Panowie możni sami swe wojska posiadają, ale wzdragają się na myśl samą, że król takoż wojskiem swym rozporządzać mógłby, boć boją się iże przeciw nim skierować je może i władzę swą wzmocnić. Widziałem ja mnogie zamki i dwory pańskie, przy których nawet dwory królewskie ubogimi wydawać się mogą. Każdy zasię pan hojnie sypnąć groszem rad jest, gdy chce nowy dwór sobie przysposobić, lubo kościół w dobrach swoich wznieść mu się spodoba, aleć kiedy dać trzeba pieniędzy na skarb krajowy, każdy z panów od razu wołać będzie, że zamach na wolności czyniony jest. To dla mnie obce sprawy, których w mych stronach próżno by szukać, mimo to, podoba mi się u was. Poznań jest grodem znacznym i pięknym, choć wstręty mię tu od cechu budowników spotkały, kiedy ojcowie jezuici polecili mi kościół św. Stanisława ukończyć. Proces mi wytoczono i po trybunałach ciągano, aleć szczęściem dalej mogę kościół ten budować, a i ojcowie chcą jeszcze bym im nowe kolegium wzniósł, boć stare za małe już się wydaje, a i sama budowla mocno do szwedzkiej okupacji ucierpiała, a już mi ojcowie cystersi z Obry, a siostry cysterki do Owińsk proszą co by kościoły ich przebudować. Kończyć muszę te rozmowy panie, boć robota pali. Robotników nawet na chwilę spuścić nie można i nawet na krok odejść. Żegnajcie panie!
Krawiec poznański
Cieszę się niezmiernie, że udało mi się porozmawiać z wybitnym architektem, jakim był bez wątpienie Jan Catenazzi. Ruszyłem dalej zwiedzać miasto. Podczas spaceru, postanowiłem wstąpić do okazałego warsztatu, jak się okazało, należał on do mistrza Stanisława Gałązki, krawca. On również, mimo nawału pracy, zgodził się ze mną porozmawiać.
Krawiec, pocz. XVIII w., źródło: wikimedia
Mistrz Głązka: Słyszeliście zapewne panie, że miasto nasze biedne, a to kupcy małe zyski mają, a to wsie zrujnowane, a to szlachta po mieście się panoszy, podatków nie płacąc, wszystko to prawda, aleć powiem wam też, iż ja na brak roboty narzekać nie mogę. Każdy znaczniejszy obywatel poznański, rajca, kupiec, medyk i insi, teraz jako szlachcic wyglądać chce. Każdy przeto szyć na się chce kontusze i żupany bogate, a to na modłę francuską li niemiecką stroją się, a to karoce okazałe zamawiają, a żony ich pachnidła i barwiczki kupują, byle do szlachty upodobnić się. Ja zasię na tym korzystam, boć fach już taki posiadam i te stroje bogate im sporządzam. Majątek u nich niewielki, aleć pokazać się muszą, przeto nieraz wszystko u Żydów zastawiają, byle tylko na ochędóstwo starczyło. Nie raz szlachcic takiego lubo owego kupca „panem bratem” nazwał, a kiedy prawda wyszła na jaw, już do szabli się brał i na łotrostwo „przeklętych łyków” złorzeczył. Tak więc widzicie panie, jakie to czasy mamy, że jedni w dostatki opływają, a innym bieda w oczy zagląda. Ja chwalić Boga, skarżyć się nie mogę, byleby wojny, zarazy i powodzie nas omijały. Żegnajcie panie, bo na mnie już pora. Bywajcie zdrowi!
Kapelmistrz Ambroży
Po miłej pogawędce z mistrzem Stanisławem, postanowiłem przyjrzeć się kulturze muzycznej Poznania. Doszły mnie bowiem słuchy o działającej tu od 1668 r. kapeli przy kolegiacie św. Marii Magdaleny, czyli starej farze. Postanowiłem przysłuchać się ich grze, mając nadzieję, że uda mi się porozmawiać z jednym z muzyków. I tym razem szczęście mi dopisało, bo akurat kapela ćwiczyła w kościele. Kiedy kapelmistrz zarządził przerwę, podszedłem do niego i poprosiłem o chwilę rozmowy. Początkowo był dość zaskoczony, ale zgodził się. Dodam, że kapelmistrz zwał się Ambroży Pacek. Oddajmy mu głos.
Barokowe skrzypce, źródło: wikimedia
Ambroży Pacek: Ogromniem rad wielmożny panie, że nasze muzykowanie przypadło wam do gustu. Pracy mamy dużo, wszak w każde ważne święta musim grać nowe utwory, tego życzą sobie wierni i księża kanonicy. Na wszystkie święta muszę wygotować nową kantatę, boć nie tylko nad kapelą mam baczenie, ale i komponować muszę. Powiem wam jednak panie, że nie wszystkie nowe twory spod mej ręki wyszły, dużo z nich, insi muzykanci tworzą i nuty przedają, a ja jeno je kupuję, lubo z zagranicznych krajów kupcy nasi sprowadzają je dla mnie. Czasem zasię grywamy na świeckich świętach, alboć kiedy bogaty jaki obywatel wesele córce swej chce sprawić, tedy nas opłaca i grywamy. Książa wszelko krzywo na to patrzą, aleć nie zabraniają, boć przecie z czegoś żyć trzeba, a sami niewiele nam płacą, tak po prawdzie wam zdradzę. Mówią, że dla chwały Bożej muzykujemy i świecką muzykę mogą kapele dworskie lubo wędrowni muzykanci wykonywać, nie zaś kościelne kapele, którym św. Cecylia patronuje. Aleć, kiedy biskup nasz ucztę jakowąś dla znacznych gości wyprawia, to księża sami nas posyłają, aby im grą owe uczty umilać i wierzajcie mi panie, nie pieśni nabożne my tam śpiewamy. No, ale dłużej z wami gadać nie sposób, boć musim nową kantatę próbować, a ona coś muzykantom moim nie idzie, tedy bywajcie i niech was św. Cecylia prowadzi. Bóg z wami!
Cóż, jak widać, nawet muzycy kościelni w tamtych czasach nie byli zbyt dobrze opłacani. Właściwie, nawet najlepsi muzycy i kompozytorzy, aby zarobić na życie, musieli mieć albo możnych mecenasów, albo pisać na zamówienie. Samodzielny i niezależny od nikogo artysta, to dopiero pieśń przyszłości.
Plotki i ploteczki
Pora powoli żegnać się z Poznaniem, ale zanim to zrobię, opowiem Wam coś jeszcze. Kiedy odpoczywałem w jednej z karczm, usłyszałem głośną rozmowę dwóch szlachciców, którzy komentowali najnowsze plotki. A to, że król August II zakończył romans z piękną Szwedką Aurorą von Königsmarck i ma już nową kochankę, austriacką arystokratkę, Anną Estrele, choć podobno król ma o wiele więcej przelotnych romansów i niemałą gromadkę nieślubnych dzieci. Słyszano też podobno, że gdy spotkał się przed dwoma laty z moskiewskim carem Piotrem I w Rawie Ruskiej, omówić plany wojny ze Szwecją, to tak się popili, że już jeden nie pamięta, co obiecał drugiemu. Król ponoć należy do najsilniejszych monarchów w Europie. Rozmawiający prześcigali się w wymienianiu jego dokonań na tym polu, mówiąc, że król podkowy łamie, talerze metalowe zgina i monety przełamuje na pół. August lubuje się nie tylko w pięknych kobietach, ale i w luksusie i marzy mu się wojenna sława. Aby mieć środki na to wszystko, trzyma w zamkach alchemików, żeby odkryli wreszcie metodę zamiany ołowiu w złoto.
Wiele jeszcze podobnych plotek usłyszałem, ale szkoda czasu na wymienianie ich wszystkich. Świadczy to jedynie o tym, że Poznań nie leżał na peryferiach Europy, i że jego mieszkańcy mieli dostęp do najnowszych wieści z szerokiego świata. Pora było już pożegnać Poznań i poznaniaków z ich wielkimi i małymi problemami. Póki co, miasto było spokojne i mało kto przeczuwał, że za trzy lata znajdzie się w samym centrum wojny północnej…
Kilka słów wyjaśnienia
Z przedstawionych powyżej relacji z rozmów z pięcioma osobami, tylko dwoje z nich są postaciami historycznymi, a mianowicie: Stanisław Leszczyński i Giovanni Catenazzi. Pozostałych bohaterów, zmyśliłem, co wcale nie oznacza, że podobne osoby w Poznaniu w roku 1700 nie żyły i nie miały podobnych problemów i zapatrywań na życie.