Ukraina po wyborach. Jestem umiarkowanym pesymistą...
Tym pesymizmem napawa mnie choćby jedna, wieloznaczna wypowiedź prezydenta - elekta. Zaraz po wyborze powiedział on mianowicie tak: "Póki jeszcze nie jestem prezydentem, mogę powiedzieć jako obywatel Ukrainy wszystkim krajom byłego ZSRR: popatrzcie na nas – wszystko jest możliwe"
Wczoraj rozstrzygnęły się wybory prezydenckie na Ukrainie. Miażdżącą przewagą wygrał je aktor Wołodymyr Żełenski. Ponieważ przez ostatnie trzy lata często bywałem na Ukrainie, wynik tych wyborów skłania mnie do kilku refleksji. A więc po kolei: Po pierwsze. Nowy prezydent jest sporą niewiadomą. Niewiele wiemy, o jego poglądach, o pomysłach na ukraińską przyszłość. W pewnym sensie – choć brzmi to paradoksalnie - wraz z jego wyborem, nie wydarzyło się nic tak naprawdę zaskakującego. Żeby to zilustrować odniosę się do polskiej sceny politycznej. Otóż na naszej scenie politycznej, co i rusz, pojawiają się przedsięwzięcia, będąca owocem dość ślepego buntu. To znaczy, żeby być precyzyjnym, nie one same są owocem ślepego buntu, ale ich wyborczy wynik. Tak było kiedyś Samoobroną, tak było z Ruchem Palikota i tak - w pewnym sensie - jest z Kukiz15. Wyborcy polscy po prostu, w każdych wyborach szukają jakiegoś kija, którym można by było obić klasę polityczną. Zwykle w Polsce są to przedsięwzięcia na jedną kadencję. Zresztą jeśli by założyć, że po prostu na Ukrainie dzieją się podobne procesy, jakie w Polsce działy się 30 lat temu, to po prostu prezydent Wołodymyr Żełenski jest objawem tego samego zjawiska, które w Polsce zaowocowało porażką Tadeusza Mazowieckiego ze Stanem Tymińskim i powrót postkomunistów do władzy w roku 1993.
Tyle tylko, że po przejściu do drugiej tury Tymińskiego wszyscy solidarnie skupili się w ogóle na Wałęsy a zwycięskie w 1993 późniejsze SLD kontynuowało - z sukcesem – polski, prozachodni kurs. W tym sensie dzisiejsza sytuacja Ukrainy, biorąc pod uwagę gorszą sytuację gospodarczą niż nasza ówczesna i trwającą wojnę dało temu samemu efektowi jeszcze większą siłę niż wtedy u nas w Polsce. Tak to widzę. Po drugie. Dlaczego jestem umiarkowanym pesymistą? Otóż tym pesymizmem napawa mnie choćby jedna, wieloznaczna wypowiedź prezydenta elekta. Zaraz po wyborze powiedział on mianowicie tak: "Póki jeszcze nie jestem prezydentem, mogę powiedzieć jako obywatel Ukrainy wszystkim krajom byłego ZSRR: popatrzcie na nas – wszystko jest możliwe".
Tę wypowiedź można oczywiście wielorako interpretować. Ale czy można ją interpretować jako zachętę krajów byłego ZSRR do pójścia drogą prozachodnią? Szczerze wątpię. Przecież Ukraina już na tej drodze jest. Jest na niej Gruzja. Symptomem jakich zmian dla krajów byłego ZSRR jest więc wynik wyborów na Ukrainie? Prezydent-elekt zastrzega się tutaj, że mówi jakby prywatnie. Że mówi od serca. Czy więc z tego serca nie płynie jakaś tęsknota do odbudowy, w różnej formie, jednego obszaru pod rosyjskim przywództwem? Jeśli miałbym napisać ku jakiej interpretacji się skłaniam, to właśnie do takiej. Dlaczego? Otóż nowy prezydent pochodzi ze wschodniej Ukrainy. Z Krzywego Rogu. Byłem w tym mieście w kwietniu zeszłego roku. Jakie mam wrażenia? Otóż kulturowo jest to po prostu Rosja. Wszyscy tam mówią po rosyjsku, wszyscy oglądają rosyjskojęzyczne kanały telewizyjne, a na pytanie kim się czuję, stwierdzają, iż nie potrafią odpowiedzieć. Kiedy jednak zadaje się pytanie pomocnicze - to jaka literatura, jakie kino jest im bliższe - bez wahania odpowiadają, że rosyjskie. Nie mam tam otwarcie formułowanej chęci do przyłączenia się do Rosji, ale jest też wyraźna niechęć do obywateli zachodniej Ukrainy. A na pewno jest brak identyfikacji z zachodnią częścią kraju. Czy więc nowy prezydent wypowiada w tym zdaniu jakąś ukrytą tęsknotę do bliższych związków z Rosją? Moim zdaniem może tak być. Po trzecie. Oczywiście. Nie można powiedzieć, że prezydent Poroszenko przez pięć lat nie zrobił nic. Choćby utrzymanie jedności kraju w dobie konfliktu zbrojnego, rozbudowanie armii, uzyskanie autokefalii dla Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, czy ruch bezwizowy dla obywateli Ukrainy.
To są realne sukcesy. Sukcesy jednak na razie nie dotykalne, nie namacalne, które będą owocować dopiero na dłuższą metę. A jak wygląda szara rzeczywistość? Posłużę się tu cytatami z rozmów z dwoma polskimi dyplomatami, z którymi na przestrzeni tych trzech lat rozmawiałem. Pytam pierwszego: I co? Zmienia się coś ekonomicznie na Ukrainie? Kraj się rozwija? Jeśli coś tu się rozwija, to z całą pewnością liczba sklepów z czekoladą prezydenta Poroszenki - odpowiada uszczypliwie. Długo jeszcze będzie trwała ta wojna? - pytam kolejnego. Oczywiście że długo - odpowiada. Bo ona wszystkim jest na rękę, a najbardziej tym, którzy dzisiaj na Ukrainie rządzą, bo wojną można uzasadniać brak jakichkolwiek poważniejszych reform, i dlatego ci, którzy rządzą Ukrainą będą tę wojny podtrzymywać. O korupcji i innych standardowych ukraińskich bolączkach nie będę tutaj mówił bo są to oczywistości. Po trzecie. Skoro więc podejrzewam, że Zełenski może być ostatecznie prorosyjski, to czy to oznacza to, że wszystko stracone? Nie. Bo reforma samorządowa, także przy naszej, spontanicznej, eksperckiej pomocy – szkoda, że bez efektywnej, rządowej koordynacji – za to przy profesjonalnej pracy naszych NGOsów, jak choćby dzięki działaniom fundacji Edukacja dla Demokracji, ale też wielu polskim samorządom, będących partnerami dla ukraińskich pionierów w tej dziedzinie, jednak trwa. Dlatego, że to za kadencji Petra Poroszenki, Ukraińcy uzyskali możliwość bezwizowego wyjazdu do Unii Europejskiej. Dla nas wydają się to oczywistości. Ale dla nich jest to coś nie do przecenienia. Przez te trzy lata, w mediach społecznościowych mam naprawdę sporą grupę znajomych Ukraińców i co chwilę ich od tego momentu widzę, a to w Paryżu, a to w Wiedniu, a to w Rzymie. Oni jeżdżą. Widzę jak wygląda świat. I będą chcieli ten świat zaprowadzić u siebie. A więc Żełenski - w pesymistycznym wariancie – może oznaczać zwiększenie się wpływów rosyjskich, ale też trzeba sobie jasno powiedzieć, że prostego powrotu do czasów Janukowycza po prostu nie ma. Bo każda próba takiego postępowania spotkałaby się moim zdaniem z jeszcze większym wybuchem społecznym niż ostatni Euromajdan. Po czwarte. Co w tej sytuacji powinna robić Polska? Można by wiele o tym mówić, a te działania powinny być wielopłaszczyznowy. Ale powiem tutaj o trzech pomysłach. Pomysł pierwszy, o którym usłyszałem od mojego znajomego, konsula honorowego Ukrainy w Poznaniu, Witolda Horowskiego. Otóż powiedział mi ostatnio, że każdy obywatel dawnej Brytyjskiej Wspólnoty Narodów ma liczne ułatwienia, gdy chce studiować na brytyjskich wyższych uczelniach. Dlaczego?
Bo w imię spłaty dawnego, kolonialnego długu, Brytyjczycy uważają że to się po prostu obywatelom, na przykład Indii, należy. A gdyby zaczęła o tym myśleć Polska.? Po pierwsze byłaby to spłata pewnego długu moralnego, ale jakie korzyści dla polskich uczelni?!!! Jakie wzmocnienie polsko - ukraińskich relacji?!!! Po drugie: rządowe, sensownie skoordynowane dzielenie się naszym doświadczeniem samorządowym z raczkującymi samorządami ukraińskimi. Ta ich reforma idzie mozolnie, ciężko, ale my musimy zrobić wszystko, żeby ona szczęśliwie dobiegła do końca. Ja to staram się robić na swoją skromną skalę, zainicjowałem 3 samorządowe współprace polsko - ukraińskie w moim okręgu wyborczym. Może warto, aby ktoś centralnie skoordynował takie działania, dał im nowy impuls, przekazał na to pewne środki? I kwestia trzecia. Kwestia Wołyńska. Co roku w Senacie, w lipcu, uchwalana jest kolejna uchwała rocznicową. Przy tej okazji odbywa się wielogodzinny pokaz polskiej martyrologii ze strony moich kolegów senatorów. Ja już nie mówię, że nikt się nawet nie zająknie, że pod koniec lat trzydziestych, w ramach nękania Ukraińców, sanacyjne władze rozebrały na terenach dawnej II Rzeczpospolitej ponad 120 ukraińskich cerkwi. Ja nie mówię, że mordy, że ludobójstwo na Polakach są tu czymś symetrycznym do tych działań, ale też nie można stwarzać wrażenie, że Polacy w tych relacjach byli zawsze aniołami, a Ukraińcy wyłącznie agresorami. Skądeś się przecież ta agresja w nich wzięła. Ale to wątek poboczny. Chodzi mi o coś innego. Chodzi mi o to, że z tych uchwał, poza klasycznym, polskim zamiłowaniem do martyrologii, nic sensownego nie wynika. A może warto by, skoro rząd ma tyle pieniędzy na emerytury +, krowy +, świnie + znaleźć na przykład 100 milionów zł na program Wołyń +? I z tych środków ufundować kilkaset stypendiów dla młodych, ukraińskich naukowców, w ramach których, na polskich uczelniach prowadziliby oni obiektywne badania – obiektywne, to znaczy i takie, które będą zawierały także bolesna prawdę, o negatywnym polskim wkładzie w te relacje – dotyczące relacji polsko - ukraińskich i Rzezi Wołyńskiej? Może się kiedyś tego doczekam.
Ale do tego trzeba mieć trochę szerszą wizję, niż proste zapewnienie sobie zwycięstwa wyborczego przy pomocy rozdawania publicznych pieniędzy. Na razie zaś, ze wszystkich tych względów, patrzę na wybór nowego ukraińskiego prezydenta z umiarkowanym pesymizmem…
Tu polityka zaczyna swój dzień: www.300polityka.pl
Poznań 2.0 – najważniejsi w jednym miejscu – bo informacja nie musi być nudna http://miastopoznaj.pl/
Wielkopolski Portal Osób Niepełnosprawnych – www.pion.pl
www.facebook.com/flibicki