CZY PRZYNALEŻNOŚĆ DO PARTII JESZCZE SIĘ LICZY?
W ostatnich dniach mieliśmy wysyp politycznych migracji. To aż prosi żeby postawić pytanie: czy chodzi o władzę, miasto, a może po prostu ambicję?
Przykładów będzie kilka: Joanna Jaśkowiak, Tomasz Lipiński, Bartosz Kaczmarek, Ewa Zawieja – to wszystko osoby, które startują z innych komitetów wyborczych niż pierwotnie deklarowali lub z innych niż partia, do której należą. A takich osób można by znaleźć jeszcze parę. Co powoduje, że porzucają oni w zasadzie tuż przed wyborami swoje partie czy otoczenie polityczne?
Aż się prosi, żeby powiedzieć – bo mają ciąg na władzę. Bo – dajmy na to radny Lipiński – nie był w stanie zaakceptować skreślenia z list PO, więc startuje z komitetu Jarosława Pucka (nomen omen, wcześniej też działacza Platformy Obywatelskiej). Jedni powiedzą – a ciągnie do władzy. Inni nawet ostrzej – do koryta – mimo że do Rady Miasta dla pieniędzy się nie startuje. Tymczasem sprawa wcale nie jest taka jednoznaczna.
Spora część tych osób ma swoich zwolenników. Mieszkańców, którym pomogli, których sprawy rozwiązali, którzy czują, że są to ich reprezentanci. Jestem przekonany, że przywołany radny Lipiński zrobi dobry wynik w swoim okręgu, bo ludzie na niego zagłosują niezależnie na jakiej liście się znajdzie (no może gdyby był na listach PiS…;)). Może więc i wśród części z tych osób dominuje chęć zdobycia/utrzymania posady radnego za wszelką cenę. Ale mogą to zrobić tylko przy poparciu mieszkańców, którzy w ten sposób pozytywnie ocenią ich pracę czy zaangażowanie.
I tutaj dochodzimy do sedna. Wybory samorządowe charakteryzują się tym, że bardziej niż w parlamentarnych głosujemy na ludzi, których znamy, którzy robią coś dla miasta czy naszej bezpośredniej okolicy. Nie można nikomu więc odmówić prawa startu. Czasem może być tak, że wystartuje z innego komitetu, bo tak uda mu się znaleźć na listach czy być na lepszym miejscu. Każdy musi to indywidualnie rozważyć.
A efekt tej decyzji i tak ocenią wkrótce wyborcy.