POLITYCY, ODPIE….CIE SIĘ OD PROTESTUJĄCYCH!
Ostatnie protesty mające miejsce w wielu miejscach kraju wywoływały i wywołują wciąż potężne emocje – tak potężne, jak i skrajne. A skoro coś wywołuje emocje i porusza tłumy, to zawsze jest też i kuszące dla polityków. Niestety!
Wprowadzane przez PiS zmiany w sądownictwie spotkały się z dużym oporem społecznym. W wielu większych i mniejszych miastach Polski ludzie wyszli na ulicę. Poznań, wśród protestujących miast, należał do frekwencyjnych liderów. Były one tak duże, że aby pomieścić wszystkich manifestujących, organizatorzy musieli zmienić miejsce spotkań z pl. Wolności na park Mickiewicza i później na park Kasprowicza.
Protesty bez partii
Duże protesty miały miejsce również w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i Gdańsku. Protestujący opowiadali się przeciwko zmianom w sądownictwie i przeciwko ograniczaniu wolności. Jednocześnie opowiadali się za wolnymi sądami, brakiem ingerencji polityków w funkcjonowanie sądownictwa i silnym trójpodziałem władz. W związku z tym protestowali również przeciwko PiS-owi i jego planom. Przeciwko pomysłom partii. A nie za jakąś partią.
Protestujący domagali się oczywiście zjednoczenia opozycji, ale politycy wcale nie byli najchętniej widzianymi osobami na manifestacjach. W wielu miastach, w tym w Poznaniu, politycy nie byli w ogóle dopuszczani do głosu podczas protestów. I to właśnie była siła manifestacji. Nie były to protesty partyjne, co więcej ich uczestnicy byli proszeni o nieprzynoszenie flag i emblematów poszczególnych ugrupowań.
Przeciwko PiS
Na manifestacjach oczywiście pojawiały się antyrządowe hasła. Było to w pełni naturalne, skoro protestujący wyszli na ulice przeciwko zmianom zaproponowanym przez PiS, to musiały pojawić się hasła zarówno przeciwko rządowi, jak i przeciwko partii rządzącej. W ramach odpowiedzi politycy PiS, niepochlebnie wypowiadali się o manifestujących.
Wśród tych określeń najdelikatniejsze mówiło o „spacerowiczach”, ale to był miły wyjątek. Zdecydowanie częściej zwolennicy rządu mówili o: „bolszewickich upiorach”, „ubeckich wdowach” czy „zdrajcach”. Jakby nie zauważając, że zwracają się w kierunku, tak umiłowanego przez siebie, suwerena.
Nie za PO, Nowoczesną, PSL czy lewicą
W zupełnie innym tonie, co oczywiste, o manifestacjach wypowiadali się politycy opozycji. Bardzo chętnie i entuzjastycznie chwalili oni tych, którzy protestowali (czyli w języku PiS spacerowali) w miastach całej Polski. Ale gdy polityczni liderzy pojawiali się na scenie wcale nie byli tak entuzjastycznie witani przez tłum.
Jak na dłoni było to widać podczas ubiegłotygodniowego protestu w Warszawie, kiedy to Kamila Gasiuk-Pihowicz i Borys Budka dostali o wiele większe brawa, niż Ryszard Petru i Grzegorz Schetyna. Wniosek? Protestujący nie przyszli słuchać kazań i wizji partyjnych liderów, ale po prostu docenili tych, którzy przez wiele miesięcy swoją systematyczną, ciężką pracą i ostrymi, merytorycznymi debatami zdobyli szacunek ludzi.
Kuszący kąsek
Siłą protestów było właśnie to, że politycy byli w cieniu. Na scenach najczęściej pojawiali się prawnicy, działacze społeczni oraz aktorzy odczytujący Konstytucje. Po podwójnym wecie Andrzeja Dudy i podpisie pod ustawą o ustroju sądów powszechnych protesty zaczęły tracić na sile.
W wielu miastach zaprzestano ich organizowania, w innych powoli dogasają. To naturalne, skoro były one organizowane pod hasłem „3 x weto”, to po prostu straciły rację bytu. I co dalej? No właśnie, to jest teraz najważniejsze pytanie. Jak utrzymać mobilizację wśród protestujących? Tym bardziej, że PiS mówi wprost, że reformy nie odpuści i do procedowania ustaw dotyczących KRS i Sądu Najwyższego wróci jesienią. Jak było widać presja ma sens i tłumy manifestujących musiały, chociaż nie przyznają tego wprost, robić wrażenie na politykach PiS.
Nie upartyjniajcie protestów
Tłum zawsze jest kuszący dla polityków i zawsze będą oni pragnąć wkupić się w jego łaski. Dodatkowo będą oni starali się politycznie wykorzystać jego potencjał. Tak było, jest i będzie. I to niezależnie od partii (jej nazwę można sobie tutaj wstawić dowolnie).
Ostatnio jeden ze znanych opozycyjnych polityków poszedł jednak za daleko i tłumacząc co teraz powinno się stać z protestami, publicznie zaproponował, aby protestujący masowo zapisywali się do reprezentowanego przez posła dużego ugrupowania. Zdaniem polityka (nie tylko tego jednego) miałoby to zapewnić lepsze zdolności mobilizacyjne protestujących wtedy, kiedy znów zajdzie taka potrzeba.
Niczego nie rozumiecie
Politycy wciąż nie rozumieją (i nie chcą zrozumieć) tego, że tak duże tłumy w wielu miastach były możliwe tylko dzięki temu, że nie były to zgromadzenia partyjne. W protestach uczestniczyło wiele osób, które po prostu chciały zamanifestować swój sprzeciw wobec, ich zdaniem, złych zmian. Nie manifestowali i nie chcieli manifestować tam pod flagą jednej czy drugiej partii. Próba wtłoczenia tysięcy ludzi w barwy partyjne jest najgorszym, co może się zdarzyć protestującym.
Jest to najlepszy sposób na demobilizację tłumów, czyli osiągnięcie dokładnie czegoś odwrotnego w stosunku do założeń opozycji i protestujących. Dlatego, szanowni politycy (zarówno jednej, jak i drugiej strony), odp…cie się od protestujących!