NOWOCZESNY REKTOR
Jest liderem i wizjonerem, wskazuje priorytety i najważniejsze cele uczelni. Naukowcy, studenci i pracownicy mają pewność, że został rektorem, bo był najlepszym kandydatem. Ktoś z Państwa zna takiego rektora? No właśnie, w Polsce takich brakuje. Dlaczego?
Mówiąc krótko i bez owijania w bawełnę – bo rektorami nie zostają najlepsi kandydaci, ale ci, których wybrała komisja konkursowa. Czyli przedstawiciele senatu uczelni. Czyli koledzy profesorowie. Nietrudno zgadnąć, czyje interesy reprezentuje taki rektor. Studentów? Młodych naukowców? Uczelni? Nie sądzę.
I żeby było jasne – nie jest problemem to, że profesor zostaje rektorem. W Stanach to powszechna praktyka i nie ma z tym problemu. Przecież uczelnią na co dzień zarządzać może sprawny kanclerz. Za to rektor powinien być jak prezes firmy – mieć wizje i wiedzieć, jak ją zrealizować.Wiem, jak to może działać, bo byłam kanclerzem poznańskiej uczelni Collegium Da Vinci.
Jak więc sprawić, by polskie uczelnie były dobrze prowadzone? Może dobrym pomysłem byłoby oddanie władzy na uczelniach radom powierniczym? Za takim rozwiązaniem opowiada się m.in. profesor Leszek Pacholski, były rektor Uniwerystetu Wrocławskiego: Jestem zwolennikiem tego rozwiązania. Znalezienie dobrego mechanizmu powoływania takich rad i określania misji uczelni jest najważniejszym problemem szkolnictwa wyższego na najbliższe lata. Są dobre przykłady, jak takie rady powoływać, niestety brakuje dobrych kandydatów na członków – osób niezależnych, rozumiejących działanie dużych instytucji, wyzwania dzisiejszego świata oraz specyfikę badań naukowych i szkolnictwa wyższego.
Wyzwania dzisiejszego świata. No właśnie... Spójrzmy, kto może zostać rektorem. Według przepisów do konkursu na rektora może przystąpić nauczyciel akademicki, który w roku przeprowadzania konkursu nie ukończył sześćdziesiątego siódmego roku życia, a w przypadku osób posiadających tytuł profesora – siedemdziesiątego roku życia. Czyli jest to bardziej nagroda za zasługi, ukoronowanie kariery niż wybór kandydata, który będzie robił wszystko, by podnieść prestiż uczelni.
Profesor Pacholski wskazuje na jeszcze jeden problem. Trzeba zmienić sposób zatrudniania pracowników naukowych. W dobrych uczelniach profesor powinien być liderem, prowadzącym badania na dobrym światowym poziomie i kształcącym pracujących pod jego kierunkiem post-doków, doktorantów i magistrantów, którzy potem rozjadą się po świecie. Uczelnia, zatrudniając młodego uczonego po doktoracie, prawie nigdy nie wie, czy jest on kandydatem na lidera. Potem przy kolejnych ocenach oraz awansach sprawdza, czy naukowiec systematycznie coś produkuje, i nikt nigdy nie zadaje pytania, czy zdobył on kompetencje lidera. W końcu ten uczony zostaje profesorem mimo braku kwalifikacji do kierowania grupą. Aby tego uniknąć, trzeba oddzielić etaty czasowe (post-doków) od etatów potencjalnie stałych (tenuretrack).
Jest jeszcze inny ciekawy aspekt związany z kwestią wyborów rektora. A co gdyby wybory na to stanowisko były bezpośrednie i powszechne? Gdyby o wyborze rektora decydowali również wszyscy studenci, a nie jak dotychczas ich zrzeszenia poprzez prawo do kilku głosów elektorskich. Dodam, że prawodawstwo polskie daje taką możliwość - wystarczy, że zmianie ulegnie statut danej uczelni. Tylko czy stać je na takie otwarcie? Czy stać się na większe uspołecznienie procesu decyzyjnego? Czy wolą jednak podchody i układanki we własnym gronie? Na pewno o tej uczelni, która zdecydowałaby się na taki krok byłoby w kraju głośno.
A póki co mamy dwie polskie uczelnie na liście 500 najlepszych uczelni świata (ARWU, czyli tzw. ranking sznghajski). Są to Uniwersytety Warszawski i Jagielloński. W 2015 roku były w czwartej setce, czyli między miejscem 301 a 400. W 2016 spadły do 5 setki. Gdzie będą w tym roku?