KSIĄDZ KACZKOWSKI I TARGOWICA
W tym sensie ksiądz Kaczkowski był i byłby pewnie bliżej papieża Franciszka, którego pewnie też bardziej interesuje chrzest, jako taki. Bliższy jego brakowi zainteresowania państwowotwórczą rolą polskiego chrztu i jego – o zgrozo – zapewne kompletnej ignorancji – w kwestii Targowicy, która dziś znów zagraża Polsce…
Dziś zmarł ksiądz Jan Kaczkowski. Młody, charyzmatyczny kapłan. Miał 39 lat. Nigdy go nie spotkałem. Nie słyszałem na żywo. A mimo to – chyba jak wiele osób, które nigdy go nie spotkało – odczuwam żal. Jakąś stratę. Stratę, zapełnianą jedynie nadzieją, że widocznie tam, w niebie, miał wiele ważniejszych rzeczy do zrobienia. Ważniejszych niż hospicjum w Pucku i nieszablonowa, nowoczesna ewangelizacja. Taka na pełnej petardzie. Czym śp. Ksiądz Jan urzekał mnie? Chyba trzema rzeczami.
Po pierwsze był otwarty. Korzystał z każdego zaproszenia. I z równą otwartością udzielał wywiadu Gazecie Wyborczej, Tomaszowi Lisowi, odwiedzał grupę wiernych w Łodzi i katolickich tradycjonalistów w Licheniu. I wszędzie był tak samo ciepło przyjmowany. Tak samo uważnie słuchany. Tak samo urzekał…
Po drugie. Był ortodoksyjny. Tu jego nogi stały na twardym gruncie. To bardzo ważne. Niełatwe. I rzadko spotykane. Bo – jakże często – w kościelnej rzeczywistości, otwartości towarzyszy stąpanie po naciągniętych – jakby to pewnie powiedział ksiądz Jan „na maksa” – granicach katolickiej ortodoksji? Stąpanie takie, które zewnętrznym obserwatorom każe postawić pytanie czy ta otwartość nie jest już tejże ortodoksji porzuceniem. I odwrotnie. Jakże często, owa troska o wierność prawdzie łączy się z zamknięciem na świat. Na ludzi, którym winniśmy – w przyjaznej formie - tę prawdę przekazywać. Krótko mówiąc: trudno i rzadko udaje się czynić prawdę w miłości. Ksiądz Kaczkowski to potrafił. Wreszcie po trzecie. Jego przekaz miał wymiar uniwersalny. Powszechny. To też w naszym Kościele nieczęste. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej kilkakrotnie powtórzył: najważniejsze jest zbawienie. A oprócz tego mówił o śmierci, cierpieniu, grzechu, łasce, miłosierdziu. Czy kiedykolwiek, w jakimkolwiek tekście – poza wywiadem z księdzem Kaczkowskim – na łamach Gazety Wyborczej pojawiła się modlitwa Duszo Chrystusowa uświęć mnie? Co mówiłby ksiądz Kaczkowski, gdyby dożył obchodów 1050 rocznicy Chrztu Polski? Pewnie mówiłby przede wszystkim o tym jak ważny dla każdego człowieka wierzącego był, jest i będzie chrzest, a mniej obchody te byłyby dla niego okazją do triumfalnej manifestacji, że TO MY daliśmy Polsce państwowość…
W tym sensie ksiądz Kaczkowski był i byłby pewnie bliżej papieża Franciszka, którego pewnie też bardziej interesuje chrzest, jako taki. Bliższy jego brakowi zainteresowania państwowotwórczą rolą polskiego chrztu i jego – o zgrozo – zapewne kompletnej ignorancji – w kwestii Targowicy, która dziś znów zagraża Polsce…
Uderzyła mnie w historii życia księdza Kaczkowskiego jeszcze jedna rzecz. Jego pewność w dążeniu do kapłaństwa. I skala własnych słabości, które w drodze doń musiał pokonać. W tym sensie przypomniał mi postać świętego proboszcza z Ars, Jana Marii Vianney’a. Czy ta, tak samo rozpoczęta droga równie chwalebnie się skończy? Nie wiem… Ale na razie, wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie…
Tu polityka zaczyna swój dzień: www.300polityka.pl
Poznań 2.0 - najważniejsi w jednym miejscu - bo informacja nie musi być nudna http://miastopoznaj.pl/
Wielkopolski Portal Osób Niepełnosprawnych – www.pion.pl
www.facebook.com/flibicki