"LEMINGRAD" NAD WARTĄ
„Leming” to słowo, które powinno być doskonale znane każdemu kto ma nieco większe pojęcie o krajowej polityce. Oznacza ono wyborcę Platformy Obywatelskiej w podobnie stereotypowy sposób jak „moher” oznacza zwolennika PiS. Chcemy czy nie chcemy, Poznań jest jednym z ich „siedlisk”.
Stolica Wielkopolski na mapie wyborczej prezentuje się bardzo interesująco. Okręg poznański jest drugi po stolicy jeśli chodzi o frekwencję wyborczą (w 2011 roku było to 60,20%). To także tu rządząca Platforma Obywatelska uzyskała w trakcie ostatnich wyborów parlamentarnych swój najlepszy wynik – 55,09%, wysoko powyżej średniej. W okresie kampanii samorządowej w ogólnopolskich mediach mogliśmy często natrafić na informację, że Poznań to „ciemnogród”. Miało to oczywiście związek z zakazem organizacji spektaklu Golgota Piknik, jaką wydał poprzedni prezydent miasta. Jakby nie patrząc, mający ze środowiskiem PO bardzo dużo wspólnego. Niewielu zapewne wie, że Ryszard Grobelny należał w latach 90 do Kongresu Liberalno-Demokratycznego, pierwszej partii Donalda Tuska, a następnie Unii Wolności. W 2002 roku w pierwszych bezpośrednich wyborach na prezydenta miasta startował z poparciem PO. W 2010 roku przez pewien czas sam nawet do niej należał, do czasu, gdy ta nie udzieliła mu poparcia w kolejnych wyborach. Te dosyć delikatne powiązania były jednak bardzo dużym politycznym atutem byłego prezydenta. Dla wielu poznańskich „lemingów” był „swoim kandydatem”. Według badań sondażowych TVN24 przy okazji wyborów samorządowych wynikało, że wyborcy PO z 2011 roku w zbliżonym stopniu poparli zarówno Ryszarda Grobelnego, jak i Jacka Jaśkowiaka. Oczywiście koniec końców zadecydowały także inne czynniki. Jednak wyobraźmy sobie, że Ryszard Grobelny startowałby jako kandydat z poparcia PO na podobnej zasadzie co Rafał Dutkiewicz we Wrocławiu i w pierwszej turze zamiast 28,58% miał 50,04% (sumując wynik obecnego włodarza). Prawdopodobnie byłby z nami kolejne cztery lata. Dzisiaj gołym okiem widać, że wojowanie z partią rządzącą okazało się być dla niego politycznym seppuku. Na nic zdało się przedstawianie się na prawo i lewo jako w pełni niezależny kandydat. Tego dystansu Ryszard Grobelny na własnych siłach nie mógł przebiec. Casus Grobelnego stanowi przestrogę dla jego następcy, również dosyć luźno z PO powiązanego, aby nie przeceniać swoich własnych sił. Partia rządząca w całej Polsce może podupadać lawinowo, ale w Poznaniu jak już, to ten proces będzie znacznie wolniejszy. Z tego samego środowiska był także śp. Wojciech Szczęsny Kaczmarek, pierwszy prezydent Poznania w latach 90-tych, gdy nie było PO, a jej dzisiejsze miejsce na politycznej mapie zajmowała wówczas Unia Wolności. Na prawicy powiedzieliby: „Poznań od ćwierć wieku na kagańcu różowego salonu”. Coś chyba w tym jest. Mówimy w końcu o elektoracie charakteryzującym się przede wszystkim wyższym wykształceniem i bardzo dobrą sytuacją życiową. Mając to w pamięci i spoglądając na stolicę Wielkopolski w sumie nie ma się czemu dziwić. Słynna poznańska precyzja, pracowitość i gospodarność – z jaką inną partią to łączyć? Trudno zatem spodziewać się, aby ewentualny następca Jacka Jaśkowiaka wywodził się np. z PiS-u czy SLD.