JAROCIN PO RAZ 2016…
W piątek (02.12) w kinie Rialto miała miejsce ogólnopolska premiera filmu „Jarocin, po co wolność”. Niestety, walka reżyserów Marka Gajczaka i Leszka Gnoińskiego o dokument, który by porywał jest równie przegrana, jak starania obecnych organizatorów festiwalu w Jarocinie, by wrócił on do dawnej świetności.
Po co film?
- W lipcu tego roku, podczas Jarocin Festiwal, pokazywaliśmy film na pokazach specjalnych w Jarocinie. Było dla nas oczywiste, że to mieszkańcy Jarocina i uczestnicy festiwalu powinni ten film zobaczyć jako pierwsi. Cieszymy się, że dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznania oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego ogólnopolska premiera filmu obędzie się w samym sercu Wielkopolski – mówi Aneta Zagórska, producentka filmu.
Całe widowisko rozpoczyna się bardzo mocnym akcentem. Widzimy jak Kazik Staszewski teraz i kiedyś wykonuje utwór „Po co wolność”. Przyznam, że to jest moment, w którym ciary przechodzą po plecach. Silne emocjonalne uderzenie po którym masz ochotę na więcej. Ale to więcej nigdy nie przychodzi. O filmie jego twórcy mówią, że „to pierwszy pełnometrażowy film dokumentalny obejmujący całą historię festiwalu – od jego początków w latach 60. i 70. przez eksplozję popularności w latach 80. po trudne lata 90. i współczesność.”.
Prawda niestety jest bolesna, film skacze od wątku do wątku, bez skupiania się na jakimś konkrecie. Twórcy mówią o tym, że motywem przewodnim miała być muzyka. Faktycznie, muzyka w tym filmie jest wspaniała i każdy, kto w młodości kochał polskiego punk rocka będzie chciał posiadać płytkę z muzyką z tego filmu. Więc pojawia się pytanie, czy nie lepiej było po prostu wypuścić płytę albo nawet dwupak CD i DVD z Jarocińskimi koncertami?
Nadzieja
W natłoku wypowiedzi zaproszonych do filmu gości umykają prawdziwe smaczki. Po seansie, na spotkaniu z twórcami filmu i artystami występującymi dawniej na festiwalu w Jarocinie sami twórcy oświadczyli, że niektóre anegdoty nie weszły do filmu, bo nie starczyło czasu. A mogliśmy się dowiedzieć na przykład, że zespół Siekiera powstał jako żart na schodach Domu Kultury w Puławach. Co dopiero po filmie opowiedział nam Tomek Budzyński. Z filmu nie dowiemy się również, że legendarna grupa Stress dojechała na II edycję Wielkopolskich Rytmów Młodych (jak w latach ’70 nazywał się Festiwal w Jarocinie) wojskowym autobusem, którego użyczyło im wojsko z Poznania.
Całemu obrazowi brakuje skupienia na szczególe, który genialnie uchwycił Piotr Łazarkiewicz w filmie „Fala” z 1986 roku. Mówienie w przypadku filmu „Jarocin, po co wolność”, że muzyka miała być głównym bohaterem jest dla mnie unikiem, zrzucającym z twórców odpowiedzialność za brak spójności tego obrazu. Zamiast stawiać na ilość wypowiedzi autorzy powinni postawić na wyrazistego bohatera, który pokazałby nam swój Jarocin.
Na film Gajczaka i Gnoińskiego szedłem z nadzieją odkrycia Jarocina po raz kolejny. Zapowiedzi mówiące o unikalnych materiałach archiwalnych i niepublikowanych dotąd amatorskich nagraniach sprawdziły się, ale niestety nie wnoszą absolutnie nic nowego do tematu Jarocina. Cały ten film robi wrażenie prawie dwugodzinnego zwiastuna serialu dokumentalnego. Więc jeśli nie wiesz co to Jarocin, nigdy tam nie byłeś, nigdy nawet nie słyszałeś o tej imprezie, ten film jest dla Ciebie! Jeśli ciągle wspominasz, jak to było na Jarocinie, masz w domu ołtarzyk z pamiątkami i chciałbyś jeszcze raz poczuć atmosferę z lat ’80, ten film jest dla Ciebie! Jeśli jednak widziałeś takie filmy jak wspomniana już „Fala” Łazarkiewicza, „Beats of freedom – zew wolności” (którego współtwórcą zresztą też był Gnoiński) lub oglądałeś serie filmów dokumentalnych „Historia Polskiego Rocka” i jej podobne, to „Jarocin, po co wolność” będzie dla Ciebie (piszę to z wielką przykrością!!!) tylko odgrzewanym kotletem…
PS. Prawdziwym bohaterem wieczoru w kinie Rialto był Patyczak, czyli Grzegorz Kmita, który swoim 15 minutowym koncertem przed seansem totalnie rozbroił publiczność. Za to i wkład w muzykę punkową wielki, ogromny szacunek bracie ;)