O MROCZNYCH STRONACH KAMPANII
Kampania wyborcza do władz samorządowych ma swoje dobre, ale i złe strony. Dobre wynikają z konieczności zabiegania przez kandydatów o głosy swych potencjalnych wyborców. Trzeba zaproponować jakiś program, pokazać swą wiedzę, doświadczenie, umiejętności. Czasami trzeba udowodnić, że umie się dyskutować, podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje. Niestety, kampania ma również swoje mroczne oblicze. To okres wyjątkowo silnego rozpowszechniania mitów szkodliwych dla demokracji.
Trzy najbardziej niebezpieczne mity, mocno eksploatowane podczas kampanii samorządowej, to mit: rzekomej bezpartyjności, rzekomej niezależności i rzekomej fachowości.
Mit rzekomej bezpartyjności dotyczy komitetów wyborczych, które nie są związane z żadnymi partiami politycznymi. Często są one bardzo wrogo i agresywnie nastawione do partii politycznych. Przypomnijmy sobie zatem klasyczną definicję partii. Otóż partia to dobrowolna organizacja społeczna o określonym programie politycznym, mająca na celu jego realizację poprzez zdobycie i sprawowanie władzy lub wywieranie na nią wpływu. W konsekwencji wszystkie komitety, wystawiające kandydatów są de facto partiami. Nawet jeżeli unikają tego określenia, jak diabeł święconej wody. Dlaczego? Bo inaczej musiałyby zaprzeczyć 4 tezom:
• że są dobrowolnymi organizacjami,
• że mają program,
• że dążą do władzy,
• że naprawdę chcą swój program realizować.
Dodatkowym „smaczkiem” jest to, że wielu spośród kandydatów „bezpartyjnych” komitetów to uciekinierzy z różnych partii politycznych. Byli w nich przez wiele lat, ale na coś się obrazili i postanowili zostać kandydatami „bezpartyjnymi”. Z perspektywy pierwotnych organizacji są oczywiście renegatami, ale jest wolność i każdy może wybierać własną drogę.
Mit rzekomej niezależności to uporczywie lansowana sugestia, że „bezpartyjni” kandydaci są niezależni /w domyśle: bardziej od innych kandydatów/. To fałsz. Na listach wyborczych „niezależnych” komitetów roi się wręcz od osób zależnych od liderów tychże komitetów. Są to często pracownicy urzędów, którymi kierują liderzy albo pracownicy podmiotów zależnych od lidera. Kandydatami danego komitetu stają się między innymi osoby zawodowo, dochodowo, życiowo zależne od założyciela komitetu. Gdzie tu niezależność? A może chodzi o niezależność finansową samego komitetu? Nie, to raczej niemożliwe. Najbardziej niezależne od sponsorów finansowych są bowiem partie polityczne. Te największe otrzymują wsparcie budżetowe …właśnie po to, by nie być zależnym od sponsorów finansowych.
Mit rzekomej fachowości to propagandowe zabiegi, by przekonać opinię publiczną, że „bezpartyjni” kandydaci są bardziej fachowi, merytoryczni, niż polityczni. To logiczny absurd. Fachowość nie zależy ani od przynależności organizacyjnej, ani od poglądów politycznych. Polityk może być jednocześnie wybitnym ekspertem, a „bezpartyjny” fachowiec kompletnym ignorantem. Może być również odwrotnie. Stopień merytoryczności każdego kandydata wyborca musi ocenić indywidualnie, a nie kolektywnie. Z prostego względu, otóż fachowość lub jej brak jest cechą osobistą, której nie nabywa się przez zapisanie do partii politycznej lub „bezpartyjnego” i „niezależnego” komitetu.