JAN KULCZYK – CZŁOWIEK, KTÓREGO NIE ZNALIŚMY. WSPOMNIENIA NAJBLIŻSZEGO PRZYJACIELA
„W pewnym momencie zjechałem z trasy i spadłem kilkanaście metrów w dół. Oczywiście spadając odpięły mi się narty, zgubiłem kije, okulary i leżałem w śniegu nie wiedząc co dalej począć. I w pewnym momencie widzę, że ktoś schodzi z góry w tej mgle. Kto przyszedł? Nie nasz instruktor narciarski, tylko Jan Kulczyk. To był właśnie cały on” – wspomina Bohdan Bielewicz. Człowiek, który z Janem Kulczykiem przyjaźnił się kilkadziesiąt lat i znał go, jak mało kto.
Marcin Zawada: Kiedy Pan poznał Jana Kulczyka?
Bohdan Bielewicz: To są bardzo odległe czasy, to było 42-43 lata temu, w roku 1972 albo 1973.
W jakich okolicznościach się spotkaliście?
Myśmy się poznali w Pałacu Działyńskich a połączyły nas papierosy. Byliśmy młodymi naukowcami. Ja pracowałem w Zakładzie Badań Polonijnych PAN a Jan w Instytucie Zachodnim. Podczas dyżurów asystenckich wychodziłem na korytarz na papierosa. Któregoś dnia poznałem tam młodego człowieka, z którym bardzo dobrze się rozmawiało i to właśnie był Jan Kulczyk.
Jakiego człowieka Pan wtedy spotkał?
Spotkałem człowieka o niezwykle szerokich horyzontach. I te horyzonty dotyczyły nie tylko jego pracy zawodowej, czyli wtedy naukowych zainteresowań. Po prostu czego się nie dotknął, to wszystko miało charakter ponadczasowy.
Co to znaczy?
On zawsze sięgał tam, gdzie myśmy nawet nie dostrzegali celu. On widział ten cel nawet, kiedy był on za horyzontem. Janek miał pomysły, o których my mogliśmy myśleć dopiero po wielu latach. W 1989 roku, w czasie wielkiej zmiany szliśmy przez Stary Rynek. Ja zafascynowany tym, co się dzieje na moich oczach, tą transformacją mówię „Wiesz nie sądziłem, że dożyję momentu, kiedy komuna padnie, że teraz będziemy mogli fantastycznie żyć w naszym kraju”. On się zatrzymał, stanął, popatrzył mi w oczy i powiedział „Nie ciesz się tak za bardzo, ty nie wiesz jeszcze co to tak naprawdę jest kapitalizm. Ty nie wiesz co to jest konkurencja i walka o klienta”. Był świetnie przygotowany i potrafił patrzeć daleko do przodu.
JAN KULCZYK CZŁOWIEK
Jak Wasza przyjaźń nazwijmy to naukowa przerodziła się w tę życiową?
Mieliśmy podobny stosunek do świata i podobne zainteresowania. Obaj lubiliśmy narty, mieliśmy dzieci w zbliżonym wieku. I nasza przyjaźń zaczęła się od wspólnych wyjazdów i wspólnych pasji.
Mieliście jeszcze jakieś wspólne hobby, poza nartami?
Motoryzacja. Oczywiście wówczas moje samochodowe hobby ograniczało się do Fiata lub Poloneza, natomiast Jan jeździł już wówczas dobrymi samochodami. I to też nam imponowało.
A jego majątek i dobra nie tworzyły wówczas miedzy Wami swego rodzaju barykady?
Nie, bo on nigdy nie traktował tego samochodu a później też i innych rzeczy, jak swego rodzaju bożka, którego nam nie wolno było używać. Jak ktoś potrzebował, to mówił „bierz i jedź”. To był właśnie cały Jasiu.
I zostało mu to w późniejszych latach?
To mu zostało do końca! Ja uważam, że on się tym odróżniał od bardzo wielu innych zamożnych ludzi w kraju, że lubił się dzielić. Co zresztą też było widać w jego działalności charytatywnej. Janek po prostu lubił pomagać ludziom. Znana jest ta historia z medalem olimpijskim.
Mówi Pan o wykupieniu medalu Zofii Noceti-Klepackiej.
Tak. Proszę powiedzieć, kto by wpadł na taki pomysł? Komu by to przyszło do głowy? To jest niby niewielka sprawa, ale jemu to przyszło do głowy. A Janek swoim działaniem pomógł chorej dziewczynce i zwrócił medal zawodniczce, która swoim wielkim wysiłkiem ten medal zdobyła.
I to nie było działanie na pokaz?
To nie było żadne działanie na pokaz. Powiem więcej, Jan nie robił nigdy…prawie nigdy rzeczy na pokaz. Jeśli nawet wydawało się, że są robione na pokaz, to były robione przez ludzi, którzy byli wokół niego. On często takie działania wyciszał i mówił „Panowie spokojnie, bez takiego hałasu”.
Czyli chce Pan powiedzieć, że Jan Kulczyk był człowiekiem skromnym?
Nie można o nim powiedzieć, żeby był skromny. On nie był skromny. Ale nie był tandetnie chwalący się swoimi osiągnięciami czy dorobkiem. To był człowiek oddany ludziom. Lubił ludzi i bardzo chciał, żeby ludzie jego lubili.
Myśli Pan, że to się udało?
Myślę, że tak.
A jaka była największa wada Jana Kulczyka?
Był znany z tego, że był człowiekiem niepunktualnym. Kiedy parokrotnie czekałem na niego i później mówiłem mu „No Jasiu spóźniłeś się półgodziny czy godzinę”, on zawsze brał mnie za rękę i mówił „Bodziu, ja mam tyle spraw do załatwienia i tylu ludzi chce się ze mną spotykać a nikomu nie chce odmówić. I dlatego wieczorem jestem już niepunktualny”. Zawsze umiał wybrnąć.
JAN KULCZYK PRZYJACIEL
Jana Kulczyka spotkałem kilka razy na większych spotkaniach. Wtedy wydawał się dowcipnym i na pozór raczej wyluzowanym człowiekiem. Ale jednocześnie dało się wyczuć od niego pewien dystans do otaczających ludzi. Jaki był prywatnie?
Zarówno w kontaktach nazwijmy to służbowych, jak i prywatnych mógł być wzorem. I to zarówno wzorem świetnego wykształcenia, jak i wzorem niesłychanie dobrych manier i bardzo dobrego wychowania. Wie Pan, nie zdarzyło się, żeby Janek idąc do kogoś do domu nie miał ze sobą pięknego bukietu kwiatów dla pani domu. I to niezależnie od tego, czy była jakaś okazja czy też nie. Zawsze był też dla nas wzorem pod kątem odpowiedniego ubioru. On zawsze umiał się dostosować do poziomu towarzystwa, do walorów intelektualnych rozmówców. A przecież ludzie są różni. On nigdy nie dał poznać, że jest doktorem, że ma ekstra wykształcenie, że jest bogaty. On się po prostu w każdym towarzystwie umiał odnaleźć, wtopić i nie wyróżniać się w żaden sposób.
A dla Pana kim na co dzień był Jan Kulczyk?
Dla mnie był przede wszystkim fantastycznym przyjacielem.
To był ten rodzaj przyjaciela, do którego dzwoni się w trudnych chwilach?
Zawsze. Zarówno on do mnie, jak i ja do niego mogliśmy dzwonić o każdej porze. Zdarzało się, że czasami dzwoniłem do niego nie wiedząc czy jest w Stanach, czy jest w Europie, co oczywiście rzutuje na porę dnia czy nocy. Ale jak chwytałem za słuchawkę powiedzmy ok 10 i dzwoniłem z jakimś problemem - przypominam, że wtedy w Nowym Jorku czy na Florydzie była godzina 4 rano – to nigdy nie dał mi odczuć, że go np. obudziłem. Zawsze wnikał w problem i pytał jak może pomóc.
O czym rozmawialiście, kiedy się spotykaliście?
On mnie zawsze przedstawiał, i to mnie może upoważnia do odpowiedzi na Pana pytanie, jako swojego najbliższego przyjaciela. Trzeba jeszcze podkreślić, że ja nigdy nie miałem z Jankiem żadnych zależności finansowych, dlatego też – co jego ojciec zawsze wspominał – ja mogłem z nim rozmawiać na każdy temat. Mogłem to robić do oporu szczerze, nigdy nie należałem do grona osób, które mu kadziły i chciały do niego dotrzeć samymi komplementami.
Może właśnie dlatego Jan Kulczyk mówił o Panu jako o swoim najbliższym przyjacielu.
Być może. Kiedy myślałem krytycznie o jakiś jego działaniach, to mu to mówiłem. Miałem taki komfort, że mogłem to powiedzieć.
I jak przyjmował krytykę?
Nawet wtedy, kiedy mówiłem mu dość ostre rzeczy na temat jego najróżniejszych spraw i się mocno poróżniliśmy, to za jakiś czas do mnie dzwonił i mówił „Wiesz Bodziu, zdenerwowałem się wtedy. Ale idźmy teraz na kawę czy kolację”. Pozwalał mi mówić całą prawdę, nawet kiedy była ona bolesna.
KSIĄŻKI, MUZYKA, SPORT
Jakie Jan Kulczyk miał hobby?
On wbrew pozorom nie był człowiekiem, który lubił uprawiać sport. Kiedyś trochę grał w tenisa, poza tym trochę pływał, ale najbardziej lubił narty. Myśmy przynajmniej raz w roku wyjeżdżali ponad 30-osobową grupą poznaniaków na narty. Jan początkowo jeździł gorzej ode mnie, po czym oczywiście musiał jeździć lepiej, bo to byłoby niezgodne z jego naturą.
Zawsze chciał być najlepszy?
Tak. Wszędzie najlepszy. Kiedy już jeździł naprawdę dobrze, to oczywiście wybieraliśmy coraz trudniejsze trasy. Podczas jednej z naszych wypraw w Alpy była słabsza widoczność a my wybraliśmy trasę, która szła trawersem po zboczu. W pewnym momencie zjechałem z tej trasy i spadłem kilkanaście metrów w dół. Oczywiście spadając odpięły mi się narty, zgubiłem kije, okulary i leżałem w śniegu nie wiedząc co dalej począć. I w pewnym momencie widzę, że ktoś schodzi z góry w tej mgle. Kto przyszedł? Nie nasz instruktor narciarski, tylko Jan Kulczyk. To był właśnie cały on.
A obowiązki zawodowe pozwalały mu na chwile z książką?
Bardzo dużo czytał. To były z jednej strony książki ekonomiczne a z drugiej była to też i beletrystyka. Któregoś dnia przyjeżdżam do jego domu w Konstancinie, wchodzę do salonu i widzę, że Jan śpi na takiej niewielkiej kanapie. A obok niego na ziemi leżał otwarty na jakieś stronie „Ulisses” Joyce'a. Janek się obudził i mówię do niego „Czytasz „Ulissesa”?”, na co odpowiedział „Wiesz, to jest niesamowita książka, ona mnie całkowicie pochłania”. Lubił też kryminały.
A muzyka? W „Pulsie Biznesu” czytałem kiedyś wypowiedź Jana Kulczyka, że zawsze chciał zostać dyrektorem opery. To był jego ulubiony gatunek muzyczny?
Tak, opera była dla niego najważniejsza, chociaż lubił muzykę w ogóle. Przecież kiedy na jego jachcie występowali wirtuozi z Polski i zagranicy, których zapraszał i prosił o koncert, to fakt ten nie wynikał z tego, że on chciał, żeby ktoś zagrał na jego przepięknym fortepianie, który stał na jego jachcie. On po prostu kochał muzykę. Zresztą on często podkreślał, że bardzo żałuje tego, że rodzice nie zmusili go do tego, żeby nauczył się grać na jakimś instrumencie. Nie pozwolił już na to swoim dzieciom. Obydwoje chodzili do szkoły muzycznej.
POZNAŃ
Jak ważny dla Jana Kulczyka, który wydawał się być obywatelem świata, był Poznań?
Poznań był dla niego bardzo ważny. Tutaj się ożenił, tutaj urodziły się jego dzieci, tutaj zaczął robić wielką karierę finansową, obronił doktorat. Poznań jest miastem, z którym on się bardzo związał, o czym najlepiej świadczy fakt, że tutaj zostanie na zawsze.
A dla niego Poznań był równoważny ze słowem dom?
Nie. To był, jak Pan powiedział, człowiek świata. On prawie, że mieszkał w samolocie. On bardzo dużo latał i to oczywiście głównie w celach biznesowych. Janek bardzo dużo pracował. Mówił mi często „wiesz najważniejsze, to robić w życiu to, co sprawia przyjemność. A mnie to, co robię sprawia niesłychaną przyjemność”. I pewnie dlatego cały czas pracował.
Ale z Poznania w pewnym momencie się wycofał, to było po słynnej sprawie z ziemią pod Stary Browar.
Kiedy zaczęły się problemy w związku z działką i kiedy troszkę szarpano Jana, powiedziałem mu wtedy „Dlaczego Ty nie wymienisz listy rzeczy, które dzięki Tobie ma Poznań? Przecież to można wymienić i na tym skończyć, nie mówiąc nic więcej”.
I dlaczego tego nie zrobił?
Ponieważ to nie był jego sposób bycia. On wychodził z założenia, że ludzie sami widzą to, co on zrobił dla miasta. Nie chciał sam tego podpowiadać. Co jakiś czas czytało się przecież w prasie, że Poznań tracił na tym, że nie miał na miejscu Jana Kulczyka. No to teraz już definitywnie stracił. Bo ja cały czas myślałem, że on kiedyś na dłużej czy na krócej, ale do tego Poznania wróci. I tę myśl mu podsuwałem.
Czego po śmierci Jana Kulczyka będzie Panu najbardziej brakowało?
To jest trudne pytanie. Kiedy on wyprowadził się do Warszawy i później do Londynu, to nasze spotkania były coraz rzadsze. Ale mimo tego, że był gdzieś w świecie, nigdy nie miałem świadomości, że go nie ma. Zawsze wiedziałem, że w razie czego mogę do niego zadzwonić. Mnie będzie go brakowało jako porządnego człowieka i wielkiego, serdecznego przyjaciela. Bo wie Pan, nas naprawdę nic nie łączyło, poza wielką, szczerą przyjaźnią.