EGZAMIN MATURALNY Z ŻYCIA!
Damian Wolf Wagabunda przejechał w pół roku Amerykę Południową autostopem. W środę o godzinie 19 w TROPS Akademickim Centrum Kultury zobaczymy film dokumentalny z tej niezwykłej wyprawy.
Marek Mikulski: Co Cię pcha w podróż?
Damian Wolf Wagabunda: Najkrótsza i szczera odpowiedź to serce. Staram się iść tam gdzie czuję, że powinienem iść. Chyba to…
Dla swej wyprawy zrezygnowałeś z pracy i mieszkania tu w Polsce. A skąd miałeś pieniądze na dotarcie, przejazd i powrót z tak odległego kontynentu?
Zacznijmy od tego, że po kilku latach pracy w Warszawie, odłożyłem trochę pieniędzy. Nigdy jednak nie zbierałem ich na jakiś konkretny cel. Było po prostu tak, że po pewnym czasie byłem w stanie oprócz zapłacenia za stancję i kupienia jedzenia odkładać jakieś pieniądze. Ogólnie jestem bardzo oszczędnym człowiekiem. W pewnym momencie pomyślałem sobie „kupię za te pieniądze swój pierwszy samochód!”. Na szczęście w porę się opamiętałem. Więc zamiast auta, przeznaczyłem te oszczędności na półroczną wyprawę po Ameryce Południowej.
Co według Ciebie oznacza poczuć prawdziwą wolność?
To trudne pytanie. Uczucie trudne do zdefiniowania.
Posługujesz się tym stwierdzeniem w sowim filmie.
Najprościej opisać to w taki sposób, że wolność to brak myśli, które cię ograniczają. Brak świadomości mówiącej nam, że coś trzeba, że coś muszę. W wolności pozostaje jedynie chcę i mogę.
Ameryka Południowa to bezpieczny kontynent dla autostopowiczów?
Były lepsze i gorsze dni. Może gdybym zjeździł na stopa cały świat, mógłbym powiedzieć, czy to lepszy, czy gorszy kontynent. Myślę, że z autostopem tam jest jak z autostopem w Polsce. Czasami nie czeka się nawet pięciu minut by ktoś się zatrzymał, innym razem trzeba swoje odstać.
Gdybyś miał wybrać jedno najbardziej poruszające wspomnienie z tamtej podróży, co by to było?
Zaczynają się pytania o „naj”, nie wiem czy potrafiłbym wybrać jedno. Najczęściej wspominam momenty, kiedy byłem totalnie sam w miejscu, które zapiera dech w piersiach. To niekoniecznie musiało być miejsce wyciągnięte z przewodnika. Na przykład, gdy czasami udało mi się wyjść na brzeg oceanu. Albo gdzieś w Patagonii, gdzie dookoła był tylko piach i horyzont, żadnych drzew. W Parku Narodowym Sangay w Ekwadorze, z rana gdy się obudziłem i zobaczyłem te wszystkie góry dookoła mnie, poczułem się niegodny, a z drugiej strony jakby ich właścicielem. Bo przecież ten widok, te góry należały wtedy tylko do mnie, nikogo innego ze mną tam nie było.
Czym jest samotność w takiej podróży?
Samotność w takiej podróży najbardziej doskwiera, przynajmniej mnie. A takie myślenie i martwienie się nią jest ograniczeniem wolności, o której rozmawialiśmy wcześniej. Wiele razy myślałem sobie w trakcie podróży, że byłoby fajnie mieć kogoś ze sobą. Ale niestety nie miałem. Sam siebie musiałem stawiać do pionu, żebym się nie przejmował, nie zastanawiał co by było gdyby, tylko cieszył z tego co mam. Wiele osób chciałoby przeżyć taką podróż a nie może. W każdym razie samotność jest bardzo doskwierająca. Nie tylko tam w podróży ale i tu w normalnym życiu. Jednak cały czas uczę i staram się z nią oswajać, zaprzyjaźniać.
Ona motywowała Cię do dalszej podróży, czy może stanowiła największą przeszkodę?
To nie działało na zasadzie wzmacnia albo osłabia. Czasami samotność była czymś dobrym. Gdy dłuższy czas byłem w mieście nie mogłem się doczekać powrotu na drogę, kiedy znów prześpię się w namiocie. W moim miejscu, gdzie czułem się jak w domu.
Czym tak naprawdę była dla Ciebie ta wyprawa?
To był mój egzamin maturalny z życia. Chciałem sprawdzić się w sytuacji, gdy nie ma nikogo bliskiego dookoła. Byłem w miejscach zupełnie mi obcych. Ciekawiło mnie również jak się w takiej sytuacji zachowam, bo jak powiedziała Wisława Szymborska „Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono”.
Chciałem oddać się w opiekę Bogu. Zaufałem i ruszyłem przed siebie.
Fot. archiwum Podróżnika
-----------------
Projekcję filmu w TROPS Akademickim Centrum Kultury zorganizowało stowarzyszenie „Kiwi” dawniej „W drogę”, którego patronem medialnym jest nasz portal.